Za nami dzień silnej wyprzedaży złotego. Osłabienie polskiej waluty względem euro osiągnęło nieobserwowaną od jesieni minionego roku skalę. Kurs EUR/PLN wzrósł wczoraj o ponad 4%, pokonując po drodze ostatnie istotne poziomy oporu, usytuowane poniżej szczytu z 2004 r. (4,9500). Za euro płacono wczoraj na rynku międzybankowym nawet powyżej 4,6500 zł – najwięcej od czerwca 2004 r. Jeszcze silniej, niż względem wspólnej waluty, złoty stracił na wartości w stosunku do franka szwajcarskiego i brytyjskiego funta (blisko 5%).

Tak znaczne osłabienie rodzimej waluty nie miało podstaw fundamentalnych. Co prawda, podobnie jak złoty na wartości traciły również waluty regionu, jednak skala ich deprecjacji była zdecydowanie mniejsza. Wyjątkowo słabo wypadła wczoraj również polska giełda. Podczas gdy niemal wszystkie parkiety europejskie odnotowały wzrosty, główne indeksy Warszawskiej GPW silnie zniżkowały. WIG20 stracił 4,8% i zszedł do najniższego poziomu od ponad 5 lat. Świadczyć to może o odpływie kapitału zagranicznego z naszego kraju. Przy niskiej płynności na rynku walutowym i rodzimej giełdzie, nie musiał być on znaczący, by przynieść silny efekt.

Negatywnie na postrzeganie polskich aktywów wciąż wpływają problemy rodzimych przedsiębiorstw z opcjami walutowymi. Przy obecnym, rekordowo wysokim poziomie kursu EUR/PLN, problem ten staje się jeszcze bardziej widoczny. Wiele przedsiębiorstw przesunęło ostatnio okres rozliczenia tych instrumentów na drugą połowę bieżącego roku, licząc, że polska waluta będzie wtedy silniejsza. Możliwe, że faktycznie zyska wtedy na wartości, jednak równocześnie może być ona słabsza, niż w momencie, kiedy termin realizacji przesuwano. Banki mogą nie zgodzić się na opóźnianie tego terminu w nieskończoność, zmuszając przedsiębiorstwa do zrealizowania potężnych strat.

Złoty tracił wczoraj na wartości, mimo poprawy atmosfery na światowych rynkach. Podobnie sytuacja przedstawia się również dzisiaj. Fakt ten w kontekście polskiego rynku nastraja wyjątkowo pesymistycznie. Kurs EUR/PLN pokonał na początku dzisiejszej sesji europejskiej wczorajsze maksima i zbliżył się do 4,7000. Z uwagi na to, że ostatnie zachowanie notowań polskiej waluty nosi wyraźne znamiona spekulacji, która jest możliwa na skutek niskiej płynności rynku, trudno ocenić dokąd obecnie obserwowane wzrosty doprowadzą kursy takich par, jak EUR/PLN, CHF/PLN czy też USD/PLN. Wydaje się, że by powstrzymać tę zwyżkę niezbędna może okazać się interwencja, przynajmniej werbalna, NBP. Póki co jednak przedstawiciele tego banku milczą.

W czasie wczorajszej sesji notowania EUR/USD wzrosły o dwie figury do poziomu 1,3000. Wzrost ten miał miejsce na fali lepszych nastrojów na europejskich parkietach i na otwarciu giełd w USA. W czasie sesji amerykańskiej i azjatyckiej zmienność na eurodolarze była niewielka – kurs poruszał się pomiędzy 1,2950 i 1,3050. Dziś od rana EUR/USD wciąż pozostaje w tym paśmie wahań, w najbliższych godzinach możliwe są jednak niższe poziomy. Inwestorzy oczekują bowiem na dane o sprzedaży detalicznej z Eurolandu. Prognozy przewidują jej spadek w grudniu o 1,4 – 1,5% w stosunku rocznym – oznaczałoby to już siódmy z kolei miesiąc zmniejszającej się sprzedaży.

Reklama

Gorsze od przewidywań dane zapewne nasilą oczekiwania na obniżkę stóp procentowych na najbliższym, jutrzejszym posiedzeniu ECB. W obecnej chwili rynek przewiduje, iż koszt pieniądza nie zostanie zmieniony, są jednak głosy, mówiące o 0,5-punktowej jego redukcji, które mogą przybrać na sile po dzisiejszych danych, co doprowadziłoby do osłabienia euro i powrotu EUR/USD w okolice 1,2800. Dziś również napłyną dość istotne dane ze Stanów Zjednoczonych.

Jeszcze przed otwarciem sesji amerykańskiej zostaną opublikowane raporty: Challengera oraz ADP Employer Service – obydwa dotyczące rynku pracy USA. Zwykle dają one pogląd na wyniki oficjalnego raportu amerykańskiego Ministerstwa Pracy, jaki jest publikowany dwa dni po nich. Oczekuje się, iż raport agencji ADP pokaże spadek miejsc pracy w sektorze przedsiębiorstw w styczniu o 510 tys. etatów. Jakkolwiek byłoby to wynikiem lepszym od odczytu grudniowego, kiedy to redukcja zatrudnienia wyniosła 693 tys., wciąż jednak wskazuje to na fatalny stan amerykańskiego rynku pracy.