Z Kacprem Pobłockim rozmawia Michał Potocki
Spóźniłem się, przepraszam. Gdybym odrabiał pańszczyznę w dawnej Polsce, to za taką przewinę zostałbym ukarany. Jak?
Nie wiadomo, bo kary były arbitralne. Równie dobrze mogłoby panu grozić krzywe spojrzenie i wyzwisko, co pobicie lub chłosta. Wymiar kary zależał od uznania osoby, która sprawowała nad panem władzę, a więc w tej sytuacji najmniejszy konflikt mógł zakończyć się nawet utratą życia. Tego typu przypadki były statystycznie marginalne, ale to one siały strach. Można tę sytuację przełożyć na warunki współczesne – i policzyć, ilu czarnoskórych ginie rocznie z rąk policji w USA. To może być kilkaset osób rocznie, a ponieważ w Stanach żyje ponad 40 mln czarnych Amerykanów, więc statystycznie są to zdarzenia rzadkie. A jednak niemal każda taka osoba na widok policji zaczyna się bać, bo nie wie, czy zatrzymanie skończy się mandatem, czy też zastrzeleniem lub zaduszeniem. Na tym polega problem z arbitralnością kar i nagród. Ten system powoduje specyficzną sytuację psychologiczną – człowiek cały czas się boi, choć nie wie do końca, czego.
W szkołach jesteśmy uczeni o przywilejach szlacheckich, szczegółowych przepisach regulujących relacje mieszkańców miast. Włościanie nie mogli się odwołać do żadnego podobnego kodeksu?
Reklama
W świecie przed rewolucją francuską nie wszyscy byli równi wobec prawa. Każdy podlegał innym przepisom, często w zależności od miejsca zamieszkania. Jeśli ktoś mieszkał na włościach, których właścicielem był król albo biskup, to mógł się do nich poskarżyć na złe traktowanie przez dzierżawców. Nie można więc powiedzieć, że pańszczyźniak nie miał żadnych praw. Można też dyskutować, czy pańszczyzna była niewolnictwem, porównywać sytuację prawną pańszczyźniaków do niewolników ze starożytnego Rzymu i nowożytnej Ameryki. Wykazywać, że w odróżnieniu od tych miejsc w Polsce chłop był jednak osobą prawną. Tyle że to nie ma wielkiego znaczenia.
A co ma?
Mnie interesowało, jak pańszczyzna wyglądała w praktyce. Musiałem przeprowadzić pewien eksperyment myślowy, bo chciałem spojrzeć na dostępne materiały z innej perspektywy. Afrykańscy niewolnicy byli towarem na pierwszym etapie – podczas pierwszej transakcji, po przybyciu na pokładzie statku np. na Jamajkę. Ale później, gdy przechodzili z rąk do rąk, było to już podobne do polskich donacji. De facto był to akt kupna i sprzedaży, który nie przypominał współczesnej transakcji w sklepie, ale był połączony z szerszymi zobowiązaniami. Z kolei starożytni niewolnicy w sensie prawnym byli rzeczą, lecz jednocześnie byli uznawani za ludzi. Niewolnicy byli zresztą wszędzie chodzącą sprzecznością: i ludźmi, i rzeczami. Ostatecznie dostrzegłem, że różne rodzaje niewoli są podobne. Ten wniosek mnie zaskoczył. Czytam w źródłach i opracowaniach, że chłop pańszczyźniany miał dwie dusze, czytam o tym, że wierzył i bał się wampirów, istot jednocześnie żywych i martwych, czytam, że chłopi odgrywali pewien spektakl. A w literaturze o niewolnictwie amerykańskim jest mnóstwo wątków dotyczących właśnie teatralności. To punkt styczny między pańszczyźniakami a niewolnikami, pokazujący, jak pewne relacje hierarchiczne przekładają się na zachowanie ludzi, ich myślenie, postrzeganie świata, wybory życiowe.
Teatralność zachowań odbiła się na opisie mieszkańców wsi jako osób dwulicowych. Tymczasem była ona częścią strategii przeżycia.
Ta sprzeczność przewija się w wielu materiałach. Z jednej strony opisuje się ich jako służalczych, z drugiej – stawiających zaciekły opór. Jak to możliwe? Staje się to jasne, jeśli zrozumiemy, że służalczość była elementem teatru, którego nie mógł uniknąć żaden człowiek poddany reżimowi pracy przymusowej i odczłowieczania. Tymczasem wewnętrznie nawet najbardziej upodleni ludzie, jak starożytni niewolnicy, wiedzieli, że są ludźmi. Jakoś chcieli ten paradoks rozwiązać. Musieli czapkować przed właścicielami, bo tego od nich oczekiwano, w dodatku czapkować tak, by wyglądało to na autentyczne oddanie. Dopiero pod ich nieobecność mogli pokazać im gest Kozakiewicza i robić swoje. Na Karaibach świadomość tej dwulicowości wypłynęła w micie o zombi, w Polsce – o strzygoniu i wampirze, figurach jednocześnie żywych i martwych, ludziach i przedmiotach zarazem. To niesamowite, bo między Haiti a Polską nie było żadnego połączenia, a mimo to podobna sytuacja strukturalna podobnie ukształtowała ludzkie emocje. Można więc określić wampira jako polski wkład w kulturę globalną.