Mimo umiarkowanej sprzedaży w miesiącach wakacyjnych, Norwegia przekroczyła niedawno próg 250 tysięcy zarejestrowanych samochodów elektrycznych. Tym samym utrzymała nie tylko swoją pozycję lidera w Europie, ale również może pochwalić się najwyższym współczynnikiem pojazdów elektrycznych w ujęciu globalnym.

Już niemal co dziesiąty pojazd poruszający się po norweskich drogach jest zasilany bateriami elektrycznymi. Pomimo, że zdecydowanym liderem w sumarycznej liczbie samochodów elektrycznych na świecie pozostają Chiny, to nikt nie może równać się z Norwegami właśnie pod względem procentowego współczynnika samochodów elektrycznych względem ogółu zarejestrowanych pojazdów. Skandynawowie są również bezkonkurencyjni jeśli chodzi o sprzedaż tak zwanych aut zeroemisyjnych. Połowę wszystkich sprzedawanych w Norwegii samochodów stanowią właśnie pojazdy elektryczne.

Ostatnie informacje spotkały się z entuzjastyczną reakcją Christiny Bu, która pełni funkcję Sekretarz Generalnej Norweskiego Stowarzyszenia Pojazdów Elektrycznych. Szefowa Elbilforening przyznała, że ćwierć miliona zeroemisyjnych pojazdów to fantastyczna liczba. Dodała również, że dla małej Norwegii to niesamowita wiadomość i nieskrywany powód do dumy. Christina Bu zauważyła ponadto, że liczba zarejestrowanych aut elektrycznych niejako wytrąca z ręki argumenty ich przeciwnikom.

Ekspansja pojazdów elektrycznych, jaką można zaobserwować w ostatnich latach na norweskim rynku motoryzacyjnym jest doprawdy imponująca. Od 2015 roku przyrost waha się w granicach 50 tysięcy sztuk rocznie. Innymi słowy, w ciągu ostatnich czterech lat przybyło w Norwegii dwieście tysięcy zeroemisyjnych pojazdów! Duży wpływ na popularyzację tego rodzaju samochodów miał sukces rynkowy modelu S wyprodukowanego przez Teslę. Ten przykuwający uwagę dynamiczna bryłą produkt ze stajni Elona Muska zyskał w Norwegii pokaźne grono zwolenników. Nawet mimo początkowo horrendalnych cen sięgających niemal miliona koron norweskich. Tesla S podważyła też niezachwianą dotąd pozycję w segmencie aut luksusowych takich gigantów jak Mercedes, BMW czy Volvo. Swoich amatorów znaleźli też inni producenci oferujący tańsze modele. Szczególnym wzięciem cieszy się po dziś dzień Nissan Leaf czy elektryczna wersja jakże popularnego Volkswagena Golfa. To jedne z najchętniej kupowanych modeli na rynku norweskim.

W bieżącym roku jednak największe triumfy święci Elon Musk i jego Tesla Model 3. Po wielu zawirowaniach związanych z wejściem nowego produktu koncernu z Palo Alto jest on obecnie zdecydowanym liderem sprzedaży. W 2019 roku znalazł już prawie jedenaście tysięcy nabywców. Wyczyny sprzedażowe Tesli 3 z pewnością cieszą również zarządzających państwowym funduszem Oljefondet. Ten największy fundusz inwestycyjny na świecie jest właścicielem kilku procent akcji Tesla Motors.

Reklama

>>> Czytaj też: Liczba rejestracji samochodów z napędami alternatywnymi wzrosła w Polsce o 60 proc.

Norwegowie, jak na jeden z najbardziej innowacyjnych narodów przystało, nie zamierzają zadowalać się tylko dywidendą wypłacaną akcjonariuszom Tesli przy dobrych wynikach sprzedażowych. Rozpoczęto przymiarki pod skonstruowanie własnego modelu zeroemisyjnego pojazdu. Sama koncepcja wydaje się na pierwszy rzut oka zupełnie oderwana od rzeczywistości. Wszakże Norwegia jako kraj nie ma właściwie żadnych współczesnych tradycji motoryzacyjnych. Przed drugą wojną światową odbywał się co prawda na terenie Norwegii montaż pojazdów takich producentów jak amerykańskie marki: Ford i Dodge czy niemiecki Adler. Niemniej od 1945 roku przeprowadzono jedynie kilka niszowych prototypowych projektów.

Tym razem norweski produkt ma wejść do ogólnej sprzedaży i według niektórych ekspertów niemal na wstępie skazany jest na sukces. Co bardziej optymistyczni obserwatorzy rynku zeroemisyjnych pojazdów utrzymują, że projekt prowadzony przez norweski start up Fresco Motors zostawi w pokonanym polu nawet dotychczasowego hegemona, Teslę. Rzeczywiście przyglądając się planowanym parametrom i specyfikacji pojazdu, nie sposób oprzeć się wrażeniu, że mamy do czynienia z czymś wyjątkowym. Samochód od zera do setki ma rozpędzać się w dwie sekundy, a prędkość maksymalna ma wynosić 300 km/h. Inne informacje na temat Reverie, bo tak nazywać ma się model pierwszego norweskiego pojazdu elektrycznego oraz data premiery, na razie pozostają nieznane. Wiadomo, że zamówienie na samochód przyszłości złożyło już kilkadziesiąt osób w Norwegii.

Pojawienie się własnej konstrukcji może tylko zdynamizować wzrost i tak silnie już rozwiniętego norweskiego rynku. Chrsitina Bu komentując najnowsze dane zapowiedziała, że to dopiero początek gruntownych przeobrażeń, do jakich ma dojść na norweskich drogach. Plany są tyleż śmiałe, co ambitne. Sekretarz Generalna Norweskiego Stowarzyszenia Pojazdów Elektrycznych wspomniała o milionie nowych zeroemisyjnych samochodów w ciągu najbliższych sześciu lat. To oznacza, że do 2025 roku łączna liczba zarejestrowanych na terenie Norwegii „elektryków” wyniosłaby milion dwieście pięćdziesiąt tysięcy. By zrealizować ten cel liczba sprzedawanych pojazdów elektrycznych musiałaby wzrosnąć trzykrotnie w skali roku. Trudno dziś jednoznacznie stwierdzić, czy powyższe plany uda się zrealizować. Biorąc jednak poprawkę na zamiłowanie Norwegów zarówno do ekologii, jak i do innowacji, nie można tego wykluczyć. Dodatkowym bodźcem będą na pewno państwowe dotacje. Rząd w Oslo regularnie, w różnych formach, wspiera rozwój tego segmentu motoryzacyjnego. W sierpniu ogłoszono start programu dofinansowującego zakup zeroemisyjnych pojazdów w wersji dostawczej. Dopłaty mają objąć również systemy ładowania.

>>> Czytaj też: Kłopoty polskiej gospodarki zaczną się od branży motoryzacyjnej. Będzie zarażać inne

Autor: Sergiusz Moskal