Jestem kapitalistą z krwi i kości. Lubię zarabiać pieniądze i je wydawać, cenię życie w luksusie. Ale lubię też dzielić się z potrzebującymi – mówi milioner oraz celebryta Arpad Busson, którego równie często jak na Wall Street można zobaczyć na okładkach kolorowych magazynów. Dekadę temu założył fundusz inwestycyjny EIM, który poprzez fundację Absolute Return for Kids finansuje programy pomocowe dla dzieci: od wspomagania edukacji w Wielkiej Brytanii aż po walkę z AIDS w Afryce. Takie podejście Bussona do biznesu nie powinno dziwić: praktykował u sławnego amerykańskiego kapitalisty filantropa Paula Tudora Jonesa i pracował dla jego Robin Hood Foundation.
Tak zwana filantropia inwestycyjna to coraz poważniejsze zjawisko, które stało się niemal równie popularne jak tradycyjna dobroczynność oparta na datkach. – Bogaci nie lubią dawać jałmużny, to wbrew ich naturze. Wolą sami zarobić pieniądze na cele charytatywne, a potem nadzorować sposób ich wydawania. Zyskują w ten sposób pewność, że środki trafią tam, gdzie są najpotrzebniejsze, i nie zostaną zmarnowane – mówi „DGP” George Douglas z London School of Economics.
Właśnie ten rodzaj filantropii uprawia Arpad Busson. Założony przez niego fundusz EIM z siedzibą w Londynie, grupuje 13 mniejszych firm inwestycyjnych. Lokują one powierzone im 8 mld dol. w najprzeróżniejsze interesy, którym przyświeca jeden cel: zarobek całej grupy i zysk klientów. Nie wahają się przed spekulacją na walutach czy giełdową grą na spadek, przejmują upadające firmy i sprzedają, poddając je uprzednio drakońskim kuracjom uzdrawiającym. EIM tym różni się od innych funduszy hedgingowych, że część zarobionych środków przekazuje na cele dobroczynne. – Miliarderzy, którzy siedzą na górze pieniędzy i nic nie robią dla dobra wspólnego, są dla mnie zaprzeczeniem kapitalizmu – mówi Busson, którego osobisty majątek przekracza 300 mln dol.

Sukces po dziadku

Reklama
Ale filantropia inwestycyjna to również biznesowy sposób zarządzania pieniędzmi przeznaczonymi na dobroczynność. Tu nie ma miejsca na radosną amatorszczyznę, dlatego Busson w 2002 roku stworzył fundację Absolute Return for Kids, której powierza wypracowane przez firmę środki i przez nią decyduje, które programy pomocowe uruchomić i jakimi kwotami je zasilić. A pomógł już tysiącom brytyjskich dzieci ze społecznych nizin, które nie mogły liczyć na przyzwoitą edukację, walczy z plagą AIDS w Afryce, stara się wyciągnąć z ulic Bułgarii oraz Rumunii bezdomne dzieciaki i dać im choć podstawowe wykształcenie oraz zawód.
Czy połączenie ognia z wodą – filantropii i kapitalizmu – może sprawnie funkcjonować? Jak najbardziej. Przekonuje o tym przykład Chrisa Hohna, nazywanego przez rywali „szarańczą biznesu” – prezesa agresywnego funduszu hedgingowego i zarazem jednego z największych brytyjskich filantropów, który do statutu swojej firmy wpisał obowiązkową coroczną dotację na cele charytatywne. Pieniądze zarabia jego The Children’s Investment Fund Management (TCI), który specjalizuje się w przejmowaniu upadającym firm. Przeprowadza radykalne reorganizacje (wiążą się ze zwolnieniami i sprzedażą majątku), stawia przedsiębiorstwa na nogi i z zyskiem odsprzedaje. W statucie TCI zapisano, że co roku na konto prowadzonej przez żonę Hohna, Jamie, The Children’s Investment Fund Foundation będzie trafiać suma o równowartości 0,5 proc. aktywów funduszu oraz kolejne 0,5 proc., jeśli w danym roku zysk TCI przekroczy 11 proc. W ten sposób od 2003 roku Hohn przeznaczył na dobroczynność już ponad 1,5 mld funtów.
O Chrisie Hohnie niewiele słychać, bo diametralnie różni się od Arpada Bussona. Nie lubi rozgłosu i nie pławi się w bogactwie – wciąż nosi kupiony przed laty tani elektroniczny zegarek. Busson dla odmiany lubi błyszczeć i otaczać się pięknymi kobietami, dzięki którym trafia na okładki kolorowych magazynów.
Przez kilka lat był związany ze znaną modelką Elle Macpherson (mają dwójkę dzieci), a po rozstaniu z nią widywał się z gwiazdą Hollywood Umą Thurman (pojawiły się plotki, że nie są już razem). Lubi brylować na salonach, a w brytyjskich rankingach znanych i bogatych osób do wzięcia zawsze plasuje się w pierwszej dziesiątce. Można powiedzieć, że 48-letni dziś Arpad Busson jest skazany na sukces. Ojczymem jego matki był Arpad Plesch, znany węgierski bankowiec, mentor twórcy potęgi włoskiego Fiata Gianniego Agnelliego. Oraz kobieciarz. To po dziadku dostał imię.
Busson przyszedł na świat w Paryżu – z ojca weterana wojny algierskiej, który po demobilizacji zaczął pracować w bankowości (został nawet szefem europejskiego oddziału amerykańskiego Lehman Brothers). To we francuskiej stolicy mały Arpad po raz pierwszy zetknął się z biznesem – jako domokrążca miał sprzedawać wykałaczki. On sam teraz zaprzecza tej informacji.
Dzięki rodzinnej fortunie został wysłany na naukę do słynnej Institut Le Rosey w Szwajcarii. To jedna z najstarszych szkół podstawowych i średnich z internatem na świecie (powstała w 1880 roku), a w XX wieku przylgnęło do niej miano „szkoły królów”, bo ukończyło ją siedmiu przyszłych monarchów. Pod Alpami połknął bakcyla narciarstwa. Chciał nawet zostać profesjonalnym zjazdowcem, ale matka nie zgodziła się na sportową karierę. Nie dane mu było jednak zostać, zgodnie z wolą ojca, prawnikiem, bo oblał egzaminy na studia. Zdecydował więc, że zaciągnie się do wojska: służył we francuskiej armii jako sanitariusz. – Uwielbiał dyscyplinę. Błyskawicznie odnalazł się w wojsku – wspomina jeden z jego żołnierskich przyjaciół. Miał nawet ochotę wyjechać na misję na Wzgórza Golan, ale przeoczył datę rejestracji.

Próżność bogatych

Załamany własnym gapiostwem zrezygnował z wojskowej kariery i w 1981 roku wyjechał do USA. Tam zaczęła się jego kariera finansowa. Na początku pracował w Nowym Jorku jako sprzedawca nieruchomości, a szło mu tak dobrze, że zainteresował się nim znany inwestor Paul Tudor Jones. Zatrudnił go w funduszu hedgingowym, a notowania Bussona znacząco wzrosły po azjatyckim kryzysie 1987 roku (czarny poniedziałek, 18 października – panika zaczęła się od Hongkongu) – nadal udawało mu się z zyskiem obracać pieniędzmi. Praca dla Tudora Jonesa była dla młodego Francuza przełomowa z dwóch powodów: otworzyła przed nim świat wielkich interesów, inwestorów oraz ogromnych pieniędzy, u niego zetknął się też z nowoczesną filantropią. Paul Tudor Jones założył pod znamienną nazwą organizację pomagającą biedakom z Nowego Jorku: Robin Hood Foundation. Zasilał ją pieniędzmi zarobionymi przez fundusz.
Zasobny już nie tylko w dolary, lecz także w doświadczenie, postanowił przestać pracować dla wielkich i zostać jednym z nich. W 1991 roku założył fundusz inwestycyjny EIM Group, jednak początki nie były łatwe – cztery lata później zatrudniał siedem osób i obracał zaledwie 100 mln dol. Udało mu się pokonać trudności i dziś inwestuje powierzone 8 mld dol. Recepta na sukces? Pracowitość, stanowczość, bezwzględność. I koniecznie ograniczone zaufanie.
Jak ważne w interesach jest to ostatnie, przekonał się w 2008 roku, gdy wyszła na jaw prawda o biznesie Bernarda Madoffa. Busson zainwestował pieniądze w jego fundusz i stracił je, gdy okazało się, że to najzwyklejsza piramida. Na szczęście dla niego nie była to wielka suma, raptem ok. 230 mln dol., więc z tarapatów wyszedł bez większego szwanku. – Coś mi podpowiadało, że lepiej nie wchodzić z nim w wielkie interesy – opowiadał dziennikowi „Guardian”.
Dlaczego kilka lat temu zdecydował się zaangażować w pomoc dzieciom? – To znudzenie bogactwem. Ile można mieć jachtów, samochodów, rezydencji? W pewnym momencie czujesz, że jeśli nie podzielisz się pieniędzmi, utracisz człowieczeństwo – mówił w jednym z wywiadów. Nie wszyscy bogacze myślą podobnie, bo na świecie istniałyby wówczas tylko fundusze działające na zasadzie filantropii inwestycyjnych. Ale Busson znalazł sposób na to, jak pozyskać pieniądze od tych, którzy niezbyt chętnie się nimi dzielą.
Raz w roku organizuje dla bogaczy wystawną imprezę, z której dochód jest przekazywany na działanie jego Absolute Return for Kids. Podczas wieczoru udaje mu się zebrać nawet 35 mln dol. Dla gości zawsze przygotowuje specjalne atrakcje, ostatnio była nią m.in. lekcja jogi ze Stingiem (100 tys. od głowy) czy fiat 500 udekorowany przez znanego artystę Traceya Emina (sprzedany za ponad 300 tys. dol.). Jak ich przekonuje do sięgnięcia do portfeli? – Powtarzam im, że trzeba umieć szanować pieniądze. Tylko w ten sposób od ich nie uciekną. A wydając je, najlepiej na rzecz wspólnego dobra, sprawiasz, że będziesz miał ich... nawet więcej – mówi.