Oba państwa sąsiadują ze sobą w niespokojnym Rogu Afryki, do którego zaliczane są jeszcze Etiopia i Somalia, a czasami także Egipt i Sudan. Niepodległe od 1977 r. Dżibuti liczy sobie niespełna milion mieszkańców, niepodległa od 1993 r. Erytrea – prawie pięć, ale jej obywatele od lat są najliczniejszą grupą wśród uciekinierów przedzierających się Afryki do Europy.

Erytrea powstała w wyniku secesji - pierwszej, jaką w historii uznała Afryka - poprzedzonej ponad 30-letnią wojną o wyzwolenie spod rządów Etiopii, regionalnego mocarstwa. Już samo to pozwalało sądzić, że niepodległa Erytrea, obawiając się dawnych protektorów, będzie szukać sprzymierzeńców wśród jej wrogów. Znalazła ich w Somalii, sąsiadującej z Etiopią i rywalizującej z nią.

Etiopia, pozbawiona po secesji Erytrei dostępu do morza, zaczęła kusić przyjaźnią leżące nad Zatoką Adeńską i Morzem Czerwonym Dżibuti.

Już przymierze Dżibuti z Etiopią stało się powodem pogorszenia sąsiedzkich stosunków z Erytreą. Tym bardziej, że ten polityczny sojusz przełożył się na konkurencję czerwonomorskich portów – erytrejskich Assabu i Massawy z Dżibuti, który dla Etiopii stał się najważniejszym oknem na świat. Do tego wszystkiego doszedł sąsiedzki spór o miedzę, który w czerwcu 2008 r. doprowadził nawet do trzydniowej wojny granicznej.

Reklama

>>> Czytaj też: Zapaść afrykańskiego czempiona. Gospodarkę kontynentu musi ciągnąć Etiopia

Poszło o niewielkie, bezludne i górzyste tereny: półwysep i wyspę o tej samej nazwie – Dumeira, do których pretensje roszczą zarówno Dżibuti, dawna kolonia francuska, jak i Erytrea, dawna kolonia włoska.

Półwysep i wyspa mają strategiczne znaczenie, ponieważ leżą w pobliżu cieśniny Bab el-Mandeb, jednego z najruchliwszych szlaków żeglugowych na świecie, łączącego poprzez Kanał Sueski, Morze Czerwone i Zatokę Adeńską Morze Śródziemne z Oceanem Indyjskim.

Do pierwszych, granicznych incydentów zbrojnych doszło już w 1996 r., ale w otwartej wojnie w 2008 r. zginęło około stu żołnierzy erytrejskich i pół setki z Dżibuti, ponad stu zostało rannych, a drugie tyle dostało się do niewoli.

Erytrejczycy, choć ponieśli większe straty, byli bliscy zwycięstwa, ale wojska Dżibuti przed klęską uratowali żołnierze z francuskiej Legii Cudzoziemskiej, stacjonujący w tamtejszej bazie wojennej.

Ostatecznie wojnę przerwała Rada Bezpieczeństwa ONZ, wzywając obie strony do wycofania wojsk, zawarcia rozejmu i rozmów o demarkacji granicy. Dopiero w 2010 r. Erytrejczycy wycofali się z południowych zboczy łańcucha górskiego Dumeria (po stronie Dżibuti) i zgodzili się, by sporna granica stała się tymczasową strefą buforową, w której Katar rozmieścił pół tysiąca swoich żołnierzy w charakterze rozjemców i strażników pokoju.

Dla Kataru, prowadzącego już wtedy tak irytującą dziś Saudyjczyków, niezależną od niech politykę zagraniczną, mediacja w konflikcie między Erytreą i Dżibuti była okazją, żeby jeszcze raz wykazać się polityczną aktywnością i zwiększyć swe międzynarodowe wpływy.

A dla Erytrei katarska mediacja była pierwszą od lat okazją, by przełamać międzynarodową izolację, jaką świat zachodni karał ją za dyktatorskie rządy panującego od 1993 r. prezydenta Isajasa Afeworkiego, łamanie praw człowieka i wspieranie etiopskich wrogów z Somalii, czyli tamtejszych dżihadystów z ruchu al-Szabab.

W połowie czerwca, zaraz po wybuchu kryzysu katarskiego (Arabia Saudyjska wraz z Egiptem, Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi i Bahrajnem, pod pretekstem, że Katar wpiera terroryzm, zerwały z nim stosunki dyplomatyczne i wprowadziły blokadę tego państwa, żądając od niego wyrzeczenia się w praktyce prowadzenia własnej polityki zagranicznej), Katarczycy wycofali się ze strefy buforowej, a wkroczyli do niej natychmiast Erytrejczycy.

Armia erytrejska uważana jest za jedną z najbitniejszych w Afryce (Erytrea w latach 1998-2000 stoczyła z Etiopią kolejną wojnę, graniczną). Bezterminowa służba wojskowa w niej jest obowiązkowa dla każdego obywatela.

Wojsko Dżibuti jest nieliczne i słabe, a władze kraju liczą, że najlepiej zapewnią sobie bezpieczeństwo wynajmując swoje terytorium pod obce bazy wojenne. Posiadają je w Dżibuti już Francuzi, Amerykanie, Japończycy, Saudyjczycy, a budują Chińczycy. (W Erytrei bazy wojenne mają Saudyjczycy, Zjednoczone Emiraty Arabskie, a o utworzeniu tam swojej bazy myśli też Egipt).

Na inwazję Erytrejczyków (choć odbyła się bez jednego strzału), Dżibuti nie odpowiedziało więc wojną, ale wezwaniem do Rady Bezpieczeństwa ONZ i Unii Afrykańskiej, by przysłały nowe wojska rozjemcze i zapobiegły konfliktowi.

Pomysł posłania na granicę między Erytreą i Dżibuti wojsk Unii Afrykańskiej popiera przede wszystkim Etiopia, regionalne mocarstwo, pełniące do niedawna z namaszczenia Zachodu rolę żandarma Rogu Afryki.

Etiopia straciła jednak rolę hegemona w swym regionie wraz z dojściem Donalda Trumpa do władzy w USA. W przeciwieństwie do George’a Busha i Baracka Obamy, Trump nie dba o sojusz z Etiopią i nie chce się dłużej wyręczać nią z zwalczaniu dżihadystów w Somalii. Tak samo nie dba Trump o to, czy w Erytrei kwitnie demokracja i przestrzegane są prawa człowieka.

Dla Etiopii oznacza to groźbę pomniejszenia jej znaczenia w Rogu Afryki, a w konsekwencji konflikty z rywalizującymi z nią Egiptem i Sudanem. Dla Erytrei zaś prezydentura Trumpa i zmieniająca się w jej wyniku sytuacja międzynarodowa oznacza okazję, by wyjść z międzynarodowej izolacji.

Spór między Dżibuti i Erytreą obrazuje też wpływ konfliktów na Bliskim Wschodzie na sytuację w Afryce oraz podziały, jakie na Czarnym Lądzie wywołuje rywalizacja muzułmańskim potęg Turcji, Arabii Saudyjskiej i Iranu.

W konflikcie z Katarem, zarówno Dżibuti, jak i Erytrea, a także Egipt, Mauretania, Senegal, Czad i Niger opowiedziały się po stronie Saudyjczyków. Z afrykańskich krajów muzułmańskich tylko Somalia, utrzymująca znakomite stosunki z Turcją, sojuszniczką Kataru wystąpiła przeciwko Arabii Saudyjskiej.

Na bliskowschodnich wojnach skorzystała przede wszystkim Erytrea. Nie tylko wydzierżawiła u siebie bazy wojenne Saudyjczykom i Zjednoczonym Emiratom Arabskim, ale zyskała sobie ich wdzięczność, pieniądze i ropę naftową wysyłając pół tysiąca żołnierzy do Jemenu na wojnę, którą wspierane przez Saudyjczyków władze prowadzą z proirańską partyzantką.

>>> Czytaj też: Liczba mieszkańców najbiedniejszych krajów świata gwałtownie wzrośnie