Ciepłymi słowami od prezydenta USA Donalda Trumpa i "chłodnym prysznicem" od kongresmenów zakończyła się niedawna wizyta prezydenta Turcji Recepa Tayyipa Erdogana w Waszyngtonie. Demokraci nie szczędzą mu krytyki, a Republikanie są podzieleni co do jego oceny.

Po środowej wizycie Erdogana w stolicy USA oczekujący przełomu w relacjach amerykańsko-tureckich mogą być zawiedzeni.

Jak zauważa większość komentatorów, jedynym konkretnym ustaleniem podróży szefa tureckiego państwa do Waszyngtonu jest deklarowana konieczność dalszych spotkań. Interwencja zbrojna Ankary w północnej Syrii, zakupy zbrojeniowe od Rosji, uznanie przez zdominowaną przez Demokratów Izbę Reprezentantów USA rzezi Ormian za ludobójstwo i wezwanie przez nią Trumpa do nałożenia sankcji na Turcję za operację w Syrii – w żadnej z tych spraw nie wypracowano rozwiązań między stronami.

Krytykowany przez wielu zachodnich polityków Erdogan uzyskał jednak w Białym Domu platformę do przedstawienia swoich racji.

Trump – po raz kolejny otwarcie deklarujący swoją sympatię do Erdogana – zorganizował w Białym Domu spotkanie między tureckim przywódcą i pięcioma republikańskim senatorami, krytykującymi go za ofensywę w Syrii. Próba pojednania zakończyła się jednak fiaskiem - zastrzegają komentatorzy. Grupa parlamentarzystów z Partii Republikańskiej miała patrzeć osłupiona w Białym Domu na puszczony przez tureckiego przywódcę na iPadzie film pokazujący domniemane kurdyjskie zbrodnie. "Czy chce Pan, bym pokazał taki filmik robiony przez Kurdów?" – pytał go w Białym Domu senator Lindsey Graham. Gdy na opis tureckiej ofensywy zbrojnej w Syrii użył słowa "interwencja", Erdogan oburzył się. Później mówił, że Grahamowi "udzielił lekcji".

Reklama

Krytyki Erdoganowi nie szczędzą amerykańscy Demokraci. Kongresmeni tej partii wytykają mu całą listę grzechów – od więzienia dziennikarzy po łamanie prawa międzynarodowego poprzez dokonanie ofensywy w północnej Syrii. "Czas wymóc na Erdoganie wypełnianie wartości NATO i szanowanie prawa międzynarodowego. Czas zakończyć pozwalanie Turcji na bycie złym graczem" – wzywał w Kongresie demokratyczny senator Bob Menendez.

Powody do wściekłości mieli Kurdowie, którzy zgromadzeni w środę, w zimny listopadowy dzień, pod Białym Domem, wznosili okrzyki: "Niech żyje Kurdystan, niech żyje Armenia!". Przeciskając się między samochodami w pobliżu pomnika Tadeusza Kościuszki, krzyczeli: "Erdogan – zabójca dzieci", "Erdogan - zbrodniarz".

"To bardzo zręczny gracz, omamił Trumpa, ogrywa go" – mówił PAP jeden z protestujących, który nałożył na siebie zielono-biało-czerwoną kurdyjską flagę. "Nie wiem, jakie haki Erdogan ma na Trumpa, to coś więcej niż wieżowce prezydenta USA w Stambule" – dodał. W 2012 r., kiedy miliarder Trump nie był jeszcze prezydentem, postawił swoje wieżowce w tureckiej metropolii nad cieśniną Bosfor; były to pierwsze w Europie budynki mieszkalne i komercyjne z nazwiskiem Trumpa. Wstęgę na ceremonii ich otwarcia przecinał sam Erdogan, który wówczas był premierem Turcji.

Trump, a za nim część Republikanów, nie używa ostrych słów wobec tureckiego rządu. Po rozpoczęciu ofensywy Ankary w północnej Syrii prezydent USA mówił, że Erdogan "w swoim rozumowaniu działa dla dobra swojego kraju". Co prawda Trump nałożył sankcję na Turcję, ale trwały one dziewięć dni i - jak zauważył portal tabloidu "Washington Examiner" – "prawdopodobnie były najkrócej obowiązującymi sankcjami w historii".

O "braterskim romansie (ang. bromance)" między przywódcami pisał Reuters, a "New York Times" o nieformalnej dyplomacji między zięciami prezydentów. Jared Kushner, mąż córki prezydenta USA Ivanki Trump, jest jego doradcą i odgrywa znaczną rolę w kształtowaniu amerykańskiej polityki zagranicznej na Bliskim Wschodzie.

Trump regularnie deklaruje chęć scedowania dotychczasowej aktywności USA w tym regionie na sojuszników i wycofania stamtąd sił amerykańskich. "Niech ktoś inny walczy o tę od dawna przesiąkniętą krwią ziemię" – wzywał Trump w październiku, kontynuując tendencję rozpoczętą w amerykańskiej polityce przez "zwrot na Pacyfik" prezydenta Baracka Obamy.

"Dwa podejścia wobec Turcji dominowały w Waszyngtonie. Pierwsze, widoczne w Białym Domu, to +przytulić+ bliżej Turcję, niechętnie nakładać na nią sankcje i próbować nakłonić ją do lepszego zachowania. Drugie, wyrażone przez ostatni pakiet sankcji przegłosowany przez Izbę Reprezentantów, to zasadniczo przymuszać Turcję do lepszego zachowania ekonomiczną presją" – podsumowywał wizytę Erdogana na portalu The Hill Benjamin H. Friedman z organizacji Defense Priorities.

Nazywany "sułtanem" prezydent Turcji od lat balansuje między światowymi mocarstwami, spotykając się i podpisując umowy z politykami z Unii Europejskiej, Rosji, USA i Iranu. Jego polityka poszerzania tureckich wpływów określana jest jako neoosmanizm. Pozycjonujący się na przywódcę świata islamskiego Erdogan nie ma oporów na odważne oświadczenia, czy gesty wobec USA czy Izraela - zwracają uwagę eksperci. W Waszyngtonie Erdogan powiedział, że zwrócił Trumpowi list, w którym ten po rozpoczęciu tureckiej ofensywy apelował do niego, by "nie zgrywał twardziela".

W tym samym czasie w Kongresie, kilka przecznic dalej, do wzięcia odpowiedzialności za świat wzywał Stany Zjednoczone były przywódca Solidarności Lech Wałęsa. Podczas posiedzenia z jego udziałem w podkomisji Izby Reprezentantów demokratyczni parlamentarzyści podkreślali, jak wielkie wyzwanie dla atlantyckich wartości stanowi Turcja.

Mimo pojawiających się głosów za wyrzuceniem tego kraju z NATO czołowi politycy Partii Demokratycznej nie podjęli wszelako żadnych formalnych kroków w tej sprawie.

Rezolucję Izby Reprezentantów dotyczącą uznania rzezi Ormian za ludobójstwo zablokował w środę w amerykańskim Senacie Lindsay Graham - Republikanin, który po spotkaniu z Erdoganem wciąż podziela krytyczną opinię Demokratów w sprawie ofensywy Turcji w Syrii. Swoją decyzję argumentował tym, że sprzeciwia się rezolucji "nie z powodu przeszłości, ale z powodu przyszłości" i ma nadzieję, że Turcja i Armenia "razem rozwiążą ten problem".