Na jakim etapie są prace nad strategią dla BGK? Co się w niej znajdzie?
Chciałbym ją przedstawić Radzie Nadzorczej pod koniec stycznia. BGK powinien się skoncentrować na produktach kierowanych przede wszystkim do instytucji centralnych i samorządowych oraz na obsłudze programów rządowych. Mówiąc o programach rządowych, mam na myśli eliminowanie luk rynkowych oraz kierowanie odpowiednich produktów bankowych do wyselekcjonowanych branż. Chcielibyśmy wspierać te branże, które mogą dać efekt mnożnikowy w gospodarce.
A co z rynkiem detalicznym?
Mamy ograniczoną ilość zasobów. Nie możemy tych zasobów angażować we wszystko. Trzeba się na czymś skoncentrować. Przykłady podobnych banków działających za granicą wskazują, że nie funkcjonuje w nich np. obszar bankowości detalicznej.
Reklama

>>> Czytaj też: Minister finansów będzie mógł udzielać pożyczek BGK

BGK wycofa z oferty depozyty dla klientów indywidualnych?
Głównym obszarem działalności tego banku nie powinien być detal. Nie udzielamy klientom indywidualnym kredytów, pozostawiając w ofercie jedynie lokaty. I nie wydaje mi się, żeby zadaniem BGK było konkurowanie z bankami komercyjnymi. To jest zresztą problem BGK – przez inne banki postrzegani jesteśmy jako konkurencja. A to jest błędne postrzeganie naszej działalności i tak nie powinno być. Działalność BGK powinna być uzupełnieniem dla całości sektora bankowego. My nie musimy walczyć o depozyty klienta detalicznego. Do finansowania swojej działalność BGK może używać instrumentów z rynku hurtowego, np. emisji obligacji bądź dużego kredytu.



Czy w nowej strategii mieści się system poręczeń kredytowych?
Oczywiście. I to w dwóch częściach. Pierwsza będzie działać w oparciu o spółkę Krajowa Grupa Poręczeniowa. W przedsięwzięciu wezmą udział samorządy, które mają najlepsze rozeznanie w lokalnych potrzebach mikroprzedsiębiorstw, i my, którzy wesprzemy to kapitałowo i damy know-how w zakresie sposobów wyceny ryzyka. Nie chcemy jednak być dominującym podmiotem w tej strukturze. Założenie jest takie, że ten element ma działać poza bankiem, czyli na rynkach lokalnych.
A bankowa część systemu poręczeń?
Będzie działała na zasadzie linii poręczeniowych dla portfeli kredytowych. To jest metoda hurtowego dotarcia do banków, która w założeniu miała umożliwić uwolnienie części kapitału potrzebnego do generowania akcji kredytowej. Taki był jeden z głównych punktów rządowego planu stworzenia systemu poręczeń.
System jednak nie działa.
Zmiana, w wyniku której zamiast działających w strukturze banku funduszy poręczeniowych mamy linie poręczeniowe, to nie jest tylko nowa nazwa. Ta zmiana jest fundamentalna i dotyczy przede wszystkim nowego sposobu wyceny poręczeń. Wcześniej cena była ustalona administracyjnie i miała niewiele wspólnego z wyceną rynkową. Banki były zadowolone, bo dzięki temu tanio mogły ubezpieczyć najgorszą część swojego portfela kredytowego. Cena tej usługi nie może być więc administracyjna. Staramy się ją skorelować z ryzykiem. I tu pojawił się problem: banki nie są w stanie nam odpowiedzieć, ile byłyby w stanie zapłacić za zwolnienie dzięki poręczeniu części kapitału zaangażowanego w portfel kredytowy.
Może nowy system jest zbyt drogi?
Problem polega na czym innym. Udzielając poręczenia, chciałbym móc powiedzieć bankowi komercyjnemu: sprzedam ci zwolnienie części twojego kapitału za określoną cenę. Ta zmiana sposobu myślenia jest tak gruntowna, że propozycja została właściwie odrzucona przez sektor bankowy. Tym bardziej że banki cały czas mają kapitał, z którego mogłyby udzielać kredytów. Nie mają więc motywacji, żeby podejmować dodatkowy wysiłek.



Dlaczego w takim razie akcja kredytowa się nie rozwija?
Z powodu mniejszego popytu na kredyt, zwłaszcza śred- nio- i długoterminowy no i zaostrzenia procedur kredytowych w bankach.
A w samym systemie poręczeń niczego nie trzeba zmieniać?
Trzeba ten system uczynić ergonomicznym. Nie może być tam nadmiaru sprawozdawczości – ale całkowicie z niej też nie możemy zrezygnować. My musimy wiedzieć, z jakim portfelem kredytów przychodzi do nas bank, jak ten portfel się zmienia w trakcie kredytowania, i – jeżeli dojdzie do windykacji – jakie są zasady podziału kompensacji strat. Kilka elementów tego programu trzeba poprawić. Będziemy o tym rozmawiać z bankami, uzgadniać z nimi kierunek zmian. Trzeba chociażby przebudować umowę, jaką zawierają banki z BGK, trzeba zmienić sposób raportowania. Do tego, żeby ten system zaczął sprawnie funkcjonować, na pewno potrzeba czasu.
Jak długiego?
To jest proces stopniowy. Ale możemy się spotkać za rok i wrócić do tej rozmowy.
Wspomniał pan o ograniczonych zasobach – w jaki sposób bank zostanie dokapitalizowany?
Rozmawiamy z Ministerstwem Finansów w tej sprawie. Wiele wskazuje na to, że w przyszłym roku prawne możliwości dokapitalizowania zwiększą się. Być może do kapitału będzie można zaliczać długoterminowy dług zaciągnięty np. w wyniku emisji obligacji o określonych parametrach. Jeśli tak będzie, zarządzanie kapitałem byłoby łatwiejsze.
Czy te obligacje byłyby gwarantowane przez Skarb Państwa?
Nie sądzę, żeby było to konieczne. Choć jest do rozwiązania sprawa zdefiniowania postrzegania kredytowego BGK. Warto potwierdzić – nawet ustawowo – że jakość kredytowa banku jest porównywalna z tą prezentowaną przez Skarb Państwa. To mogłoby rozwiać wszelkie wątpliwości.
Czy oprócz obligacji rozważane są jakieś inne formy zasilenia w kapitał?
Mogłoby się to odbywać przez zaciąganie pożyczek. Poza tym otwarta jest ciągle sprawa dokapitalizowania banku resztówkami Skarbu Państwa w spółkach. Trzeba jednak pamiętać, że kapitał w formie akcji generuje dodatkowy koszt operacyjny. Ktoś musi tym zarządzać.



Emisje obligacji będą łatwiejsze i tańsze? Zwłaszcza w przyszłym roku, w takim natłoku emisji obligacji skarbowych?
W tej formule ścieżka pozyskania kapitału przez BGK jest bardzo prosta. Nie ma dużego ryzyka popytowego. Minister finansów, albo skarbu, zawsze może wejść do gry, jeśli zajdzie taka potrzeba. Nie musimy wychodzić na szeroki rynek i tam szukać kapitału. W przyszłym roku będziemy również sprzedawać obligacje drogowe. Jeśli przy tej okazji rozszerzymy ofertę o papiery BGK, to nie powinno być problemu z popytem na nie.
Model finansowania Krajowego Funduszu Drogowego obligacjami się sprawdził. Czy BGK zastosuje podobny w przypadku Funduszu Kolejowego?
Nie rozmawialiśmy jeszcze o Funduszu Kolejowym z Ministerstwem Infrastruktury. Ale model KFD można powielić. Ważne przy tym jest to, żeby oprócz wiarygodnego wehikułu emisyjnego mieć też dobrą projekcję przychodów, którymi sprzedawane obligacje miałyby być spłacane. W przypadku KFD takim źródłem jest na przykład część opłaty paliwowej. Żeby program kolejowy był skuteczny, trzeba by go było skonstruować na podobnej zasadzie.
Czy BGK planuje jakieś zmiany w charakterze emisji obligacji drogowych w przyszłym roku? Na przykład sprzedaż papierów na rynkach zagranicznych?
Formalnie jest taka możliwość. Ale musiałby być na to popyt. Przygotowanie emisji zagranicznej wymaga odpowiedniego instrumentarium prawnego, innego niż w przypadku sprzedaży krajowej, która na pewno jest prostsza. Nie wykluczamy jednak zainteresowania tym rodzajem obligacji.
Czy jest plan stopniowego wydłużania zapadalności obligacji drogowych? Czy pięć lat to nie za krótki okres?
Obecnie zapadalność obligacji drogowych to pięć i dziewięć lat. Proszę spojrzeć, jak postępuje ewolucja emisji obligacji skarbowych. Ich zapadalność wydłuża się stopniowo. Podobnie będzie w przypadku obligacji drogowych. Z pewnością możemy emitować obligacje dłuższe, jednak harmonogram i parametry emisji są zawsze uzgadniane z Ministerstwem Finansów. Nasze działania w tym zakresie muszą być skoordynowane z planem emisji obligacji skarbowych. Zależy to też od zapotrzebowania rynku.
Tomasz Mironczuk
zanim objął funkcję prezesa BGK, był – od maja 2008 r. – wiceprezesem PKO BP odpowiedzialnym za bankowość inwestycyjną. Wcześniej pracował m.in. w Banku BPH, BRE Banku, Polskim Banku Rozwoju