Najdłużej piastujący swoją funkcję związkowcy, tacy jak Sławomir Broniarz ze Związku Nauczycielstwa Polskiego, Andrzej Chwiluk ze Związku Górników czy Antoni Duda ze Związku Zawodowego Policjantów, to już nie tylko działacze, którzy wyszli przed szereg. To profesjonalni związkowcy walczący o wyborcze poparcie, zawiązujący sojusze i – jak sugerują eksperci – mogący mieć wielki problem z powrotem do zwykłej pracy.
ikona lupy />
Chwiluk: od 2000 roku kieruje Związkiem Zawodowym Górników / Newspix / MICHAL ROZBICKI
Jaki jest najlepszy przepis na sukces związkowej długowieczności? Zażarta walka o interesy kolegów – przede wszystkim bezlitosna krytyka rządowych pomysłów w jakikolwiek sposób naruszających status quo, obserwowanie wydarzeń i reakcje na nie oraz obecność w mediach. Bardzo często rezultatem takiego działania jest brak konkurencji w szeregach związku. I pewna reelekcja.
Reklama
Długoletnim przewodniczącym nie są w stanie w żaden sposób zagrozić nieprzychylne komentarze polityków, mediów, nawet samych związkowców. Nie są w stanie zagrozić im nawet przecieki od życzliwych osób, tak jak ten z 2009 roku, kiedy to upubliczniono związkowe pensje liderów: Sławomir Broniarz pobiera miesięcznie 5 tys. zł, Jan Guz z OPZZ – 6,2 tys., a Bronisław Stec ze Związku Zawodowego „Kontra” na negocjacje przyjechał oplem signum wartym okrągłe 100 tys. Baronowie wiedzą, jak się ubezpieczyć. Część z nich zakłada biznesy silnie powiązane z działalnością związkową oraz otacza się tzw. pretorianami, którzy chronią szefa, samymi czerpiąc korzyści z bezkrytycznej lojalności.

Najważniejszy nauczyciel

Prezesowi Związku Nauczycielstwa Polskiego Sławomirowi Broniarzowi od lat nikt nie próbuje rzucić rękawicy: rządzi nieprzerwanie od 1998 roku. W ostatnich wyborach w listopadzie 2010 roku został poparty niemal jednomyślnie: z 276 delegatów przeciwko niemu zagłosowało zaledwie dwóch. Wybór na kolejną kadencję zapewne ułatwił fakt, że był jedynym kandydatem startującym w wyborach. Kierować ZNP będzie jeszcze co najmniej do 2014 roku, jednak nic nie wskazuje na to, by ktokolwiek miał go zdetronizować.
Przyczyny tak silnej pozycji Broniarza są dwie: brak konkurentów w związku oraz bezpardonowa, lecz skuteczna, walka o interesy ZNP. W środowisku został okrzyknięty najważniejszym nauczycielem w Polsce. Ten przydomek nabrał dodatkowego znaczenia, gdy w ubiegłym roku podczas zjazdu pedagogów z całego świata w RPA został wybrany na prezesa Zarządu Wykonawczego Międzynarodówki Edukacyjnej.
Pozycję prezesa ZNP umacniają także okoliczności: samorządy wypowiedziały właśnie wojnę nauczycielskim przywilejom, a o potrzebie zmian w Karcie nauczyciela mówi Ministerstwo Edukacji. Kierowany przez Broniarza związek przyjął taktykę oblężonej twierdzy. Na każdą próbę dyskusji o reformie władze związku – głównie ustami jego prezesa – reagują białą gorączką. – Na tym etapie jest to już prawie wojna przeciwko nauczycielom – skomentował Broniarz ostatnie propozycje samorządów dotyczące zmian w systemie oświaty. Bo nic tak nie konsoliduje grupy jak wspólny wróg.
Samorządowcy pytani o Broniarza nerwowo zaciskają zęby. Zupełnie jakby obawiali się, że mówiąc to, co naprawdę myślą, niechcący powiedzą o kilka słów za dużo. – Wolę usiąść do stołu i rozwiązywać problemy, niż przerzucać się wojennymi sformułowaniami – mówi nam prezydent Poznania Ryszard Grobelny.
Ale najważniejszy nauczyciel w Polsce zupełnie nie przejmuje się tymi opiniami. Potrafi za to bezpardonowo zaatakować oponentów w mediach, niemal każdy artykuł prasowy nieprzychylny wobec interesów nauczycieli stara się zdyskredytować – czy to na stronie internetowej ZNP, czy na Twitterze, czy w mediach. Jest regularnym gościem u parlamentarzystów. Jaki więc mogą mieć nauczyciele interes w tym, by zmieniać prezesa ZNP, skoro skutecznie ich broni? – Widać, że jest otoczony ludźmi, którzy mają do niego maksymalne zaufanie. To nie jest człowiek, który pójdzie na Sejm z kilofami jak górnicy. Ma skuteczniejszą broń: stoi za nim 600 tys. wyborców. Z taką siłą każdy musi się liczyć – mówi jeden z naszych rozmówców, członek komisji trójstronnej.

Związkowiec czy biznesmen?

Nauczyciele są z pewnością jedną z najbardziej roszczeniowych grup społecznych, ale na pewno nie gwałtowną. Dlatego zdawałoby się, że skoro górnicy o wiele częściej sięgają po sztachety niż pedagodzy, to przewodzenie im latami będzie niemożliwe. A jednak niemal równie długo co Sławomir Broniarz ZNP, Andrzej Chwiluk kieruje Związkiem Zawodowym Górników.
Funkcję tę pełni od dekady, jednak w przeciwieństwie do „najważniejszego nauczyciela w Polsce”, Chwiluk budzi skrajne emocje nawet wśród samych związkowców. – Przewodniczący jeździ cały czas do Brukseli i zaniedbał związek. Taka jest prawda. Wszyscy o tym po cichu mówią, tylko nie było odważnego, by o tym powiedzieć głośno – stwierdził w jednym z wywiadów Andrzej Ciesielski, przewodniczący związku górników z kopalni Budryk. – Gdyby Chwiluk pracował tak jak ty, to całe ZZG wyglądałoby jak organizacja na twoim zakładzie. Chwiluk zrobił podział pracy i może sobie pozwolić na Brukselę, związek ma się dobrze – odpowiedział Ciesielskiemu jeden ze związkowców na internetowym forum.
ikona lupy />
Zbrzyzny: przewodzi ZPPM od 20 lat / Newspix / PIOTR TWARDYSKO
W rozmowie z DGP broni go także Józef Pindras, przewodniczący Związku Górników Kopalni Węgla Brunatnego Konin, który zna Chwiluka od ponad 20 lat. – To nie jest człowiek typu ciepła klucha. Skoro od tylu lat jest wybierany, to znaczy, że jest charyzmatyczny i ma coś do zaoferowania – przekonuje.
Nie wszyscy jednak tę charyzmę dostrzegają. Kilka lat temu „Kurier Związkowy” zaatakował przewodniczącego w serii artykułów, w których udowadniano, że silną pozycję w strukturach ZZG zawdzięcza licznym spółkom, fundacjom i przedsięwzięciom biznesowym, w które zaangażował znajomych z branży. Spółka pod nazwą Górnicze Przedsiębiorstwo Wielobranżowe, zajmująca się m.in. robotami budowlanymi związanymi z górnictwem czy konserwacją maszyn, została założona przez żonę Chwiluka Aleksandrę. Współzałożycielami były osoby związane z ZZG i Fundacją na rzecz Tworzenia Miejsc Pracy i Integracji Środowisk Pracowniczych, utworzoną przez Chwiluka. Działalność na styku związków zawodowych i biznesu okazuje się być receptą na związkową długowieczność.

Miedziowy baron

Wydawać by się mogło, że przemysł ciężki sprzyja władzy absolutnej. Bo od 20 lat Związkiem Zawodowym Pracowników Przemysłu Miedziowego (ZZPPM) kieruje ten sam człowiek – Ryszard Zbrzyzny, były działacz PZPR, obecnie poseł związany z lewicą.
Przed miedziowym baronem, jak bywa nazywany, drżą prezesi KGHM, najbogatszej polskiej firmy. Śledząc jego działalność, nie sposób odnieść wrażenia, że jak mało kto lubi otaczać się zaufanymi ludźmi. W zeszłym roku media donosiły o tym, jak z powiązania struktur związkowych i firmowych udało mu się stworzyć prywatny folwark. Okazało się, że w spółkach związanych z KGHM pracę znaleźli jego dwaj synowie: Szymon (biuro zarządu) i Wiesław (w spółce Energetyka) oraz żona (w telefonii Dialog). – W Lubinie trudno o innego pracodawcę niż KGHM – tłumaczył wówczas Zbrzyzny. Sam jednak w 2010 roku przyznał, że nie pobiera ani złotówki od KGHM. Jego roczne dochody wynosiły wówczas ok. 150 tys. zł, a składały się na nie dieta i uposażenie poselskie.
ikona lupy />
Duda: włada Związkiem Zawodowym Policjantów od 1999 roku / DGP / Wojciech Górski
Ale dzięki otaczaniu się zaufanymi ludźmi, miedziowy baron wypracował sprawnie działający mechanizm: silna pozycja w związku gwarantuje ogromny wpływ na skład rad nadzorczych i prezesów spółki. To z kolei doceniają związkowcy, którzy od ponad 20 lat nie czują potrzeby zmiany swojego szefa. We wrześniu tego roku doszło do wyborów uzupełniających do rady nadzorczej kombinatu. Sześciu kandydatów rekomendowanych przez ZZPPM i NSZZ „Solidarność” zdobyło ogółem 80 proc. głosów.
W zagłębiu miedziowym Polski w woj. dolnośląskim – a konkretniej w Związku Gmin Zagłębia Miedziowego – Zbrzyzny może zawsze liczyć na ciepłe przyjęcie. – Przedstawiciele naszej gminy często odwiedzają Zbrzyznego i KGHM, jakby brali udział w jakiejś audiencji – mówi nam urzędnik jednej z tamtejszych gmin.

Gwiazdor w mundurze

Jedną z najsilniejszych pozycji wśród związkowców z pewnością cieszy się Antoni Duda ze Związku Zawodowego Policjantów. Szczególnie jeśli porównamy go z poprzednikami. Przed Dudą najdłużej rządził organizacją Andrzej Kosiak (1990 – 1993) i Andrzej Żwański (1995 – 1999). Duda pełni funkcję od 1999 roku. I to mimo że nie ustrzegł się poważnych błędów. – Najpoważniejszym z nich było zablokowanie reformy emerytalnej służb mundurowych zaproponowanej kiedyś przez Grzegorza Schetynę i Adama Rapackiego, która w efekcie okazała się łagodniejsza w skutkach niż to, co ostatecznie rządowi udało się przeforsować – twierdzi jeden z naszych rozmówców zorientowany w tematyce służb.
Nie ulega jednak wątpliwości, że Antoni Duda uchodzi niemalże za gwiazdę. Bez ogródek wyraża swoje opinie, jeśli zagrożone są interesy policjantów, nie boi się przy okazji zrobić przytyków innym służbom. „Nie ma patrolowania, zwłaszcza wieczorami. Tam, gdzie niebezpiecznie, na osiedlach, strażników nie ma. Bo najłatwiej łapać kierowców” – nie krył oburzenia po ujawnieniu w zeszłym roku raportu Najwyższej Izby Kontroli, z którego wynikało, że straży miejskiej coraz bliżej do policji drogowej.
Złamał tym samym niepisaną regułę, zgodnie z którą jedne służby nie komentują poczynań drugich. – Za te słowa środowisko domagało się jego głowy. Duda tłumaczył, że jego wypowiedź została wyrwana z kontekstu. To uspokoiło nieco sytuację – mówi nam jeden z komendantów straży miejskiej.
Ostatnie zawirowania związane z przywilejami mundurowych czy rekordowymi wakatami w policji w przeddzień Euro 2012 nie tylko uwidoczniły problemy trapiące polską policję, lecz także były dobrą okazją do umocnienia wizerunku przewodniczącego.
Eksperci nie mają wątpliwości, że w Polsce – podobnie jak w USA czy Niemczech – następuje profesjonalizacja związkowców. – Pracownik mający dobre kwalifikacje i dobrą wolę nie sprawdzi się jako szef związku zawodowego. Tam potrzeba innych kwalifikacji – twierdzi Jeremi Mordasewicz, członek komisji trójstronnej z ramienia PKPP Lewiatan. – W efekcie po pewnym czasie ci ludzie nie są w stanie wrócić na dotychczasowe stanowiska pracy, bo tracą kwalifikacje, podczas gdy świat idzie do przodu. Jeżeli tokarz zostaje szefem związku zawodowego, buduje w sobie inne kompetencje, np. w zakresie kontaktowania się z ludźmi – dodaje. Jego zdaniem związki zawodowe pod pewnymi względami bardzo upodobniły się do partii politycznych, gdzie buduje się sojusze, powstają frakcje i zabiega się o głosy wyborców.
Dobrze więc, gdy przywileje płynące z bycia czołowym związkowcem nie przysłaniają prawdziwych priorytetów. Bo jeśli dzieje się inaczej, nie można już mówić o uczciwej walce o prawa pracowników, lecz o zwykłym wypaczeniu.