Amerykanie, którzy od prawie 40 lat mają ogromny deficyt handlowy, obwiniają Berlin, że wszyscy chcą kupować niemieckie produkty. Ale zarówno wyczucie czasu, jak i argumenty są błędne.

Dziś Komisja Europejska przedstawi prognozę gospodarczą dla 28 państw Unii Europejskiej, które będą podstawą rekomendacji Brukseli mających pomóc poszczególnym rządom utrzymać się w ryzach dyscypliny fiskalnej. Jedną z najbardziej oczekiwanych kwestii będą zalecenia dla Niemiec, które zdaniem krytyków swoją polityką utrudniają przełamywanie kryzysu w innych państwach Wspólnoty.

Należy do nich m.in. francuski minister spraw socjalnych Benoit Hamon, który zarzuca Berlinowi dumping płacowy i twierdzi, że rząd Angeli Merkel powinien podnieść płace i wzmocnić popyt wewnętrzny, tak aby pomóc krajom południa strefy euro. Pod koniec zeszłego tygodnia do grona krytyków niemieckiej polityki gospodarczej nieoczekiwanie dołączył też amerykański Departament Skarbu, który zarzucił Niemcom, że mają zbyt dużą nadwyżkę w bilansie handlowym, co przyczynia się do stagnacji gospodarczej w innych krajach.

– Anemiczne tempo wzrostu popytu wewnętrznego w Niemczech i ich zależność od eksportu utrudniają wyrównywanie poziomu w sytuacji, gdy wiele innych krajów strefy euro znajduje się pod silną presją, by ograniczyć popyt i zmniejszać import, dostosowując się do uzgodnień. Nadwyżka w bilansie handlowym jest czynnikiem prowadzącym do deflacji w strefie euro i całej światowej gospodarce – napisał w publikowanym raz na pół roku raporcie Departament Skarbu.

Faktem jest, że niemiecki eksport bije rekordy. Według danych Banku Światowego nadwyżka w bilansie handlowym Niemiec wzrosła w zeszłym roku do 238,5 mld dol. wobec 223,3 mld rok wcześniej, co daje im pierwsze miejsce na świecie. Drugie w tej klasyfikacji Chiny miały w zeszłym roku nadwyżkę w wysokości 193,1 mld. Faktem jest także, że w Niemczech toczy się obecnie dyskusja na temat podwyższenia płacy minimalnej, czego domaga się SPD w zamian za wejście do koalicji rządowej, a ewentualna podwyżka zwiększyłaby popyt wewnętrzny.

Reklama

>>> Czytaj również: Polski eksport meblami i żywnością stoi

Jednak amerykańska krytyka jest niewłaściwa na całej linii. Poczynając od niefortunnego momentu – raport, który zazwyczaj skupia się na zarzucaniu Chinom sztucznego zaniżania kursu juana, opublikowany został w momencie, gdy Waszyngton znajduje się w ostrym sporze z Berlinem w związku z podsłuchiwaniem przez amerykańskie służby zagranicznych polityków, w tym Angeli Merkel. Administracja Baracka Obamy ostatnio dość skutecznie zniechęca do siebie sojuszników i trudno się spodziewać, by obwinianie Niemiec za problemy innych zwiększyło popularność amerykańskiego prezydenta nad Renem.
Po drugie, co najmniej niestosowne jest, że taką krytykę przypuściły akurat Stany Zjednoczone – państwo, które po raz ostatni nadwyżkę w bilansie handlowym miało w 1975 r. i ma bezwzględnie największy na świecie deficyt handlowy (w 2012 r. było to 741 mld dol.), zarzuca innemu państwu, że jego towary się zbyt dobrze sprzedają. Nie mówiąc już o tym, że Amerykanie, prowadząc program ilościowego luzowania polityki monetarnej, sami zaniżają kurs dolara i wcale się to nie przekłada na wzrost ich eksportu. A od czasu kiedy w styczniu 2009 r. Obama objął urząd, amerykański PKB w przeliczeniu na jednego mieszkańca zwiększył się o 1,8 proc., w tym samym czasie niemiecki wzrósł o 3,7 proc.

Wreszcie zarzuty są błędne merytorycznie – zgodnie z podstawami ekonomii skoro dwie strony dokonują transakcji, to widzą w niej jakieś korzyści, zatem widzą je także nabywcy niemieckich towarów. Poza tym w zdecydowanej większości to nie państwa handlują między sobą, lecz firmy i osoby prywatne, więc zarzucanie rządowi w Berlinie, że ludzie za granicą chcą kupować niemieckie produkty, jest niedorzeczne. Tym zaś, co hamuje wzrost w innych krajach, nie jest to, że niemieckie produkty są konkurencyjne, lecz wysokie podatki i wysokie koszty pracy – przykładem jest Hiszpania, która od lat miała deficyt w bilansie handlowym, a teraz dzięki poprawie konkurencyjności rosnący eksport wyciąga ją z recesji.

– To trochę dziwne. Strefa euro potrzebuje skądś wzrostu, a najbardziej prawdopodobne jest, że będzie on mieć miejsce właśnie w Niemczech. Lepiej jest dla strefy euro, aby żeby napędzał ją wysoko zaawansowany i efektywny eksport niemiecki, niż żeby nie miała żadnego motoru wzrostu – mówi Tony Nash z firmy badawczo-konsultingowej IHS.
Zresztą niemiecki handel z innymi krajami UE wcale nie jest jednostronny – do nich trafia 69 proc. niemieckiego eksportu, ale zarazem pochodzi z nich 70 proc. towarów sprowadzanych przez Niemcy.

>>> Polecamy: Praca za granicą: Ile zarabia się w Niemczech?