Gdyby Polska rozpoczęła przygotowania do wprowadzenia euro wraz ze Słowacją, państwo zaoszczędziłoby na wydatkach na dług publiczny - mówi Stanisław Gomułka, profesor, ekspert ekonomiczny BCC, były wiceminister finansów.

GP - Czy Polska powtórzy sukces Słowacji w procesie wchodzenia do strefy euro?

– Słowacja zaczęła proces wchodzenia do strefy euro w zupełnie innej sytuacji. Gdy wchodzili do ERM2, wśród inwestorów, szczególnie tzw. portfelowych, było duże zainteresowanie inwestycjami w Europie Centralnej, korona bardzo zyskiwała na wartości. Zresztą aprecjacja korony bardzo pomogła Słowakom w zbijaniu inflacji. Teraz mamy ucieczkę inwestorów z Europy Centralnej. Kapitał portfelowy woli kupować amerykańskie papiery skarbowe, a nie np. polskie. Mamy więc duży odpływ kapitału portfelowego, co przekłada się na osłabianie złotego. Słowacja trafiła na bardzo dobry moment. Był dość szybki wzrost, stosunkowo łatwo mogli wypełnić także kryterium fiskalne. Ale trzeba pamiętać o tym, że cały proces zaczęli trzy lata temu. Myśmy przespali najlepszy czas. On był w drugiej połowie okresu silnego ożywienia gospodarczego, który zwykle trwa właśnie trzy lata. W drugiej części tego cyklu nasz deficyt mógł być już
całkiem niski. A jednocześnie stopa bezrobocia na tyle wysoka, że niska presja płacowa
nie działała proinflacyjnie. To był najlepszy moment, żeby spełniać kryteria konwergencji, będąc już w ERM2.

GP - Przegapiliśmy swoją szansę?

Reklama

– Następna taka okazja może przydarzyć się dopiero za kilka lat. Mamy kryzys, który potrwa ze 2–3 lata, po nim powinien nastąpić okres podwyższonego wzrostu. W takim scenariuszu rok 2012 byłby najlepszy, żeby wchodzić do ERM2.
My powinniśmy zacząć razem ze Słowakami. W ERM2 powinniśmy być od połowy 2006 roku do połowy roku 2008. Po pierwszym półroczu moglibyśmy dokonać przeglądu wykonania warunków niezbędnych do przyjęcia euro, a teraz czekalibyśmy już na wprowadzenie waluty od 1 stycznia.

GP - Wiele by to zmieniło?

– Pomogłoby nam w walce z kryzysem. Mamy duży wzrost rentowności papierów skarbowych spowodowany odpływem inwestorów zagranicznych z tego rynku. To się przekłada na wzrost kosztów obsługi długu. Te zjawiska by nie wystąpiły, gdybyśmy już byli w strefie euro. Stopy procentowe od długu zagranicznego są teraz jakieś 200–250 pkt baz. wyższe niż w strefie euro, przez co koszt obsługi długu publicznego jest jakieś 10–12 mld zł wyższy, niż mógłby być.

GP - A spełnienie kryteriów zgodnie z harmonogramem przyjętym przez rząd jest już niemożliwe?

– Jest trudniejsze, ale nie niemożliwe. Wszystko zależy od politycznej determinacji oraz od skali spowolnienia gospodarczego.

GP - Na Słowacji sprawa euro chyba nie była przedmiotem jakiegoś ostrego politycznego sporu…

– W Polsce potrzebna jest zmiana konstytucji, więc trzeba zgromadzić stosunkowo duże poparcie w parlamencie, co najmniej 307 posłów w Sejmie. Bo ta zmiana potrzebna jest już. Tymczasem główna partia opozycyjna domaga się referendum w sprawie euro. Nie przypominam sobie, żeby na Słowacji przeprowadzano takie referendum.

GP - Słowakom bardzo zależało na przekonaniu jak największej części opinii publicznej do wprowadzenia euro. U nas jeszcze nie widać początków kampanii informacyjnej na ten temat.

– Z tym nie można wystartować zbyt wcześnie. Zbyt długa kampania może przynieść skutek odwrotny do zamierzonego, bo społeczeństwo może być nią zmęczone. Poza tym eurosceptyków i tak nie uda się przekonać. Odsetek przeciwników integracji wynosi około 30 proc. i to się utrzymuje już od wielu lat. Sądzę, że w Polsce większość opowiada się i w razie konieczności się opowie za przyjęciem euro.

GP - Na Słowacji na rok przed przyjęciem euro uchwalono już ustawę przystosowującą słowackie prawo. Kiedy my powinniśmy się tym zająć?


– Badania wskazują, że sam system bankowy będzie potrzebował na dostosowanie jakieś dwa i pół roku. Mamy więc jeszcze trochę czasu, żeby się tym zająć. Skoro zakładamy, że wprowadzamy euro z początkiem 2012 roku, to wystarczy zacząć na serio przygotowania od połowy przyszłego roku. Czyli w momencie wejścia do ERM2, gdy będziemy już mieli uporządkowane sprawy ze zmianami w konstytucji.

GP - Jakie jest ryzyko, że instytucje europejskie będą nam w tym procesie rzucały kłody pod nogi? Słowacja do końca nie była pewna, czy Komisja Europejska uzna spełnianie przez nią kryterium inflacyjnego za stabilne.

– Akurat w przypadku kryterium inflacyjnego sprawa jest w miarę precyzyjna, bo wylicza się je z prostego mechanizmu: średnia inflacja z trzech krajów UE o najniższym wskaźniku plus 1,5 pkt proc. Większe problemy mogą być z kryterium kursowym. Nie ma dokładnej definicji tej tzw. stabilności. Gdyby władze europejskie miały jakieś zasadnicze wątpliwości dotyczące Polski, to mogą użyć tego argumentu.

Spełnianie kryteriów inflacyjnego i fiskalnego odnosi się do roku poprzedzającego. W przypadku Polski chodziłoby o rok 2010. Polski rząd może przedstawić dane z wielu lat poprzednich, by udowodnić, że spełnianie wymogów unii monetarnej jest niezagrożone. Inflacja jest stosunkowo niska od 7-8 lat. Gdyby wziąć średnią w tym okresie, to się okaże, że jest zbliżona do unijnej. To samo dotyczy stabilności kursu. Jeżeli tylko Polska będzie spełniać kryteria konwergencji w 2010 roku, to decyzja będzie, sądzę, pozytywna. Nie przypuszczam, aby w przypadku Polski Komisja Europejska i EBC chciały ten proces specjalnie blokować.

Rozmawiał
Marek Chądzyński