– Mamy olbrzymi deficyt budżetowy, który trzeba zredukować, a wynoszący 35 proc. podatek korporacyjny jest jednym z największych w rozwiniętych krajach – miał oświadczyć prezydent. – Oczywiście to ryzykowny krok, ale będziemy robić tak, by obniżenie podatków było co najmniej neutralne dla wpływów budżetowych.
Ogłaszając swój zamiar, być może kierował się modelem Roya Harroda i harwardzkiego ekonomisty Evseya Domara, którzy bazując na mnożniku Kahna, stworzyli teorię przewidującą, w jaki sposób obniżenie podatków może doprowadzić do rozkwitu gospodarczego. Amerykański przemysł potrzebuje wsparcia – argumentował prezydent – więc obniżenie podatków powinny poprzeć obie partie. Obamę przekonywano, aby obniżyć Amerykanom również podatki osobiste (PIT), do czego odnosił się życzliwie.
>>> Czytaj też: Rewolucja podatkowa Rostowskiego w 10 krokach
Poparcie dla idei prezydenta USA ogłosił przewodniczący komisji finansowej Senatu Max Baucus. Minister finansów Tim Geithner zaproponował obniżenie CIT do 28 proc. Być może wziął przykład z premiera Millera, który w 2004 r. obniżył CIT z 32 proc. do 19 proc., zwiększając tym wpływy podatkowe z tego tytułu do polskiego budżetu, o ile dobrze pamiętam, o 30 proc. Z pewnością jednak prezydent Obama przestudiował prezydentury F.D. Roosevelta i J.F. Kennedy’ego.
Reklama
Roosevelt uruchomił w czasie recesji roboty publiczne za pieniądze państwowe, ale w końcu wystraszył się pustej kasy skarbu państwa i w kwietniu 1934 r. drastycznie zredukował przedsięwzięcia Zarządu Robót Budowlanych: budowę mostów i budynków użyteczności publicznej. Za prezydentury Keneddy’ego wydatki na zbrojenia i wyścig w kosmosie z ZSRR osiągnęły blisko 7 mld dol. Mimo aż takich nakładów bezrobocie utrzymywało się na wysokim poziomie 5 proc. W grudniu 1962 r. na zebraniu Economic Club of New York Kennedy stwierdził, że nadmierny wzrost wydatków publicznych nie jest drogą zwiększenia popytu i stawiania gospodarki na nogi. Przekonał Kongres do rezygnacji z wpływów podatkowych na sumę 10 mld dol. Sprawa utknęła po zamachu w Dallas, ale szybko uruchomił ją następca JFK, prezydent Lyndon B. Johnson. Zmniejszył stopę podatku dochodowego i obniżył górny pułap do 65 proc. Dzięki temu wpływy podatkowe zwiększyły się o 40 mld dol., PKB skoczył z 5,8 proc. do 6,6 proc. (1966), a bezrobocie spadło do niecałych 3 proc. Podobnie inflacja.
Kiedy do władzy w 1993 r. dochodził Bill Clinton, odziedziczył po prezydencie Carterze 290-miliardowy deficyt federalny. Chcąc zrównoważyć budżet, ustanowił Balanced Budget Act i zmniejszył wydatki na Medicare (socjalne). On, demokratyczny (czyt. socjalistyczny) prezydent! Przez 5 lat trwało społeczne niezadowolenie, ale w 1998 r. nadwyżka budżetowa wyniosła 69 mld, rok później 124 mld, a w 2000 r. przekroczyła 230 mld dol. W ciągu 3 lat dług publiczny został pomniejszony o 360 mld dol., a w 2000 r. doszło do spłaty 223 mld – największej w historii USA redukcji długu publicznego w ciągu jednego roku. Przy zachowaniu takiego tempa i takich zasad 5,7 bln dol. amerykańskiego długu publicznego mogło zostać spłacone do 2012 r. Dochody budżetowe Clinton przeznaczył na zabezpieczenie kosztów opieki zdrowotnej i ubezpieczenia społecznego. W tym miejscu kłania się Marks, który zawsze twierdził, że dzielić można nie biedę, tylko bogactwo i najpierw trzeba je wypracować. Prezydent Bush odziedziczył po Clintonie nadwyżkę budżetową, która w 2001 r. wyniosła 280 mld dol.
Dlaczego my tak nie możemy, panie ministrze?