Po niemal trzynastu latach pracy w jednej z największych spółek prasowych na polskim rynku – Agorze – Zbigniew Bąk zmienia miejsce pracy i zadania. Jeszcze w lipcu rada nadzorcza MCI Management, największego polskiego funduszu venture i private equity, założonego i kierowanego przez Tomasza Czechowicza, ma zdecydować o powołaniu go do zarządu firmy. Jako jej wiceprezes będzie odpowiadać za fuzje i przejęcia, a także kierowanie Private Equity Managers, spółką zależną MCI zarządzającą aktywami w funduszach z udziałem MCI Management.
Reklama
Fundusz podkreśla, że zatrudnia Zbigniewa Bąka ze względu na kompetencje, ale przedstawiciele branży zwracają uwagę na cechy charakterologiczne, w których jest on przeciwieństwem Tomasza Czechowicza. Ten drugi lubi błyszczeć, Zbigniew Bąk, jak na stereotypowego człowieka od finansów przystało, raczej nie lubi stać w świetle reflektorów.
Urodzony w 1964 r. menedżer najpierw odebrał gruntowne wykształcenie – od handlu zagranicznego w Szkole Głównej Handlowej w Warszawie poczynając, na School of Business na University of Chicago kończąc. Dyplom MBA uzyskał tam w 1997 r. z wyróżnieniem. Pierwsze zawodowe kroki stawiał w Polskiej Agencji Inwestycji Zagranicznych, a następnie w firmie konsultingowej Moore Stephens. To była trampolina do pierwszej ligi tej branży – renomowanej międzynarodowej firmy konsultingowej Arthur Andersen, w której przepracował kolejne 9 lat. Rozwijał w niej dział corporate finance, odpowiadając za strategię, nadzór na projektami oraz nabór i rozwój nowych pracowników. Wieloletnią pracę w firmie zwieńczyła posada członka zarządu spółki w Polsce. W tamtych czasach został też członkiem Association of Chartered Certified Accountants w Wielkiej Brytanii.
Gdy Arthur Andersen stał się niechlubnym bohaterem wielkiej afery amerykańskiego Enronu (kreatywna księgowość, która doprowadziła firmę do bankructwa), część jego biznesu przejęli konkurenci. I tak Zbigniew Bąk znalazł się w polskiej filii Ernst & Young. W roku 2000 odszedł do Agory.
Wydawca „Gazety Wyborczej” miał ambitne plany budowy medialnego holdingu i potrzebował kogoś, kto ma doświadczenie w prowadzeniu transakcji. Pierwszą taką operacją, przeprowadzoną już po przyjściu do spółki Bąka, był zakup firmy reklamy zewnętrznej AMS. Potem dochodziły kolejne transakcje. Oprócz tego wiceprezes Agory nadzorował segment radia, pion druku, sprzedaży korporacyjnej i nowych przedsięwzięć.
Jednym z nich, raczej niechlubnym, była próba podboju rynku prasowego nowym tytułem o nazwie „Nowy dzień”. Dziennik, którego wyróżnikiem miało być pozytywne spojrzenie na świat, odróżniające go od tradycyjnych tabloidów „Faktu” i „Super Expressu”, pojawił się na rynku w listopadzie 2005 r. Po niespełna czterech miesiącach zarząd Agory podjął decyzję o zamknięciu nierentownego projektu. Jednym cięciem, bez zbędnych sentymentów. Decyzję tę, jako odpowiedzialny za projekt, ogłaszał załodze właśnie Zbigniew Bąk. Od tamtego czasu nie miał najlepszych notowań wśród pracowników, choć analitycy i udziałowcy chwalili go za błyskawiczną decyzję, która nie narażała spółki na dalsze straty.
Ci, którzy go znają, podkreślają, że był bardzo związany z Agorą i identyfikował się z firmą. Wspominają, że na początku swojej pracy, w 2003 lub 2004 r., wysłał do wszystkich pracowników świąteczne życzenia w formie rymowanego wiersza, w którym Agorę porównywał do rodziny.
Teraz Zbigniewa Bąka czekają nowe dni w nowym miejscu.