Trzeba mieć ogromne pokłady pewności siebie, by publicznie krytykować bogaczy za dobrowolne dzielenie się pieniędzmi. Ale tej cechy charakteru nie brakuje Mukeshowi Ambaniemu. Może sobie także pozwolić na to, by przeciwstawiać się idei Warrena E. Buffetta i Billa Gatesa, którzy zachęcają najbogatszych do przekazania co najmniej połowy majątku na cele charytatywne – już stał się jednym z najbardziej wpływowych miliarderów Indii, a dodatkowo jest na najlepszej drodze do tego, by zostać najbogatszym człowiekiem świata. Ambitny Hindus otwarcie odrzuca forsowany przez dwóch Amerykanów pomysł na dobroczynność, bo w tej formie jest on dla niego marnotrawieniem pieniędzy. Zamiast tego nawołuje do wprowadzenia w życie zasad CSR, społecznej odpowiedzialności biznesu. W jego wydaniu corporate social responsibility polega na pobudzaniu w ludziach ducha przedsiębiorczości, by byli w stanie sami się o siebie zatroszczyć.
– Jaka wersja filantropii jest teraz najmodniejsza na Zachodzie? Bogaci łaskawie zgadzają się na oddanie majątku na rzecz potrzebujących. I na tym kończy się ich działanie. To dobrze wygląda w telewizji, ale prowadzi wyłącznie do jeszcze większego uzależnienia obdarowanych od pomocy z zewnątrz i zniechęca ich do wzięcia losu we własne ręce. De facto pogłębia tylko ubóstwo – mówił Ambani w ostatnią niedzielę na konferencji w Nowym Delhi.
W jego słowach jest sporo racji. Za akcją Giving Pledge, firmowaną przez Gatesa i Buffetta, nie idzie żaden konkretny program wykorzystania ogromnych środków. Bogacze zgłaszają jedynie gotowość oddania co najmniej połowy swojej fortuny na cele charytatywne. Jakie dokładnie? Edukację, rozwój nowych technologii, wsparcie dla małego biznesu? Nikt tego nie wie i nie koordynuje. Coraz częściej pojawia się obawa, że setki miliardów dolarów zostaną po prostu zmarnowane – przejedzą je organizacje pomocowe lub będą wydane na doraźne programy humanitarne. Nie posłużą trwałej poprawie sytuacji, ale na pewien czas uspokoją sumienie zachodniego świata.
Reklama

Daj zarobić, nie rozdawaj

Ambani, szef naftowego koncernu Reliance Industries Ltd, inaczej rozumie pomoc potrzebującym. Do problemu podchodzi jak rasowy przedsiębiorca. Co go napędza? Pieniądze. Jak je zarobić? Najlepiej założyć własny interes, bo to gwarantuje największą satysfakcję oraz godziwy zysk. Skoro jemu się udało, dlaczego inni nie mogliby pójść w jego ślady? Ambani, jako społecznie odpowiedzialny biznesmen, powinien jedynie zapewnić wszystkim chętnym możliwość startu, czyli kapitał na rozkręcenie biznesu. – Ale nie chodzi o rozdanie majątku. Moim obowiązkiem jest dbanie o rozwój własnej firmy i tworzenie nowych miejsc pracy. Dzięki temu ludzie w Indiach stają się z dnia na dzień bogatsi i mają pieniądze na założenie swojego biznesu. To zaowocuje jeszcze większymi pieniędzmi i nową liczbą etatów. Przedsiębiorczość to jedyny skuteczny sposób na walkę z biedą – tłumaczy. I zachęca, by podobnie postępowali szefowie pozostałych indyjskich koncernów oraz władze, poprzez tworzenie klimatu sprzyjającego prywatnej działalności. Taka forma prospołecznej aktywności wydaje się jedynym wyjściem dla subkontynentu, bo sam rząd – mimo że kraj należy do najdynamiczniej rozwijających się na świecie – nie jest w stanie udźwignąć ciężaru walki z biedą. Według danych Banku Światowego 42 proc. mieszkańców Indii, tj. ponad 450 mln ludzi, żyje za mniej niż 1,25 dol. dziennie, a statystyki dotyczące śmiertelności niemowląt, niedożywienia i opieki medycznej są gorsze niż w Afryce Subsaharyjskiej.
Indyjski miliarder nie jest odosobniony w takim podejściu do pomocy najbiedniejszym. Do Giving Pledge nie przyłączył się m.in. Meksykanin Carlos Slim, najbogatszy człowiek świata (jego majątek stanowi wartość 5 proc. rocznej produkcji ojczystego kraju). On także nie rozdaje pieniędzy, a zamiast tego działa: próbuje pobudzić prywatną przedsiębiorczość. – Pomysł Gatesa i Buffetta jest absurdalny. W moim przekonaniu nędzy i głodu nie można pokonać filantropią, bo ona nie dociera do przyczyn problemu. Można to zrobić, inwestując w opiekę zdrowotną, edukację, ale przede wszystkim w zachęcanie do tworzenia własnego biznesu. Gates i Buffett bawią się natomiast w Świętego Mikołaja – powiedział Slim na początku roku. Choć te słowa ściągnęły na jego głowę krytykę, stać go na to, by się tym nie przejmować.

Giełda ważniejsza od guru

Krytykami może sobie już także nie zaprzątać głowy Mukesh Ambani. Magazyn „Forbes” przewiduje, że w 2014 r. będzie otwierał listę miliarderów. Dziś jego majątek jest szacowany na zaledwie 27 mld dol., ale już za cztery lata ma zgromadzić 62 mld dol. Slim jest obecnie wart 74 mld dol., ale jak przewiduje „Forbes”, Meksykanin nie zdoła utrzymać tak wysokiego poziomu bogactwa „z powodu politycznego oraz finansowego chaosu, w którym znajduje się jego kraj”.
54-letni Ambani ma więc szansę spełnić marzenie ojca, który widział go jako najbogatszego człowieka świata. W 1966 r. Dhirubhai Ambani założył firmę petrochemiczną Reliance Industries Ltd, która dziś posiada dwie wielkie rafinerie. Dzięki kapitalistycznym – nowatorskim, jak na flirtujące wówczas z kapitalizmem Indie – sposobom zarządzania szybko rósł w siłę i pomnażał majątek. Jego krytycy twierdzą, że nie obeszło się bez bezwzględnej walki z konkurentami oraz korzystania z pomocy zaprzyjaźnionych polityków.
Dhirubhai od najmłodszych lat przygotowywał pierworodnego syna do przejęcia po nim ogromnej schedy. Najpierw wysłał go na uniwersytet w Bombaju (wydział chemiczno-inżynieryjny), a potem do Ameryki. Na kalifornijskim Uniwersytecie Stanforda Mukesh skończył zarządzanie. Karierę w rodzinnym biznesie rozpoczął w 1981 r. Był jednym z najbliższych współpracowników ojca i to jego zasługą jest uczynienie z Reliance Industries Ltd jednego z największych koncernów Indii. Firma nie zajmuje się już tylko ropą i olejami, ale zainwestowała także w rynek odzieżowy i spożywczy oraz uruchomiła w Indiach, co zakrawa wręcz na świętokradztwo, sieć barów, w których podawane są także dania mięsne. Z tego powodu cały czas jest obiektem wrogości ze strony ortodoksyjnych wyznawców hinduizmu, choć w restauracyjkach nie są, rzecz jasna, podawane dania z wołowiny.
Po śmierci ojca w 2002 r. nad rodzinnym biznesem zawisły ciemne chmury. Przez pewien czas Mukesh zarządzał nim wraz z młodszym bratem Anilem. Nie mogli się jednak dogadać i koncern został podzielony. Mukesh przejął tę część firmy, która zajmowała się przetwórstwem ropy i gazu. I jeszcze bardziej ją rozwinął. Uruchomił jedną z największych rafinerii na świecie, która może dziennie przerobić 660 tys. baryłek ropy (rocznie 33 mln ton). W sierpniu ubiegłego roku zainwestował 392 mln dol. w złoża gazu ziemnego w Pensylwanii i kupił znaczące udziały w amerykańskich firmach Atlas Energy Inc. i Pioneer Natural Resources, które zajmują się pozyskiwaniem gazu z łupków. Reliance Industries Ltd cały czas się rozwija i zatrudnia coraz więcej ludzi.
– Mimo radykalnej postawy wobec zachodnich wzorców niesienia pomocy najbiedniejszym Ambani nie ogranicza się tylko do nawoływania przedsiębiorców do stosowania zasad CSR. Wzorem innych indyjskich biznesmenów, między innymi Shiva Nadara, szefa giganta technologicznego HCL, założył specjalną fundację, która ma przeznaczać środki na rozwój zawodowy mieszkańców najbiedniejszych regionów Indii – mówi „DGP” Anil Kulkarni z uniwersytetu w Bombaju. Reliance Foundation organizuje warsztaty dla przyszłych murarzy, stolarzy czy hydraulików – kraj przeżywa budowlany boom i potrzebuje wykwalifikowanej siły roboczej. Inwestuje także w poprawę stanu opieki medycznej i edukacji – zwłaszcza na prowincji. Próbuje przekonać wieśniaków do stosowania nowym metod uprawy zbóż i testuje technologie pozwalające na przechowywanie deszczowej wody, by można było nią nawadniać pola w porze suchej.
– Indie nie mogą się rozwijać gospodarczo, opierając się na ezoteryczych ideach. Nasza siła, bogactwo indyjskiego narodu, to giełda oraz rosnący dobrobyt – mówił w ubiegłym roku Mukesh Ambani. I jedno, i drugie stało się już jego udziałem. Reliance Industries Ltd, która w ubiegłym roku osiągnęła zysk w wysokości 4,3 mld dol., jest notowana na giełdzie w Bombaju, a on sam mieszka w tym ogromnym, gwarnym i wciąż przepełnionym biedą mieście. Jego dom jest widoczny z daleka: to 27-piętrowy wieżowiec, którego styl architektoniczny budzi równie wielkie kontrowersje co jego gospodarz. Ambani nie szczędził środków, by zbudować godną siebie siedzibę: wydał na ten cel okrągły miliard dolarów.