Widzi pan szansę na kompromis w sprawie sądów?
Do wyborów prezydenckich zapewne nic się nie wydarzy – i mówię to ze smutkiem. Jestem jednak pewien, że za trzy miesiące będzie większa otwartość i chęć rozmowy, większa skłonność do porozumienia. To ważne, bo docelowy model wymiaru sprawiedliwości wymaga rozmów.
Sam pan w to nie wierzy. Sądowy okrągły stół pod patronatem PAN okazał się klapą.
To przedwczesna opinia, rozmowy się toczą i to jest najważniejsze. Rzeczywiście z obu stron słyszę buńczuczne deklaracje, że nie cofniemy się nawet o pół kroku, ale to w końcu minie. I dlatego trzeba stwarzać możliwości, by obie strony ze sobą na spokojnie, bez kamer rozmawiały.
Reklama
Nie wiem, skąd ten optymizm. I minister sprawiedliwości, i sędziowie Sądu Najwyższego są tak zacietrzewieni, że się nie cofnęli przed chaosem i otwartą wojną.
Dwa pociągi jadą wprost na siebie, a maszyniści czekają, aż pędzący z naprzeciwka ustąpi – to nie budzi mojego optymizmu. Ale czas biegnie, polityka się zmienia i za chwilę będziemy po wyborach, a następne dopiero za trzy lata. Będzie trochę spokoju.
I wtedy PiS z Platformą siądą i powiedzą razem: „Wycofujemy się”?
Nikt się nie przyzna do ustępstw, ale będą skazani na porozumienie przynajmniej w kilku sprawach. Wierzę, że można choćby nieco zmienić sposób wyłaniania KRS czy zakres orzecznictwa Izby Dyscyplinarnej SN bez odtrąbienia zwycięstwa w tym sporze.
Od czegoś trzeba by zacząć.
Widzę pewne gesty. Z jednej strony Małgorzata Kidawa-Błońska odrzuca fatalną koncepcję totalnej opozycji, a z drugiej prezydent Andrzej Duda deklaruje chęć dialogu i zaprasza opozycję na spotkanie. Tak, to na razie tylko słowa, ale ważne. Doceniam je.
Powtarza pan, że spotyka wszędzie innych, szukających kompromisu ludzi...
Oczywiście. Dam panu przykład: mnie bardzo boli szkalowanie Polski za granicą, dlatego wydawca pisma „Wszystko Co Najważniejsze” zainicjował wielką, międzynarodową akcję promocji naszego kraju przez publikowanie tekstów w największych mediach. Zasięg tej akcji wynosił 450 mln ludzi. Zapewne nie wszyscy to przeczytali, ale tylu osobom umożliwiliśmy dostęp do tych tekstów.
Pan jest naczelnym tego pisma.
A publikują tam stale prezydent, premier, a z drugiej strony osoby o liberalnych, lewicowych poglądach. Niektórym nie mieści się w głowie, że tak można.
Tak można w czasopiśmie, nie w polityce.
Politykami zbyt często zostają ludzie, którzy nie mają zbyt wielu osiągnięć i nic dziwnego, że dla nich staje się ona sednem życia, jedyną możliwością dokonania czegoś. To fatalne, bo do polityki powinni iść ludzie, którzy odnieśli jakiś sukces, coś poza nią znaczą.
Cały wywiad z Michałem Kleiberem przeczytasz w Magazynie Dziennika Gazety Prawnej i na e-DGP