Czy w czasie kryzysu finansowego szef banku może być uważany za sympatyczną postać? Okazuje się, że może. Tak przynajmniej postrzegany jest Martin Blessing, szef Commerzbanku, drugiej co do wielkości niemieckiej instytucji finansowej.
49-latek ostatnio znów zapunktował w oczach niemieckiej opinii publicznej. Na jednej z konferencji ogłosił bowiem, że należy ograniczyć pensje bankowców i dostosować je do zarobków osiąganych przez menedżerów w innych sektorach gospodarki. – Czas projektowania struktury płac na podstawie wirtualnych liczb, którymi rzekomo obraca bank, powinien się jak najszybciej zakończyć – powiedział Niemiec. Jego stanowisko jest o tyle wiarygodne, że przez ostatnie cztery lata Blessing zadowalał się rekordowo niską jak na prezesa pierwszoligowego niemieckiego banku pensją. Zarabiał w tym czasie „zaledwie” 500 tys. euro rocznie. W tym samym czasie prezes największego niemieckiego banku, Deutsche Banku, Josef Ackermann zgarniał ok. 9 mln euro.
Gwoli sprawiedliwości trzeba dodać, że Martin Blessing skromnym bankierem nie został z własnej woli. Bezpośrednio po upadku Lehmann Brothers i wybuchu kryzysu finansowego jego Commerzbank znalazł się na skraju bankructwa. Właśnie sfinalizował wówczas dwa duże przejęcia (Dresdner Banku oraz Eurohypo), które wywindowały frankfurtczyków na drugą pozycję wśród niemieckich banków detalicznych. Zwiększając liczbę klientów do 16 mln, Blessing snuł plany podważenia pozycji Deutsche Banku.
Reklama
Wtedy jednak okazało się, że ryzykowne zakupy w połączeniu z nagłym pogorszeniem sytuacji na rynku mogą się okazać końcem założonego w 1870 r. banku, kojarzonego dotąd z obsługiwaniem drobnych i średnich przedsiębiorstw. Z pomocą musiało przyjść niemieckie państwo, wykładając 18 mld euro pożyczki w zamian za przejęcie 25 proc. akcji. Nowy akcjonariusz podyktował ostre warunki, m.in. właśnie ograniczenie pensji najważniejszych menedżerów. Od tej pory Blessing musiał się co pewien czas tłumaczyć w Berlinie nawet ze zbyt wysokich wydatków na podróże członków zarządu.
Bankier przyjął to z pokorą, czym zaskarbił sobie szacunek Niemców. Zwłaszcza w trudnym 2009 r., gdy tamtejsza gospodarka zaczęła ostro pikować. Na szczęście zadziwiająco szybko sytuacja się odwróciła. A wraz z nią siły odzyskał Commerzbank. Blessing zarządził wówczas, że bank skoncentruje się na spłaceniu zobowiązań wobec państwa. To był kolejny sprytny ruch. Publiczność znów była zadowolona. I choć frankfurtczycy całego kredytu wciąż jeszcze nie spłacili, to i tak w świat poszła wieść: Commerzbank to modelowy przykład na dobrą współpracę państwa i sektora finansowego.
A ponieważ szef giganta w przeciwieństwie do swoich kolegów z innych banków (zwłaszcza Ackermanna) wielokrotnie mówił o potrzebie bardziej dokładnych regulacji w sektorze bankowym, szybko stał się najbardziej lubianym spośród niemieckich rekinów finansjery. I nikomu już nawet szczególnie nie przeszkadzało, że od przyszłego roku (gdy przestaną obowiązywać państwowe ograniczenia bankowych zarobków) Blessing prawdopodobnie zwiększy pobory do 1,3 mln euro rocznie. W sumie będzie to i tak mniej, niż dostają prezesi konkurencyjnych instytucji finansowych.