Na zaplanowanym w poniedziałek w Paryżu szczycie w sprawie uregulowania konfliktu w Donbasie prezydenta Ukrainy Wołodymyra Zełenskiego czeka trudne zadanie uniknięcia pułapek, w które może zapędzić go Rosja, za co w Kijowie może zostać oskarżony o kapitulację.

Spotkanie przywódców państw tzw. czwórki normandzkiej: Francji, Niemiec, Ukrainy oraz Rosji uważane jest za najważniejsze wydarzenie w ukraińskiej polityce zagranicznej w bieżącym roku.

Eksperci wątpią, że Zełenskiemu uda się odnieść na nim sukces. Najważniejsze, by nie doszło do klęski - podkreślają. To, czego obawiają najbardziej, to konfrontacja niedoświadczonego, pełniącego urząd dopiero od maja prezydenta Ukrainy z wyrafinowanym i twardym graczem, jakim jest prezydent Rosji Władimir Putin.

"Nie widzę podstaw, by oczekiwać w Paryżu sukcesu. Ukraina szła na ten szczyt jak na rzeź, godząc się na różne ustępstwa. Ekipa prezydenta twierdzi, że decyzje podjęte na szczycie nie będą wiążące dla Ukrainy, jednak w takim razie i Rosja nie będzie miała żadnych zobowiązań" - mówi PAP Jewhen Mahda, szef kijowskiego Instytutu Polityki Światowej.

"Dla nas tymczasem najważniejsze jest przekonanie świata, że Rosja nie jest pośrednikiem w realizacji porozumień mińskich na rzecz uregulowaniu konfliktu, lecz aktywnym uczestnikiem wojny w Donbasie" - podkreśla.

Reklama

Aby doszło do spotkania w Paryżu, Ukraina poszła na szereg ustępstw, których domagała się od niej Moskwa. Kijów zgodził się na tzw. formułę Steinmeiera, która przewiduje specjalny status dla kontrolowanego przez separatystów Donbasu oraz wycofanie wojsk i uzbrojenia z trzech odcinków frontu w tym regionie.

"Moskwa w zamian nie wypełniła żadnych warunków porozumień z Mińska w kwestii bezpieczeństwa, nie wycofała swoich wojsk i uzbrojenia, nie dała Specjalnej Misji Monitoringowej OBWE pełnego dostępu do okupowanych terytoriów (…), nie zezwoliła na przejęcie przez SMM OBWE stałej kontroli nad niekontrolowanym (przez Ukrainę) odcinkiem ukraińsko-rosyjskiej granicy i nie zaprzestała dostaw uzbrojenia i amunicji ze swojego terytorium" - napisał w opiniotwórczym tygodniku "Dzerkało Tyżnia" dyplomata Kostiantyn Jelisiejew, który zajmował się polityką zagraniczną w poprzedniej administracji prezydenckiej w Kijowie.

"W ten sposób Kijów faktycznie +kupił+ prezydentowi Putinowi bilet do Paryża i zapewnił temu wydarzeniu ogromną kampanię reklamową" - dodał.

Owa kampania była Zełenskiemu potrzeba, gdyż spotkanie w Paryżu będzie dla niego okazją do pierwszej bezpośredniej rozmowy z Putinem, a zarazem - okazją do udowodnienia swoim zwolennikom, iż hasło doprowadzenia do zakończenia wojny w Donbasie, które głosił w kampanii wyborczej, nadal jest dla niego priorytetem.

"Zełenski oczekuje na rozmowę z Putinem, by pokazać, że jest sprawnym politykiem. W Paryżu zasiądzie jednak sam na sam z dwójką weteranów polityki międzynarodowej (Putinem i kanclerz Niemiec Angelą Merkel) oraz z bardzo ambitnym, młodym człowiekiem, który chce być europejskim mentorem politycznym (prezydentem Francji Emmanuelem Macronem). Zełenski jest przy nich nowicjuszem" - ocenia Jewhen Mahda.

"Te rozmowy będą się toczyć w wąskim gronie. Nie będzie tam - może z wyjątkiem ministra spraw zagranicznych Wadyma Prystajki - nikogo, kto będzie mógł doradzić prezydentowi w trudnym momencie. Wszystko, co wydarzy się na szczycie, będzie zależało więc tylko i wyłącznie od Zełenskiego" - zaznaczył.

W ocenie rozmówcy PAP konkretnym wynikiem szczytu w Paryżu mogą być ustalenia o kolejnej wymianie jeńców i osób przetrzymywanych między Rosją a Ukrainą.

"Czy uda się doprowadzić do porozumienia o wstrzymaniu walk? Putin powtórzy zapewne, że nie ma wpływu na tak zwane republiki w Donbasie i znów będzie zachęcał do tego, by Ukraina podjęła z nimi bezpośrednie rozmowy, a na to nie możemy się zgodzić" - powiedział Mahda, wyjaśniając, że taka zgoda byłaby równoznaczna z uznaniem przez Ukrainę samozwańczych władz na kontrolowanych przez nie terenach na wschodzie kraju.

"Obawiam się, że uczestnicy szczytu normandzkiego wbrew własnej woli znajdą się w krwawym teatrze kukiełkowym Władimira Putina, który posłuży się instrumentalnie pseudorepublikami w Donbasie, by pokazać, że on sam nie ma z tym wszystkim nic wspólnego" - podkreślił ekspert.

Według Jelisiejewa Zełenski powinien pamiętać o "czerwonych liniach", których nie wolno przekroczyć ze względu na ukraińskie interesy. Ekspert zdefiniował je w swym w swym artykule w "Dzerkale Tyżnia".

"Żadnej federalizacji Ukrainy, żadnych kompromisów wobec dążeń do integracji z UE i NATO, odnowienie zasady +bezpieczeństwo na pierwszym miejscu+ wraz z wycofaniem rosyjskich wojsk i uzbrojenia z terytorium Ukrainy, żadnych bezpośrednich rozmów z marionetkami Kremla w Donbasie (…)" - zaznaczył.

Wskazał jednocześnie na zagrożenia związane z "niebezpiecznymi pomysłami wymiany Donbasu na Krym", co miałoby oznaczać wycofanie Rosji z Donbasu w zamian za zgodę Ukrainy na utratę zaanektowanego w 2014 roku Półwyspu Krymskiego.

"Niestety, nie ma żadnych gwarancji, że rosyjski agresor w podsumowaniu szczytu weźmie te stanowiska pod uwagę. Dlatego całkiem oczywiste jest, że spotkanie (w Paryżu) może przynieść błogosławieństwo na rzecz uregulowania sytuacji w Donbasie według rosyjskiego scenariusza i ze szkodą dla narodowych interesów Ukrainy" - napisał Jelisiejew.

"Czerwone linie dla Zełenskiego" to hasło wiecu, który zbiera się w niedzielę po południu na Majdanie Niepodległości w Kijowie. Jest to miejsce symboliczne. W wyniku kilkumiesięcznych protestów, które odbywały się tam na przełomie lat 2013-2014, obalony został ówczesny prorosyjski prezydent Wiktor Janukowycz.

Przyczyną masowego oburzenia, które wylało się wówczas na ukraińskie ulice, była rezygnacja ekipy Janukowycza z podpisania umowy stowarzyszeniowej z Unią Europejską.

"Zagadką pozostaje to, czego Zełenski boi się najbardziej: czy rozeźlić Putina czy też tych, których na Ukrainie nazywa się obecnie agresywną większością", z nieufnością odnoszącą się do polityki nowego prezydenta - zastanawia się Mahda.

"Jakikolwiek podpis Zełenskiego złożony obok podpisu Putina (pod niekorzystnym dla Ukrainy dokumentem-PAP) wywoła w ukraińskim społeczeństwie silne niezadowolenie. Jeśli przyjedzie z Paryża na tarczy, to z pewnością będzie mu trudno dotrzeć do własnego biura w każdym tego słowa znaczeniu. Nie można prognozować, na ile szerokie będą to protesty, lecz ludzie są poważnie naelektryzowani" - powiedział Mahda w rozmowie z PAP.

>>> Czytaj też: Fałszywa narracja. Dlaczego polscy komentatorzy tak bardzo czekają na upadek Szwecji?