Nie interesuje go ropa, za to ma udziały niemal w każdej firmie, o której było ostatnio głośno. To saudyjski książę Al Walid ben Talal.
Na tle pławiącej się w luksusie saudyjskiej monarchii książę Al Walid Ben Talal mógłby uchodzić za prawdziwego outsidera. Nie to, by stronił od luksusu – przeciwnie, w końcu jest najbogatszym biznesmenem Bliskiego Wschodu. Tyle że swoją fortunę zawdzięcza nie ropie, ale własnemu biznesowemu instynktowi. Dzięki temu też książę – którego szanse na tron równają się zeru – może rzucać wyzwania wszystkim dokoła, nie pomijając nawet swoich utytułowanych krewnych.
Reklama
Jego Wysokość self made man
To zniewaga! – zagrzmiał książę, a za nim wiernie powtórzyli prawnicy. Afera wybuchła wiosną, gdy magazyn „Forbes” opublikował coroczny ranking najbogatszych ludzi świata: punkt odniesienia dla wszystkich mediów piszących o tuzach globalnego biznesu. Książę Al Walid został w zestawieniu sklasyfikowany na 26. pozycji, z majątkiem szacowanym na ok. 20 mld dol. Zdaniem samego zainteresowanego – to kwota co najmniej o 9,6 mld dol. za mała.
Kilka tygodni temu pozew przeciw redakcji i autorom artykułów na temat saudyjskiego biznesmena trafił do londyńskiego sądu. – Domagamy się poprawienia poważnie zniesławiających komentarzy magazynu, jakich dopuszczono się zarówno w stosunku do Jego Wysokości, jak i firmy Kingdom Holding Company – napisali prawnicy książęcego holdingu. – Chodzi też o umyślnie obraźliwe i nietrafne opisy społeczności biznesowej, a zwłaszcza oczernianie przez „Forbesa” saudyjskiej giełdy Tadawul, która należy do najbardziej uregulowanych na świecie – dodali. Cóż, rzeczywiście autorzy publikacji w „Forbesie” opisali parkiet w Rijadzie jako miejsce dla hazardzistów, w którym niewielka liczba uczestników rynku rozdaje karty jak chce, pompując notowania określonych spółek. Takie właśnie giełdowe manipulacje mają sztucznie pomnażać majątek Al Walida.
Pytanie tylko, czy przy majątku osobistym szacowanym na – przyjmijmy wycenę „Forbesa” – 20 mld dol. te dodatkowe prawie 10 mld robi tak wielką różnicę, zwłaszcza w czasach, gdy konta miliarderów chudną o dziesięciocyfrowe sumy niemal z dnia na dzień. Odpowiedź brzmi: owszem, jeżeli w grę wchodzi ambicja. A Al Walid chce uchodzić za self-made mana.
Zgodnie z legendą krążącą po kuluarach saudyjskich pałaców książę rzeczywiście miał kiepski start. Zawdzięczał to ojcu: 82-letniemu księciu Talalowi Ben Abdulazizowi, który uchodzi za czarną owcę w rodzinie. Sędziwy potomek założyciela saudyjskiej dynastii za młodu dochrapał się przydomka Czerwony Książę za sympatię wobec egipskiego prezydenta Nasera i bloku wschodniego. Być może dlatego państwowe stanowiska obejmował epizodycznie: był ministrem komunikacji w latach 50. i ministrem finansów u progu lat 60. Później dobrowolnie opuścił królestwo, a na starość został liberałem: obecnie domaga się uchwalenia konstytucji i wprowadzenia rządów prawa, dalece odbiegających od szariatu.
Jego syn nie miał zamiaru zadowolić się poślednim pałacem ani odległą pozycją w kolejce do tronu. Tyle że jego ojciec nie miał – albo nie chciał mu dać – pieniędzy na start, a chodziło o zaledwie 300 tys. dol. Z pomocą nie spieszyli też inni krewni. Al Walid dostał w końcu pożyczkę w jednym z działających w królestwie banków. Mnożył ją błyskawicznie, korzystając z przywilejów rodziny królewskiej na lokalnym rynku nieruchomości oraz przy zleceniach na roboty publiczne – a w latach 80. Arabia Saudyjska wręcz rozkwitała, podlewana strumieniem petrodolarów z szybko drożejącego surowca. Nic więc dziwnego, że w ciągu dekady z kilkuset tysięcy dolarów majątek księcia rozrósł się do kilkuset milionów.
Zamiast osiąść na laurach i rozbijać się terenówką po pustyni, Al Walid postanowił wypłynąć na szerokie wody. U progu lat 90. włożył posiadane fundusze w Citigroup, właściciela Citibanku, wówczas mającego kłopoty z gigantycznymi niespłaconymi długami zaciągniętymi przez rządy i biznes państw Ameryki Łacińskiej. Po kilku latach mógł dopisać do stanu swojego rachunku dodatkowe zero: wyszło równe 5 000 000 000 dol. W połowie poprzedniej dekady jego majątek wyceniano już na 15 mld. I, jak wbrew „Forbesowi” utrzymuje książę, ten majątek wciąż rośnie.
Al Walid trzyma się z daleka od ropy, z której żyją jego arystokratyczni krewniacy. Interesuje się za to niemal każdą firmą, o której jest głośno lub może być głośno. Książę zarabia, gdy kupujecie iPhone’a, wrzucacie post na Twittera, włączacie Fox News, sięgacie po gazetę należącą – wydawałoby się – do Ruperta Murdocha. W jego portfelu znajdowały się akcje serwisu Netscape, Motoroli, sieci hotelowej Savoy i 10-proc. udział w paryskim Disneylandzie. W saudyjskiej Dżiddzie Al Walid buduje najwyższy budynek świata: mającą w założeniu sięgać kilometr Kingdom Tower.
Należąca do niego firma Rotana kręci bliskowschodnim show-biznesem – w książęcej stajni znajdują się wszystkie największe lokalne gwiazdy estrady, łącznie z libańskimi, wbrew muzułmańskiej tradycji, mocno wydekoltowanymi piosenkarkami takimi jak Sherine, girlsbandem The 4 Cats czy niekwestionowaną legendą sceny Najwą Karam. Nie słyszeliście? Najwa sprzedała w krajach arabskich 50 mln płyt. I śpiewa dla Al Walida. Nie tylko na płytach, lecz także na antenie stacji radiowych i telewizyjnych emitujących programy pod szyldem Rotana, a nawet w sieci luksusowych kafejek i fastfoodów – oczywiście pod marką Rotana.
Tym wszystkim książę zawiaduje osobiście. Nawet jeśli rzeczywiście wypuszcza się samochodem na pustynię, ma w nim zainstalowany satelitarny sprzęt telewizyjny, dzięki któremu może śledzić bieżące notowania najważniejszych giełd, doniesienia agencji Bloomberg i programy CNBC. Do tego wszystkiego używa telefonu satelitarnego. Jak twierdzi niegdysiejszy korespondent „Le Figaro” na Bliskim Wschodzie Stephane Marchand, książę zwykł płacić za swoją komórkę rachunki sięgające 80 tys. dol. miesięcznie.
Harcownik i krytykant
Teoretycznie można by uznać, że Al Walid żyje oraz robi interesy dyskretnie i bez ostentacji. Nie afiszuje się ze znajomościami z celebrytami, rzadko udziela wywiadów, nie słychać szczęku złota, którym obwieszają się niektórzy z jego krewniaków. Jedyną ekstrawagancją wydaje się jakże niemodny dzisiaj wąs (a właściwie starannie przystrzyżony wąsik).
To jednak pozory: w Rijadzie książę wybudował sobie pałac o powierzchni 40 tys. mkw., obecnie składający się z 420 pokojów (tu akurat wyraźnie widać przyrost stanu posiadania: dekadę temu reporterzy donosili o 317 pokojach). Do tego pod miastem rozciąga się blisko 50-hektarowa posiadłość, w której właściciel zwykł był spędzać wolne chwile, przesiadując na brzegu jednego z pięciu sztucznych jezior lub spacerując po miniaturze Wielkiego Kanionu. Zresztą gdyby Al Walid zapragnął zobaczyć oryginał, czeka na niego jego własny boeing 747. W odwodzie kiedyś był odkupiony od Donalda Trumpa 90-metrowy jacht Royaume. Teraz może zastąpić go zwodowany wiosną „Azzam”: liczący niemal 180 metrów długości największy jacht (o ile tę jednostkę można jeszcze tak nazwać, „Azzam” jest dłuższy od standardowego niszczyciela marynarki wojennej) świata, dobre 20 metrów dłuższy niż należący do Romana Abramowicza „Eclipse”. Właściciel pozostaje nieznany, ale krążące po stoczniach plotki nie pozostawiają wątpliwości – to najnowsza zabawka szefa Kingdom Holding Company.
Mimo tajemnicy, która otacza działania najbogatszego z Saudów, pozwolił on sobie na znaczącą niedyskrecję: wpuszczeni na pokład książęcego boeinga reporterzy błyskawicznie dostrzegli wielki złoty tron. Na dodatek pasażer boeinga dał się w nim sfotografować. Być może to więcej mówi o ambicjach 58-letniego biznesmena, niż on sam chciałby ujawnić.