Publicysta „Gazety Wyborczej” Adam Leszczyński napisał bardzo udaną książkę o tym, jak kraje ubogie i peryferyjne próbują gonić bogaty Zachód.
I jak im się to syzyfowe zadanie nie udaje. Pisząc „ubogie i peryferyjne”, autor ma na myśli również... Polskę.
Najpierw jest świadomość zapóźnienia. Rodzi się z podróży (i powrotów) co bardziej oświeconych obywateli, przegranych wojen, a nierzadko (tak jak w przypadku szlacheckiej Polski) z utraty niepodległości. Potem nadchodzi trzeźwa konstatacja: jeśli się za siebie nie weźmiemy i zostawimy rzeczy takiemu biegowi jak dotychczas, to absolutnie nic się tutaj nigdy nie zmieni. My nadal będziemy zacofani i biedni. Nadal będziemy mieli im (bogatemu Zachodowi) do zaoferowania tylko towary najbardziej podstawowe (surowce mineralne, żywność, tanią siłą roboczą). Ale się na tym nie dorobimy. Bo oni zawsze będą o kilka kroków dalej. Nasze pieniądze i tak wrócą do ich kieszeni.
Reklama
Do tamtejszych producentów dóbr wysokiej technologii (czyli w zależności od epoki – armat, samochodów albo elektroniki). Takie olśnienie było udziałem większości krajów spoza kręgu tzw. pierwszego świata. W połowie XX w. gros tych krajów w tym samym mniej więcej momencie podjęło desperacką decyzję, że tak dalej być nie może. Efektem był „skok w nowoczesność”. Bezprecedensowe, prowadzone na niewyobrażalną wcześniej skalę projekty forsownej modernizacji gospodarczej. Skoczyło naprawdę pół świata. ZSRR, Chiny, Indie, Czarna Afryka, Ameryka Łacińska, Korea i Tajwan. Z różnym skutkiem.
Skoczyła też Polska. Myliłby się jednak ten, kto wiązałby „polski skok w nowoczesność” tylko z nastaniem nowego komunistycznego porządku, jaki zapanował u nas po II wojnie światowej. Adam Leszczyński bardzo przekonująco przesuwa bowiem początki nowego etatystycznego myślenia o gospodarce aż do lat 30. i czasów sanacji. Pokazuje, że polityka ekonomiczna ekipy Eugeniusza Kwiatkowskiego (Gdynia, Centralny Okręg Przemysłowy) i pomysły realizowane w czasach stalinowskich pod wodzą Hilarego Minca czy nawet później za Edwarda Gierka aż tak bardzo się nie różniły. Co do zasady wszystkim tym działaniom przyświecało przecież przekonanie, że tylko państwo poprzez wielki wysiłek inwestycyjny może podnieść Polskę na wyższy poziom uprzemysłowienia i pomóc jej w wyjściu z pułapki ubóstwa oraz peryferyjności. Ten rozdział o Polsce to ważny wkład w nasze własne dyskusje o historii. Zwłaszcza tej gospodarczej. Leszczyński wyłamuje się bowiem z prostego i obowiązującego w większości podręczników dictum, że wszystko, co wydarzyło się w polskiej polityce ekonomicznej po 1945 r., musiało być z zasady idiotyczne albo co najmniej nieracjonalne. Tymczasem było wręcz odwrotnie. I wysiłki Kwiatkowskiego, i późniejsze o dekadę stalinowskie pięciolatki stanowiły racjonalną odpowiedź na ówczesne wyzwania. Odpowiedź – dodajmy – bardzo podobną do tej, której udzielały na własne potrzeby inne kraje ubogie i peryferyjne.
Książka Leszczyńskiego jest godna polecenia również od strony formalnej. Bo autor to dobry i doświadczony dziennikarz, który pisząc ambitną książkę, nie zapomniał o tym, że powinno dać się ją przeczytać. A nie tylko postawić na półce. Jednocześnie nie pisał jej na kolanie. Prace trwały kilka lat i są pokłosiem uprawianej równolegle przez Leszczyńskiego działalności naukowej w Instytucie Studiów Politycznych PAN (to u dziennikarzy coraz częstsza trajektoria kariery). Jest więc oparta na masie lektur, rozmów i kwerend. I to w tej publikacji widać. Właściwie nic by się nawet nie stało, gdyby opisanych z detalami przykładów tytułowego „skoku w nowoczesność” było u Leszczyńskiego nawet... mniej. Może taką książkę czytałoby się jeszcze lepiej i trochę mniej by przytłaczała. Ale to już raczej kłopot urodzaju. Bo na tle innych polskich publikacji z dziedziny historii i gospodarki „Skok” Leszczyńskiego to zdecydowanie jest coś.
ikona lupy />
Wrocław, zaniedbana kamienica / ShutterStock