Kevin Systrom mógł być dziś miliarderem. Mógł, ale odrzucił ofertę Marka Zuckerberga i nie zatrudnił się w Facebooku. Za to kilka dni temu został multimilionerem, bo przyjął inną propozycję Zuckerberga i odsprzedał mu za okrągły miliard swój projekt – Instagram, czyli aplikację do dzielenia się zdjęciami na smartfonach. 400 mln powędrowało na konto 27-letniego Systroma. Ten współtwórca Twittera to dziś najgorętsze nazwisko w świecie e-biznesu.
Historia spotkania Zuckerberga i Systroma w 2004 r. brzmi anegdotycznie, ale jest najzupełniej prawdziwa. Nasz bohater był wówczas sumiennym studentem na kalifornijskim uniwersytecie Stanforda i każdą wolną chwilę poświęcał swojej idee fixe, czyli stworzeniu internetowej usługi o nazwie Photobox. – Studenci robili mnóstwo zdjęć, które przesyłali przez wewnętrzną sieć, co oczywiście zapychało łącza i skrzynki e-mailowe. Pomyślałem: a gdyby stworzyć w sieci miejsce, gdzie każdy mógłby przechowywać fotografie, którymi chce się podzielić i każdy mógłby tam zajrzeć i ściągnąć wyłącznie te, które mu odpowiadają? – opowiadał po latach portalowi Fast Company.
W tym czasie wspólni znajomi skontaktowali go z Zuckerbergiem, który właśnie uruchomił Facebooka. Dwaj nieopierzeni pasjonaci internetu szybko znaleźli wspólny język. – Wiesz, też pracuję nad podobną usługą. Może do mnie dołączysz? – spytał Zuckerberg. – Niestety, wybrałem dalszą naukę. Ale co miałem zrobić? Widziałem tego gościa po raz pierwszy w życiu – tłumaczył się Systrom w jednym z wywiadów.

Instagram powstał z rywalizacji z Facebookiem. Osiągnął olbrzymi sukces, zatrudniając tylko cztery osoby

Reklama
Chwilę później Systrom, wciąż będąc studentem Uniwersytetu Stanforda, zatrudnił się w małej firmie Odeo z San Francisco. Ta nazwa nikomu wiele nie mówi, choć jej produkt stał się jednym przełomów w rozwoju e-branży. Na jej korytarzu spotkał niejakiego Jacka Dorseya, który z nudów rozpoczął pracę nad sieciowym serwisem do wymiany krótkich wiadomości – do 140 znaków, które by można napisać i wysłać nawet z telefonu komórkowego. Systrom ochoczo dołączył do jego zespołu. – Po raz pierwszy zetknąłem się wówczas ze start-upem oraz atmosferą pracy panującą w takim zalążku małej firmy. To było coś cudownego – mówił. Twitter ruszył w marcu 2006 r., a skala sukcesu zaskoczyła wszystkich – także jego twórców.
Systrom nie zagrzał tu jednak długo miejsca, choć tak bardzo spodobało mu się tworzenie firmy od podstaw. Po ukończeniu nauki postawił na najbardziej doświadczonego zawodnika w całej branży: przeniósł się do równie słonecznego Mountain View i zatrudnił się w Google’u. Spędził tam kilka lat, dobrze znosząc pracę w dużej korporacji, czego efektem były awanse. Jednak połknięty w 2006 r. start-upowy bakcyl dał w końcu o sobie znać. W 2010 r. porzucił dobrze płatną posadę w Google’u, by spróbować sił w nowym przedsięwzięciu, tworzonym od zera. Zdecydował się powrócić do pomysłu sprzed lat, czyli Photoboxa.
Musiał jednak wprowadzić sporo zmian do pierwotnego planu, bo uruchomiona w końcu przez Facebook usługa dzielenia się zdjęciami stała się dziś najpopularniejsza na świecie i nie miałby szans w starciu ze społecznościowym gigantem. Codziennie użytkownicy portalu zamieszczają na nim aż 200 mln fotografii, w sumie na serwerach Facebooka znajduje się już ponad 90 mld zdjęć (co obrazuje, jak potężną infrastrukturą serwerową musi dysponować firma Zuckerberga, by zagwarantować działanie stale rozrastającego się serwisu).
Z rywalizacji z Facebookiem powstał Instagram – tak nazywa się zarówno najnowsza firma Systroma, jak i jej produkt. To aplikacja na iPhone’y oferująca możliwość nałożenia specjalnych efektów na zrobione zdjęcia (m.in. filtry upodobniające fotografie do starych klisz) i ich natychmiastowe opublikowanie na Facebooku i Twitterze oraz w specjalnym portalu społecznościowym przeznaczonym wyłącznie dla użytkowników Instagram.
Pomysł wydawałoby się błahy, ale użytkownicy smartfonów z logo nadgryzionego jabłuszka oszaleli na punkcie tej darmowej aplikacji. Trafiła do AppStore’u, czyli internetowego sklepu Apple’a, w październiku 2010 r., a już w grudniu posługiwało się nią milion osób. Po kolejnych sześciu już 5 mln, a we wrześniu 10 mln właścicieli iPhone’ów. Przed przypadającym w listopadzie Świętem Dziękczynienia co minutę na stronie Instagram rejestrowało się 90 nowych użytkowników aplikacji i dziś jest ich w sumie ponad 15 mln. Takiej dynamiki wzrostu, zwłaszcza w początkowych miesiącach działalności, nie miały ani Facebook, ani Twitter.
Recepta na sukces? – Postanowiliśmy skoncentrować się wyłącznie na jednym systemie operacyjnym, by nasz produkt był perfekcyjny. Dlaczego iPhone? Bo ludzie bardzo często wybierali go z powodu wbudowanego aparatu fotograficznego – tłumaczy Systrom. Ale kilkanaście dni temu Instagram rozszerzył pole działania i wszedł na rynek telefonów z systemem Android. Już przekonał do swojego produktu właścicieli ponad 5 mln smartfonów.

Pierwszy raz kupujemy produkt, a w zasadzie firmę, która ma tak wielu klientów

Co zadziwiające, Kevin Systrom osiągnął tak wielki sukces (w jego firmę zainwestowało m.in. kilka wpływowych funduszy działających w Dolinie Krzemowej), zatrudniając tylko cztery osoby. Na fali postępującej popularności start-up zaczął się rozrastać i dziś pracuje w nim kilkanaście osób (łącznie z Systromem).
Ostatnim nabytkiem Instagramu została Jessica Zollman, której przypadło stanowisko społecznościowego ewangelizatora (community evangelist). Nazwa może budzić zdziwienie, ale każdy z nas nieraz wcielał się taką rolę. Tzw. marketing ewangelizujący (evangelist marketing) to jedna z form marketingu szeptanego – polega na takim przekonaniu klienta do produktu czy usługi, że zaczyna on z własnej woli namawiać innych do ich wypróbowania i nabycia. – Zadaniem Jessiki ma być pielęgnowanie kontaktów z naszą społecznością oraz zarządzanie nią. To oznacza pisanie na naszym blogu, pomoc w rozwiązywaniu problemów technicznych czy organizowanie dla naszych klientów specjalnych wydarzeń, w których mogliby brać udział – tłumaczy sam Systrom.
– Bo przyszłością jego firmy jest właśnie zbudowanie lojalnej społeczności na wzór tej, która codziennie oddaje się przyglądaniu Facebooka i graniu w jego proste gry online. Gdy zyska taką wierną i dużą bazę fanów, Instagram będzie mógł przyciągnąć reklamodawców. A wraz z nimi pojawią się w końcu duże pieniądze – mówi DGP socjolog Deborah McQuinn z uniwersytetu w San Francisco.
Potwierdza to poniedziałkowy wpis na profilu Marka Zuckerberga: „To kamień milowy w historii Facebooka. Pierwszy raz kupujemy produkt, a w zasadzie firmę, która ma tak wielu klientów. Nie planujemy często powtarzać takiej operacji. W zasadzie to chyba nie zdarzy się już nigdy”.