Mirosław Taras ucieleśnia maksymę, że błyskawiczny sukces w biznesie wymaga kilkunastu lat harówki. Choć najważniejsze stanowisko w Bogdance objął w połowie lutego 2008 r. i już po kilkunastu miesiącach z powodzeniem wprowadził spółkę na parkiet, to na sukces pracował latami. Z Bogdanką związany jest od ponad 22 lat, a w branży górniczej pracuje od 1980 r. Niedawno minęły trzy lata, odkąd akcje Bogdanki są notowane na giełdzie.

4,2 mld zł warta jest dziś na giełdzie spółka Lubelski Węgiel Bogdanka

On sam wśród największych swoich sukcesów wymienia właśnie imponujące wejście na parkiet.
– Chciałem złamać mit górnictwa jako czarnego, brudnego zawodu, na którym nie da się zarobić. Pokazać, że to przemysł z prawdziwego zdarzenia, generujący zyski. I przekonać do tego inwestorów – tłumaczył lokalnym mediom. Dziś można już powiedzieć, że misja się udała. Akcje Bogdanki okazały się hitem, a od czasu debiutu wartość spółki poszła w górę ponaddwukrotnie i wynosi dziś ponad 120 zł za papier.
Reklama

Czechowi powiedzieli „nie”

Dzisiejsza wycena walorów spółki o ponad 20 zł przewyższa cenę, za jaką kopalnię chciał kupić Zdenek Bakala. Niecałe dwa lata temu czeski miliarder postanowił przejąć perłę w koronie polskiego górnictwa. To była droga na skróty, bo w dniu ogłoszenia wezwania Bogdanka była już zrestrukturyzowana, z ambitnym, ale dającym się sfinansować programem inwestycji i świetlaną przyszłością. Takich spółek łatwo się nie oddaje. Dlatego na drodze Bakali stanął prezes Bogdanki i dopiął swego. Czech musiał obejść się smakiem, a w eter poszła powtarzana tysiące razy informacja, że 100 zł za papier kopalni nie jest godziwą ceną.
Na efekty nie trzeba było długo czekać. Po wezwaniu kurs Bogdanki poszybował i już nie spadł nawet w okolice oferty Bakali. Zadecydowała twarda postawa otwartych funduszy emerytalnych, które dziś kontrolują nadal blisko 40 proc. akcji spółki. Fundusze powiedziały Czechowi „nie”, a reszta akcjonariuszy dała się przekonać, że nie warto tanio sprzedawać Bogdanki.

1,7 mld zł wyda kopalnia na pole Stefanów, które pozwoli podwoić wydobycie

Spółka z Tarasem za sterami ciągle jest na fali. Kopalnia z żelazną konsekwencją realizuje założony program inwestycyjny. W związku z uruchomieniem wydobycia w polu Stefanów Bogdanka zwiększy w tym roku produkcję z niespełna 6 mln ton do ok. 8 mln ton i ponad 11 mln ton rocznie z końcem 2013 r. Wydatki inwestycyjne na ten cel w ciągu trzech lat wyniosły ok. 1,7 mld zł. Podwojenie produkcji pozwoli Bogdance niemal dwukrotnie zwiększyć udział w rynku węgla energetycznego, do blisko 15 proc.

Zawód dla mężczyzny

Taras nie musi się już martwić o rynek zbytu, bo zdążył podpisać dwie gigantyczne umowy z Eneą, jedną z państwowych grup energetycznych rozbudowującą elektrownię w Kozienicach, oraz Janem Kulczykiem, który w Pelplinie chce stawiać siłownię o mocy 2000 MW. Sukces Bogdanki jest tym ciekawszy, że jeszcze w połowie ubiegłej dekady w Warszawie głośno mówiło się o zamknięciu kopalni. Dziś to nie do pomyślenia.
Swoją pozycję Bogdanka umacnia we względnej ciszy. O konfliktach na linii załoga – zarząd, które u śląskiej konkurencji wybuchają co chwila, w Bogdance nie słychać. Jednym z powodów jest to, że Mirosław Taras może się pochwalić wśród górników szacunkiem, a to w tej branży nie jest standardem. Jego źródła należy szukać w bogatym doświadczeniu Mirosława Tarasa, który pod ziemią przepracował aż 17 lat.

169 zł wynosi maksymalna docelowa cena akcji spółki według JP Morgan, dzisiejszy kurs to ok. 122 zł

Taras pochodzi z Lubelszczyzny, ale na studia górnicze wybrał się do Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie. Kiedy odbierał dyplom (specjalizacja: projektowanie i budowa kopalń), jego rodzice musieli być zawiedzeni. Powód – przyszłość swojej pociechy widzieli raczej w lekarskim kitlu niż w górniczym kasku. On jednak chciał być górnikiem. Kiedy zaczął pokonywać kolejne szczeble w kopalnianej hierarchii, ukończył podyplomowe studia w Szkole Głównej Handlowej w Warszawie w zakresie zarządzania finansami przedsiębiorstw.
Pytany o to, dlaczego wybrał zawód górnika, odpowiadał, że to zawód dla mężczyzny, przy tym dobrze płatny. W wywiadzie dla „Dziennika Wschodniego” Mirosław Taras przyznał, że jest ryzykantem. Kiedy praca zaczyna go przytłaczać, wsiada na swojego harleya. Choć to maszyna turystyczna, prezes Bogdanki ma już na swoim koncie pokaźny katalog kontuzji, m.in. połamał rękę, żebra i nogę. Ale urazy kwituje śmiechem: – To jest wpisane w przyjemność jeżdżenia.
Jego współpracownicy przewidują, że Bogdanka z prezesem za kierownicą może zajechać naprawdę daleko. Bez kontuzji.