Podczas gdy wszystkie oczy zwrócone są na trzecią próbę nuklearną Kim Dzong Una, w Korei Północnej zachodzą mniej spektakularne, lecz bardzo doniosłe zmiany.

Jak pisze "The Economist", w chwili obejmowania władzy przez Kim Dzong Una świat miał nadzieję, że z inicjatywy tego młodego przywódcy rozpoczęte zostaną zmiany w rządzonym totalitarnie państwie.

Przeprowadzając trzecią już próbę nuklearną reżim potwierdził jednak swój status naczelnego pariasa Azji Wschodniej i ostudził nadzieje światowych przywódców na szybką zmianę kursu Korei Północnej. W krótkim okresie władze tego kraju nie ustąpią, a w miarę rosnącego niepokoju mogą stać się jeszcze większym zagrożeniem dla swoich sąsiadów.

Jednakże, jak zauważa brytyjski tygodnik, rewolucyjne zmiany w państwie Kimów istotnie mają miejsce. Zachodzą jednak nie z inicjatywy reżimu, jak w przypadku Chin Deng Xiaopinga, lecz oddolnie, od nowej klasy przedsiębiorców i kupców.

Głód nękający Koreę Północną w latach 90. zapoczątkował proces formowania się nowej klasy przedsiębiorców. Początkowo byli to drobni rolnicy sprzedający warzywa uprawiane na przydomowych poletkach. Dzisiejsi kupcy są bardziej ambitni i działają na znacznie większą skalę. Eksportują do Chin surowce naturalne, sprowadzając w zamian dobra konsumpcyjne. Aby przerzucać pieniądze poza granice kraju, stosują nieformalny system wymiany walut. Jak donosi "The Economist", w stolicy ukształtowała się klasa nowobogackich, którzy chadzają do restauracji i korzystają chętnie ze skąpej oferty rozrywkowej Pjongjangu.

Reklama

Likwidując bazary i walcząc z przemytem, reżim starał się rozprawić z kapitalistami, jednak walka ta okazała się być nieskuteczna. Co więcej, kapitaliści stali się dla gospodarki Korei Północnej niezbędni – oficjalny system jest tak nieefektywny, że do budowy wieżowców w stolicy potrzebne są materiały dostarczane przez niezależnych przedsiębiorców.

Tygodnik zauważa, że podobnie jak działo się to w Chinach, raczkujący kapitalizm w pewnym stopniu otwiera na świat hermetycznie dotychczas zamkniętą Koreę Północną. Skorumpowani strażnicy graniczni i służby bezpieczeństwa mniej restrykcyjnie strzegą izolacji kraju od świata zewnętrznego. Przemycane przez granicę telefony komórkowe, komputery i radia podważają państwowy monopol na prawdę, zaś południowokoreańskie filmy przenoszone na kartach pamięci pokazują kontrast między warunkami życia na północy i południu Półwyspu Koreańskiego.

Co istotne, kapitaliści wywodzą się spoza bezpośrednich kręgów władzy związanych z rodziną Kimów i jedyne na czym im zależy, to osobisty dobrobyt. Więc chociaż czerpią zyski z obowiązującego status quo, bardziej cenią sobie rozwój niż bezpieczeństwo - co odróżnia ich od rządzącej kliki.

Rywalizacja o środki materialne pojawia się także w części gospodarki kontrolowanej przez rząd, co stanowi wyłom w państwowym monolicie.

Jak zauważa tygodnik, zachodzące zmiany niekoniecznie muszą uczynić Koreę Północną państwem bezpieczniejszym dla sąsiadów. Mogą bowiem zdestabilizować reżim, a co za tym idzie, w krótkim terminie uczynić bardziej niebezpiecznym. Kim Dzong Un nie zrezygnuje z polityki zbrojeń i gróźb, ponieważ stanowią one jego jedyny środek oddziaływania w polityce zagranicznej.

"The Economist" dowodzi, że najlepszym sposobem na osłabianie reżimu jest wspieranie oddolnych ruchów kształtujących się w Korei Północnej. To zaś wymaga użycia podobnych metod, jakie Zachód stosował w czasach zimnej wojny wobec mieszkańców Europy Wschodniej – czyli pokazywania im wolności i dobrobytu świata poza granicami własnego kraju. Dlatego społeczność międzynarodowa powinna finansować podróże Koreańczyków z północy, pomagać w zdobywaniu wykształcenia, a także wspierać niezależne źródła informacji w tym kraju. Co więcej, Chiny i Korea Południowa powinny nawet przymykać oczy na przemyt i nielegalny handel.