Zarządczyni gospodarki Nigerii Ngozi Okonjo-Iweala rzuca wyzwanie zachodniej dominacji nad światową gospodarką. W mających się odbyć w przyszłym tygodniu wyborach nigeryjska minister finansów chce odebrać Amerykanom stanowisko prezesa Banku Światowego.

Znawcy tematu są zgodni - gdyby pani Ngozi (tak familiarnie zwykli mówić o niej rodacy) była Amerykanką miałby posadę w kieszeni. Według "Financial Timesa" i "The Economisat" 58-letnia Nigeryjka bije na głowę fachowością i charyzmą jej obu rywali - byłego ministra finansów Kolumbii Jose Antonio Ocampo i faworyzowanego przez USA Yonga Kima.

Problem w tym, że prezesa Banku Światowego, od jego powstania w 1944 r. wybierają Amerykanie, którzy dysponują prawie piątą częścią elektorskich głosów w 25-osobowym zarządzie BŚ i zawsze mogą liczyć na Europejczyków, bo ci zawłaszczyli z kolei posadę dyrektora Międzynarodowego Funduszu Walutowego.

"Trzeba to zmienić, bo i cały świat się zmienia. To się już przeżyło, popadliśmy w inercję; sami Amerykanie i Europejczycy powinni zdobyć się na odwagę, by to zmienić" - przekonuje pani Ngozi."Nie wierzę własnym uszom, gdy słyszę, że wybór prezesa Banku jest formalnością, że wszystko jest już przesądzone. To ma być ten Zachód, który naucza innych o demokracji, jawności i o tym, że w równej walce powinien wygrywać najlepszy?" - powiedziała w jednym z wywiadów.

Poza tym, że nie posiada amerykańskiego paszportu i jest kobietą (dotąd prezesami BŚ byli wyłącznie mężczyźni), niepokój na Zachodzie budzi też swoją listą priorytetów i reform. Nie ukrywa, że wybrana na stanowisko szefowej Banku Światowego, zamierza zająć się walką z ubóstwem i tworzeniem nowych miejsc pracy dla młodych ludzi, którzy w krajach tzw. Trzeciego Świata stanowią zdecydowaną większość społeczeństw.

Reklama

Przyznaje, że dla starzejącego się Zachodu nie jest to może sprawa najważniejsza, ale przypomina, że z dominacją Zachodu w światowej gospodarce nie zgadzają się też młode mocarstwa, jak Chiny, Indie, Brazylia, Południowa Afryka i Rosja. Pani Ngozi przypomina też, że tzw. kraje rozwijające się przyczyniają się dziś co najmniej w połowie do światowego wzrostu gospodarczego i ich głos powinien dziś liczyć się więcej niż przed pół wieku.

Na kandydatkę na stanowisko prezesa Banku Światowego zgłosiła ją zgodnie cała Afryka. Będzie to już drugie podejście pani Ngozi do tej posady. O jej kandydaturze wspominano już w 2007 r., kiedy ze stanowiska prezesa wyrzucono Paula Wolfowitza, jednego z architektów amerykańskiej inwazji na Irak, który jako prezes BŚ awansował i przyznawał podwyżki swojej kochance. Wolfowitza zastąpił jednak inny Amerykanin - dyplomata Robert Zoellick, który w czerwcu ustępuje ze stanowiska.

Wywodząca się z ludu Ibo z delty Nigru, pani Ngozi zdobyła znakomite wykształcenie ekonomiczne na amerykańskich uczelniach w Harvardzie i Massachusetts. Przez ponad 20 lat pracowała na rozmaitych stanowiskach w Banku Światowym, w kwaterze głównej w Waszyngtonie, ale także w Mongolii, Malezji, Laosie czy Kambodży.

Do rodzinnej Nigerii ściągnął ją w 2003 r. prezydent Olusegun Obasanjo, który podjął niewdzięczny trud odbudowy gospodarki kraju, splądrowanej przez dziesięciolecia wojskowych dyktatur i kwitnącej przy nich korupcji.

Choć formalnie dostała stanowisko ministra finansów, pani Ngozi została zarządczynią całej nigeryjskiej gospodarki. Kiedy pod naciskiem zazdrosnych kolegów z rządu Obasanjo odebrał jej w 2006 r. gospodarkę i przeniósł do dyplomacji, pani Ngozi wypowiedziała pracę w rządzie. Wcześniej zdążyła jednak wynegocjować umorzenie przez Zachód 18 miliardów dolarów nigeryjskiego długu i wypowiedziała bezwzględną wojnę korupcji, czym zdobyła sobie uznanie i wielką popularność w kraju. Gazety uznały ją za Nigeryjkę roku 2006, a w Lagos mówiono nawet, że wystartuje w zapowiedzianych na 2007 r. wyborach prezydenckich.

Do rządu wziął ją znowu jej rodak z Delty Nigru Goodluck Jonathan, który przed rokiem został prezydentem Nigerii. Pani Ngozi znów wzięła pod kuratelę całą gospodarkę kraju, który z powodu złodziejstwa i nieudolności rządzących zamiast bogaczem Afryki, stał się bankrutem i żebrakiem.Dysponując należącymi do najbogatszych na świecie złóż ropy naftowej, Nigeria musi sprowadzać benzynę, ponieważ skorumpowani urzędnicy doprowadzili do upadku miejscowe rafinerie. Na korupcji i rozkradaniu petrodolarów nieliczni zbili bajeczne fortuny, dla ogromnej większość jedynym zyskiem z "czarnego złota" było tanie, dotowane przez państwo paliwo.

W styczniu pani Ngozi postanowiła zlikwidować dotacje, z powodu których bogacili się spekulanci, importujący benzynę, a rząd tracił co roku ok. 8 mld dolarów. W kraju doszło do rozruchów, a nigeryjscy populiści z opozycji zarzucali pani Ngozi, że wychowana na bogatym Zachodzie, nie ma zrozumienia ani współczucia dla afrykańskiej biedoty, którą, podwyższając ceny paliw, skazywała na nędzę. Nawet dziennikarze z Lagos, porównujący ją dotąd do brytyjskiej premier Margaret Thatcher, narzekali, że ważniejsza dla niej jest dyscyplina finansowa niż dola rodaków. Przerażony widmem ulicznej rewolucji, prezydent Goodluck Jonathan wycofał się z likwidacji dotacji, ponosząc bolesną polityczną porażkę.

Obawiając się kolejnych wstrząsowych terapii (rząd zapowiada wycofanie się z dotacji do cen prądu), wielu Nigeryjczyków trzyma kciuki, by pani Ngozi została prezesem Banku Światowego i zarządzała gospodarką światową niż miałaby naprawiać bez znieczulenia ciężko chorą Nigerię.