Globalny kryzys gospodarczy wszystko jednak popsuł. Przywódcy tego regionu - zamiast myśleć o rozwoju, opierającym się na osiągnięciach minionych 20 lat - z niepokojem zauważają, że podstawy ich gospodarki wyraźnie się chwieją.

Cała Europa zmierza ku najgorszemu od lat 30. XX wieku kryzysowi gospodarczemu. W zestawieniu jednak z bogatym Zachodem pozycja krajów środkowo- i wschodnioeuropejskich jest dużo gorsza. Zagrożenie jest tak wielkie, że przywódcy Unii Europejskiej zgodzili się podwoić (do 500 mld dol.) zasoby Międzynarodowego Funduszu Walutowego właśnie po to, by wesprzeć kraje regionu w zmaganiach z sytuacją, którą kanclerz Angela Merkel określiła jako „nadzwyczajny kryzys międzynarodowy”.

Rozczarowanie i populizm

Zagrożony jest nie tylko rozwój gospodarczy najbardziej podatnych na kryzys państw, ale także ich stabilność polityczna. Nikt wprawdzie nie oczekuje powtórzenia się upiornych wydarzeń z lat 30. XX wieku, ale narastająca wskutek recesji, bezrobocia i zadłużenia złość może stać się pożywką dla populizmu, którego konsekwencji nie da się przewidzieć. Podobnie jak w Europie Zachodniej pojawić się mogą napięcia na tle zarówno społecznym, jak i etnicznym. Jeśli ludziom zabraknie środków do życia, celem publicznych protestów mogą się stać reformistyczne rządy, firmy wielonarodowe i banki. - Europę Wschodnią kryzys dotknie bardziej niż zachodnią, bo systemy polityczne i gospodarcze są tam bardziej na to wrażliwe - mówi Carl Bildt, minister spraw zagranicznych Szwecji.

Reklama

Sama Unia - polityczny i gospodarczy punkt oparcia dla krajów regionu - również znalazła się w tarapatach z uwagi na to, że reagując na kryzys zachodni, przywódcy interesy narodowe stawiają wyżej niż ogólnounijne, co widać zwłaszcza w odniesieniu do pomocy państwa dla instytucji finansowych i przemysłu. Napracowawszy się ciężko nad włączeniem swoich krajów do głównego nurtu zglobalizowanej Europy niektórzy środkowoeuropejscy przywódcy czują się wskutek tego oszukani.
Jak mówi Pavol Demes, były słowacki minister spraw zagranicznych i szef regionalnego biura studiów Geraman Marshall Fund: - Ludzie kwestionują liberalną demokrację, rynek i Unię Europejską. Widzą, że kraje takie jak Francja wybierają rozwiązania narodowe tam, gdzie potrzebne są rozwiązania międzynarodowe. Czują się wykluczeni.

Zarówno on, jak i inni są pełni uznania dla postawy sprawujących rotacyjne przewodnictwo w Unii Czech za przeciwstawienie się prezydentowi Francji Nicolasowi Sarkozy'emu, gdy zasugerował on, że pomoc dla francuskich producentów samochodów powinna wiązać się z chronieniem przez nich miejsc pracy we Francji, a nie w należących do nich fabrykach w Europie Środkowej. Stwierdzając, że reakcje krajów strefy euro na kryzys „zaszkodziły projektowi wspólnej waluty bardziej niż inne wyobrażalne wydarzenia”, czeski premier Mirek Topolanek stał się wyrazicielem poglądów licznych mieszkańców regionu.

Sytuacja jest różna

Mimo jednak antyrządowych demonstracji w Bułgarii i na Litwie, gwałtownych protestów na Łotwie oraz fali antyromskich wypowiedzi na Węgrzech, Europa Środkowo-Wschodnia wcale nie jest regionem, któremu grozi wpadnięcie w chaos. Nowi członkowie bloku 27 państw - mimo obaw o unijną solidarność - nadal zdecydowani są pogłębiać swoją z nim integrację. Polska na przykład przyspiesza plany wejścia do strefy euro.

- Potrzebujemy więcej Europy, a nie mniej - mówi Eugeniusz Smolar, szef warszawskiego Ośrodka Stosunków Międzynarodowych.

Niezależnie od tego, co się jeszcze wydarzy, zapewne różne kraje różnie przejdą kryzys. Na jednym biegunie znajdują się kraje odczuwające szczególnie silną presję finansową - to przede wszystkim Węgry, Łotwa i Ukraina, które korzystają już z pomocy MFW. Na drugim biegunie są Polska, Czechy i Słowacja, czyli leżący w samym sercu tego regionu obszar względnej stabilności gospodarczej.

- Podczas tego kryzysu ludzie często tracą zdolność rozróżniania - ostrzega Manfred Wimmer, dyrektor finansowy Erste Group, austriackiego banku, który jest mocno zaangażowany w regionie.

Ponure nastroje nasilają się jednak nawet w krajach, które jak dotąd uniknęły najgorszego. W Chorwacji rekordowo dużo ludzi jeździło w tym roku za granicę na narty, ceny nieruchomości na adriatyckim wybrzeżu nadal są wysokie, a w centrum Zagrzebia wre nocne życie. Ale zdaniem Davora Butkovica, komentatora w dzienniku „Jutarnij List”, nie wszystko idzie dobrze.
- Kryzysu jeszcze nie mamy, ale jest poczucie, że nadchodzi coś złego. W mojej gazecie o 30 proc. spadły w tym roku wpływy z ogłoszeń - mówi, siedząc w modnym barze Bulldog w Zagrzebiu.

Potrzeba pieniędzy

Produkt krajowy brutto regionu (z uwzględnieniem Europy Południowo-Wschodniej i Ukrainy, ale bez Rosji), jeszcze w zeszłym roku rosnący w prawie pięcioprocentowym tempie, ma się w tym roku zmniejszyć, co zdarzy się po raz pierwszy od wczesnych lat 90., czyli okresu pokomunistycznego chaosu. Z podupadających państw Europy Zachodniej i z Rosji wracają emigranci zarobkowi. Bezpośrednie inwestycje zagraniczne są odraczane - jak choćby plan Fiata, który kosztem miliarda euro zamierzał zmodernizować fabrykę Zastava w Serbii.

Co gorsza, część banków międzynarodowych, jeszcze niedawno napędzających wzrost gospodarczy, ma duże kłopoty z finansowaniem swoich lokalnych filii, co budzi obawy o załamanie akcji kredytowej. Według zrzeszającego banki centralne Banku Rozrachunków Międzynarodowych (BIS) w końcu września ubiegłego roku wartość udzielonych w Europie Wschodniej pożyczek (w walutach krajowych i obcych) z zagranicznych banków wynosiła 1656 mld dol. - trzy razy więcej niż w roku 2005 - a źródłem tych pożyczek były w większości banki zachodnioeuropejskie.

Lutowe zamieszanie na rynkach spowodowało nasilenie tych obaw. Europejski Bank Odbudowy i Rozwoju (EBOiR) ocenia, że w celu poradzenia sobie z wątpliwymi kredytami sektor bankowy w regionie potrzebuje w tym roku 200 mld dol. refinansowania oraz 100-150 mld dol. dokapitalizowania. Pojawia się przy tym pytanie, jaka część udzielonych pożyczek okaże się niespłacalna w sytuacji, gdy dojdzie do spowolnienia gospodarczego oraz spadku wartości regionalnych walut. Powodem do obaw są zwłaszcza pożyczki w obcych walutach - na Łotwie stanowiące 90 proc. wszystkich udzielonych - ponieważ stanowią one dodatkowe obciążenie dla pożyczkobiorców, zarabiających przecież w walucie miejscowej.

Jeśli banki - właściciele pokryją jedynie 70 proc. potrzeb swoich filii, rządy oraz instytucje wielonarodowe mogą stanąć wobec konieczności zapewnienia im około100 mld dol. - to kwota duża, choć w zestawieniu z pomocą, udzieloną bankom zachodnioeuropejskim i amerykańskim, wcale nie przerażająca. Robert Zoellick, prezes Banku Światowego (który zresztą potrzeby regionalnych banków szacuje niżej, na 40-50 mld dol.), nalega na rządy unijne, żeby wsparły MFW, Bank Światowy oraz EBOiR w gromadzeniu środków*, twierdząc, iż ma to kluczowe znaczenie dla przyszłości Europy. - Uważałbym za okropną tragedię, gdyby Europa znów rozpadła się na dwie części - mówił niedawno niemieckiej gazecie.

Polityczne zawirowania

Nie wszystkie kraje ustawiają się jednak w kolejce po pomoc MFW. Słowacja i Słowenia są już bezpieczne w strefie euro. Polska i Czechy podkreślają, że nie potrzebują żadnej pomocy i twierdzą, że ostatnie zaburzenia na rynkach są po części skutkiem paniki inwestorów, którzy błędnie traktują cały ten region jak niewykazującą żadnego zróżnicowania strefę klęski.

Tymczasem także społeczne i polityczne skutki kryzysu będą w poszczególnych krajach zróżnicowane. Na skutek zalecanych przez MFW oszczędności upadł niedawno rząd łotewski. Na Ukrainie gospodarcza zapaść stała się świeżym punktem spornym między prezydentem Wiktorem Juszczenką i premierem Julią Tymoszenko. W Bułgarii kryzys doprowadził do wzrostu poparcia dla populistycznego i antykorupcyjnego ruchu Gerb, który spodziewa się objąć władzę po przewidzianych na lato wyborach. Gdzie indziej jednak kryzys wzmacnia pozycję rządu. Liberalny premier Polski Donald Tusk jest dziś bardziej popularny niż w momencie obejmowania władzy w 2007 roku.

To wszystko dotyczy jednak wyłącznie sytuacji w krótkim okresie. Przedłużanie się się kryzysu mogłoby osłabić poparcie dla gospodarki rynkowej, a także wywołać konflikty czy nawet zamieszki. Krisztian Szabados, szef budapeszteńskiej grupy badawczej Political Capital Institute, niepokoi się na przykład możliwością wzrostu aktywności ugrupowań skrajnie prawicowych, zwłaszcza w krajach, gdzie jest duża mniejszość cygańska. - Prawica rośnie w siłę - mówi wskazując na wyniki styczniowych wyborów lokalnych, w których skrajnie prawicowa węgierska partia Jobbik uzyskała 8,5 proc. głosów.

Groźba populizmu

Istotniejszym testem dla partii takich jak Jobbik będą wybory do Parlamentu Europejskiego latem tego roku. Problemem dla przywódców z krajów Europy Srodkowo-Wschodniej nie będzie przy tym pewnie skala poparcia dla ekstremistów: w końcu partie prawicowe radzą sobie w tym regionie mniej więcej tak samo, jak francuski Front Narodowy. Objawy ekstremizmu trudno będzie jednak opanować. Instytucje publiczne są w tym regionie słabsze niż na zachodzie Europy, a czynniki oficjalne czasami nie chcą bądź nie potrafią wykorzystywać przysługującej im władzy. Krisztian Szabados przywołuje przykład dotkniętego recesją węgierskiego miasta Miskolc, gdzie usunięty na skutek obwiniania Cyganów o falę przestępczości szef policji został po demonstracjach w jego obronie przywrócony na stanowisko.

Ivana Krastewa, szefa bułgarskiego Centrum Studiów Liberalnych, niepokoi niebezpieczeństwo upadku morale klasy średniej, do którego może dojść, jeśli ludzie stracą pracę i nie będą w stanie spłacać kredytów mieszkaniowych. - Ci ludzie utożsamiali się z Zachodem, a teraz czują się oszukani. Twierdzą: „Zrobiliśmy wszystko, co można. Staraliśmy się przestrzegać najlepszych praktyk, a dziś mówi się nam, że były one najgorsze z możliwych”. A przecież innych modeli postępowania nie ma - zaznacza Ivan Krastew.

Kreśli on analogię z kryzysem rosyjskim z 1998 roku, kiedy to utraciwszy swoje oszczędności ludzie z klasy średniej odwrócili się od demokracji i zaczęli popierać autorytatywnego Władimira Putina. - Podobnie jak w Rosji, możemy mieć do czynienia z utratą wiary w Zachód - mówi Ivan Kratsew.

W odniesieniu jednak do większości krajów regionu ta wizja wydaje się zbyt apokaliptyczna. Dzięki korzyściom z członkostwa w UE - od dopłat do rolnictwa po bezpieczeństwo polityczne - elity tych państw będą się ze wszystkich sił przeciwstawiać populistycznym działaniom na rzecz zmiany kursu. Poza tym instytucje demokratyczne i rynkowe są tam o wiele silniejsze niż były w latach 90. w Rosji.

Poza tym przewiduje się, że nawet w recesji gospodarka krajów regionu wykaże się wynikami lepszymi niż Europa Zachodnia. Nadal liczą się ich przewagi w postaci taniej i wykwalifikowanej siły roboczej. - W długim terminie integracja Europy Środkowej i Wschodniej z zachodnią częścią kontynentu będzie - mimo kryzysu - postępować. Przyjęty przez te kraje model rozwoju jest prawidłowy - mówi Eric Berglof, główny ekonomista EBOiR.

Tłum. A.G.