Tillerson wyjaśnił w wywiadzie dla telewizji CBS, że zamknięcie placówki jest przedmiotem "oceny" i "przeglądu". Dodał, że zważywszy na poważny uszczerbek na zdrowiu niektórych dyplomatów, sprawa jest traktowana "bardzo poważnie". Podkreślił też, że część Amerykanów skarżąca się na niewytłumaczalne dolegliwości wróciła do kraju.

We wrześniu Departament Stanu USA poinformował, że ostatni z serii incydentów z udziałem personelu ambasady USA na Kubie wydarzył się w sierpniu. Poszkodowanych zostało 21 osób, które skarżyły się na lekkie urazowe uszkodzenia mózgu, trwałą utratę słuchu, a także inne objawy takie jak zaburzenia równowagi, ostre bóle głowy, zaburzenie funkcji poznawczych i obrzęk mózgu.

Jak podawały media, osoby te padły ofiarą ataków z wykorzystaniem - jak się przypuszcza - specjalnych urządzeń emitujących niesłyszalne dla ludzkiego ucha, szkodliwe dla organizmu człowieka dźwięki. Władze Kanady przekazały, że niepokojące symptomy stwierdzono u co najmniej jednego pracownika kanadyjskiej ambasady w Hawanie.

Tillerson początkowo wskazywał, że chodzi o "ataki na zdrowie" dyplomatów, ale potem Departament Stanu USA mówił już tylko o incydentach.

Reklama

FBI i rząd kubański prowadzą śledztwa w sprawie incydentów, które według Departamentu Stanu USA rozpoczęły się pod koniec 2016 roku. Na znak protestu przeciw temu, że rząd Kuby nie uchronił pracowników amerykańskiej ambasady przed atakami, w maju USA nakazały opuszczenie kraju dwóm kubańskim dyplomatom akredytowanym w Waszyngtonie, a ci spełnili to żądanie. Hawana określiła postępowanie Waszyngtonu jako "nieuzasadnione".

W ramach zapoczątkowanej w 2015 roku odwilży w stosunkach między USA a Kubą po ponad 50 latach oba kraje otworzyły swoje ambasady. Placówki te działają nadal, mimo ogłoszonego w czerwcu przez prezydenta USA Donalda Trumpa przywrócenia części ograniczeń. (PAP)

kot/ ap/