Wreszcie w lipcu 2016 r., czyli po ośmiu miesiącach władzy PiS, głos zabrał Barack Obama, gdy gościł w Warszawie z okazji szczytu NATO. „Jako wasz przyjaciel i sojusznik namawiam wszystkie strony politycznego sporu do wspólnego pielęgnowania demokratycznych instytucji. Naszych demokracji nie tworzą tylko słowa zapisane w konstytucjach oraz wolne wybory, ale właśnie instytucje, na których się opieramy, czyli zasada praworządności, niezależne sądownictwo oraz wolne media” – powiedział. Obama rozmawiał wtedy z Andrzejem Dudą, zdradzając zaniepokojenie zmianami w Trybunale Konstytucyjnym oraz sytuacją w telewizji publicznej.

Media w Polsce i za granicą były zdziwione, że amerykański przywódca w ostrych słowach zbeształ Warszawę. Nawet lewicujący dziennik „New York Times” zastanawiał się, co tak gwałtownie skłoniło Obamę do zwrócenia uwagi – jak pisała gazeta – jednemu z najwierniejszych sojuszników USA.

Tymczasem operacja, której efektem było otwarte skrytykowanie tego, co w Sejmie robił PiS z TK, a w czym aktywnie uczestniczył Andrzej Duda, była starannie przygotowywana w Białym Domu i amerykańskim MSZ od miesięcy. „Menedżerem projektu” była b. szefowa dyplomacji za Clintona, Madeleine Albright. To ona jeździła do Polski, próbowała negocjacji, a potem zdawała raporty Obamie i jego ministrowi spraw zagranicznych Johnowi Kerry’emu. Z kolei ambasadorka przy UE Victoria Nuland wielokrotnie przekonywała polskich dyplomatów do odwrotu od zmian w trybunale.

Sytuacja się zmieniła, chociaż zapewne na dłuższą metę tylko pozornie, kiedy w styczniu 2017 r. władzę w Waszyngtonie objął Donald Trump. Polska zaczęła ofensywę dyplomatyczną, której skutkiem były kolejne ramowe, chociaż do dziś niewiążące, porozumienia dotyczące zwiększenia obecności wojsk amerykańskich w Polsce i rozbudowy infrastruktury. Kluczem do sfinalizowania postanowień jest finansowanie, które pod presją Trumpa, spada na Warszawę. Ale w Waszyngtonie nie zapomniano o upychaniu nocą do TK sędziów dublerów, zamieszaniu przy ustawach o sądach czy swobodzie mediów. 2 września jeden z amerykańskich dziennikarzy podróżujących do Polski z wiceprezydentem Mikiem Pence’em pytał go w Pałacu Prezydenckim, czy rząd USA dalej pilnuje praworządności w Polsce. W miniony weekend temat mediów poruszyła Georgette Mosbacher, szefowa amerykańskiej placówki w Warszawie. – Wolność prasy i wyrażania opinii są filarami naszych demokracji. To wartości, które USA i Polska podzielają. Praworządność ma fundamentalne znaczenie dla każdej cywilizowanej społeczności. To dotyczy także Polski. Prasa w tym kraju jest niezależna i krytyczna. Wierzę w zapewnienia premiera Mateusza Morawieckiego, że tak pozostanie – powiedziała ambasadorka w wywiadzie dla niemieckiego „Die Welt”.

Reklama

Jednocześnie nie ustaje silna presja lobbingowa Waszyngtonu w sprawie majątku Żydów zabitych w czasie II wojny światowej. Jej ostatnim epizodem był sierpniowy list 88 senatorów do sekretarza stanu USA Mike’a Pompeo, w którym apelują, by podjął on działania mające rozwiązać sprawę mienia ofiar Holokaustu w Polsce. Podpisało się pod nim pięcioro demokratów, którzy kandydują na prezydenta: Elizabeth Warren, Bernie Sanders, Kamala Harris, Amy Klobuchar i Michael Bennett. „Nasz sojusz opiera się nie tylko na wspólnych interesach, lecz także na głębokim powinowactwie pomiędzy naszymi narodami, które dzielą wspólne ideały. Jeden z tych ideałów, poszanowanie prywatnej własności, jest fundamentem sukcesu demokracji” – stwierdzają senatorowie.

Amerykanie są wrażliwi na jeszcze jedną kwestię: praw mniejszości seksualnych. Kiedy „Gazeta Polska” próbowała dystrybuować naklejki z napisem „Strefa wolna od LGBT”, Mosbacher ostro zareagowała na Twitterze: „Jestem rozczarowana i zaniepokojona tym, że pewne grupy wykorzystują naklejki do promowania nienawiści i nietolerancji. Szanujemy wolność słowa, ale musimy wspólnie stać po stronie takich wartości jak różnorodność i tolerancja”.

>>> Czytaj też: IPN odtajnił dokumenty z danymi osobowymi byłych oficerów CIA. Amerykanie nie są zachwyceni