Mówi się, że w zespołach rockowych demokracja się nie sprawdza. Czy Kult jest wyjątkiem potwierdzającym tę regułę?
W zespole Kult nie ma demokracji. Ona do niczego dobrego nie prowadzi. Grając kiedyś pod szyldem Kazik Na Żywo, praktykowaliśmy z kolegami model decydowania o losach kapeli głosami większości członków zespołu i na dłuższą metę to się nie sprawdziło. W zespole musi być szef, który ma ostatnie słowo. I w Kulcie w sprawach artystycznych mój głos jest decydujący. Dzięki temu ta maszyna muzyczna działa od kilkudziesięciu lat i się nie zacina.
Chcesz przez to powiedzieć, że w Kulcie panuje kult jednostki?
Istnieje monarchia oświecona.
Reklama
Ale nadal jest to forma sprawowania władzy nad innymi.
Tak jest ten świat urządzony. Władza jest złem, bo stawia poddanych w sytuacji opresyjnej. Ale złem koniecznym, bo gdyby jej nie było, to w każdym wymiarze, także w społecznym, być może ziściłby się scenariusz serialu „The Walking Dead”. Wyobraźmy sobie stan totalnej anarchii, kiedy instytucje państwowe przestają działać, a po ulicach chodzą zombi. Największym zagrożeniem są jednak pozostawieni na pastwę losu zwykli ludzie, którzy uciekają w hordach i wyrządzają sobie nawzajem krzywdę, aby tylko ocalić własne istnienie. Ta serialowa fikcja rodzi ponurą konkluzję, że człowiek jest najwidoczniej tak parszywą istotą, że trzeba go trzymać za twarz.
Dobrze się czujesz w roli trybuna ludowego, który jest słuchany, cytowany i oklaskiwany?
Od młodzieńczych lat uważam, że piosenka najlepiej przemawia do ludzi. Jest dużo silniejszą formą przekazu niż proza czy wiersz. Ale jak stajesz przed koncertowym audytorium po raz pierwszy, stres bywa paraliżujący. Wiem to po sobie. Kiedy miałem 17 lat i jeszcze niewiele występów za sobą, bardzo odchorowywałem związane z tym przeżycia. Raz nawet zapadłem na mononukleozę. To była reakcja obronna mojego organizmu, który nie wytrzymał tak gigantycznej dawki stresu. Z czasem to mija, a nawet bywa przyjemne, albo są momenty – jak podczas występu Kultu na festiwalu Pol’and’Rock w Kostrzynie nad Odrą – że człowiek doznaje metafizycznego uniesienia, bo ze sceny nie sposób policzyć zgromadzonych na koncercie ludzi, którzy wiwatują na twoją cześć.
Podczas tego koncertu założyłeś T-shirt z napisem „Wojny burskie” stylizowany na „Gwiezdne wojny”. Chciałeś w ten sposób potępić kolonializm, bo choć uznajesz władzę za konieczność, to nie w jej mocarstwowym wydaniu?
To, co noszę na sobie, nigdy nie jest moją deklaracją polityczną czy ideową. Nie traktuję napisu na T-shircie jako formy podprogowego przekazu adresowanego do osób mijanych na ulicy. Jestem zbieraczem kolekcjonerskich koszulek, ale ostatnio przytyłem, więc nie w każdą mogę się zmieścić. Co do wojen burskich, to w marcu tego roku byłem w RPA i zobaczyłem chłopaka, który nosił podobną koszulkę. Bardzo mi się spodobała, więc znajoma projektantka wykonała dla mnie taki egzemplarz. Południe Afryki to tereny bardzo zasobne w surowce naturalne. Węgiel leży tam niemal na ulicy. Nic dziwnego, że Anglicy chcieli tę krainę wcielić do Imperium Brytyjskiego. Co ciekawe, wojny burskie były walkami białych ludzi, czyli Anglików, z holenderskimi emigrantami wyznania protestanckiego. To właśnie wtedy powstały obozy koncentracyjne, których wymyślenie mylnie przypisuje się Niemcom. A one są wynalazkiem angielskim i zamykano tam kobiety i dzieci burskie, podczas gdy mężczyźni mężnie stawiali opór najeźdźcy. Warto mieć tego świadomość, jeśli ktoś interesuje się historią.
Cały wywiad z Kazikiem Staszewskim przeczytasz w Magazynie Dziennika Gazety Prawnej i na e-DGP