ikona lupy />
Huta Miedzi Głogów; źródło: Forsal.pl; fot. Karolina Baca-Pogorzelska / Inne

Żeby obejrzeć cały cykl produkcyjny miedzi, której KGHM jest 6. producentem na świecie, pojechałam do Polkowic, Głogowa i Rudnej. Sierpol, czyli Zakład Górniczy Polkowice-Sieroszowice (jedna z trzech kopalń rud miedzi KGHM w Polsce), miałam okazję odwiedzić jakieś 10 lat temu. Chciałam wtedy porównać wydobycie rudy z głębinowym wydobyciem węgla kamiennego. Teraz sprawdziłam, jak od początku do końca powstaje miedź. Szczerze? To trochę syzyfowa praca. Ale gdy tona surowca kosztuje na światowych giełdach nieco ponad 6000 dolarów (oczywiście w czasach bessy to niekiedy połowa tej kwoty, ale jeszcze niedawno przekraczała 7000), a huty KGHM produkują jej 400 tys. ton (w ubiegłym roku pierwszy raz od 2010 r. było to mniej niż 400 tys. z powodu rozruchu nowego pieca zawiesinowego w Głogowie – największego na świecie), to gra wciąż jest warta świeczki. A KGHM oprócz miedzi (i całej tablicy Mendelejewa, która znajduje się w cyklu produkcyjnym, w tym metale ciężkie, takie jak arsen, o problemach z którego przekroczeniami stężeń w powietrzu piszemy w DGP od lutego) produkuje m.in. sól, srebro, złoto czy ołów. Sprawdziliśmy, jak to wygląda.

ikona lupy />
Huta Miedzi Głogów; źródło: Forsal.pl; fot. Karolina Baca-Pogorzelska / Inne
Reklama

Miedź i sól w jednym stały domku

Zatrudniająca ok. 4700 osób kopalnia Polkowice-Sieroszowice to zakład nietypowy. A to dlatego, że jakieś 80 m nad poziomem wydobywczym miedzi (1000 m pod ziemią) znajduje się zupełnie inny świat. Nie czarny i ciemny, jak to w kopalni na dole (bo na miedzi też tak ciemno jak na węglu), ale biały. Tak, biały! Bo tam wydobywa się sól. Przemysłową, do posypywania dróg. Oczywiście jest to produkt towarzyszący wydobyciu miedzi i dla samej soli nikt nie schodziłby dziś na takie głębokości (nie to, co w dawnych czasach, gdy była jednym z cenniejszych towarów), ale skoro już jest – to czemu nie?

Pod ziemię zjeżdżamy szybem SW-1 nazwanym imieniem Jana Wyżykowskiego, odkrywcy polskich złóż CU ponad 60 lat temu. Najpierw oczywiście szkolenie BHP, pobranie sprzętu (lampy, maski, aparaty ucieczkowe) i łaźnia – zmiana strojów na robocze: koszule flanelowe w czarnozieloną kratę, zielone spodnie i gumowce. No i odblaskowe szelki! To niezbędne, bo transport pod ziemią odbywa się głównie samochodami, a wszystkie pracujące tam maszyny jeżdżą na kołach. Na takiej podziemnej ulicy, z oznakowaniem jakie znamy z powierzchni, w ciasnych korytarzach o wypadek byłoby nietrudno gdyby nie odblaski.

Klatka górnicza, czyli winda, jedzie ekspresowo, 12 m/s (górnicze windy są najszybszymi w Polsce). Przesiadamy się w auto i ruszamy. Najpierw do góry – na sól. Tam wielki kombajn z obrotowymi głowicami uzbrojonymi w pazury czeka w gotowości do pracy. Nie fedruje, bo nic byśmy w tym białym pyle nie zobaczyli. Nasi przewodnicy radzą, by oddychać pełną piersią – inhalacja w gratisie. Pomaga – gardło na chwilę przestaje boleć.

Gdy kombajn z obrotowymi głowicami urabia, kombajn solny zgarnia urobek na tył maszyny. Tam podjeżdża wozidło, które zawozi urobek do przerobienia i posortowania. Tak powstaje 300 ton soli dziennie. Dla porównania – dziennie wyjeżdża jakieś 43 tys. urobku z miedzi. Piszę urobku, a nie miedzi, bo do miedzi to jeszcze daleko. Miedź bowiem stanowi plus minus 1,5-3,5 proc. tego urobku! Niewielką część stanowią inne metale, a reszta, a konkretnie jakieś – bagatela – 93 proc. tego urobku to odpady, które trzeba składować. Ale po kolei. Jak wydobywa się rudę?

Najpierw drążony jest przodek, w którym wiertnicą nawierca się ok. 3-metrowe otwory. Kilkadziesiąt w jednym. W otwory te wkłada się materiały wybuchowe i robi tzw. „strzelanie”. Przodek wybucha, skała się kruszy. Potem przyjeżdża „łyżka”, czyli ładowarka, która zabiera urobek na wozidło (zapełniają je trzy „łyżki”, czyli duży pojazd transportujący rudę na kratę, gdzie jest kruszona i przesiewana. Stamtąd taśmociągiem pod szyb i skipem (naczyniem wyciągowym) na górę. A potem do ZWR.

ikona lupy />
Huta Miedzi Głogów; źródło: Forsal.pl; fot. Karolina Baca-Pogorzelska / Inne

Na bogato

ZWR to Zakłady Wzbogacania Rud. Tam trafia urobek z kopalń KGHM i w procesie flotacyjnym z udziałem wody i wielu sit (strasznie jest tam głośno i człowiek ma wrażenie, że wszystko wokół niego drży, a i zapach nie należy do najprzyjemniejszych) powstaje koncentrat miedzi. Pisałam już kiedyś, że praca na płuczce węglowej, czyli w zakładzie przeróbczym przypomina pracę Kopciuszka? W ZWR wzbogacanie wygląda podobnie. Ale to konieczne, bo co robić z urobkiem, gdzie tej miedzi mamy np. 2 proc.? Na 100 kg urobku to 2 kg. Jeśli tak produkowalibyśmy koncentrat wrzucany do pieców w hutach, to nikomu by się ten biznes nie opłacał. Wzbogacanie pozwala na dojście (w przypadku urobku z Sierpolu) do ok. 25 proc. miedzi w koncentracie. Ale koncentraty też się importuje, te bardziej „miedziane” powyżej 30 proc. i mieszka z naszymi, żeby uzyskać jeszcze więcej miedzi. Po procesie flotacyjnym koncentrat miedzi w postaci drobnego proszku ładowany jest na wagony i pociągami jest wieziony do hut – zarówno w Głogowie, jak i w Legnicy. W Legnicy pracują piece w starej technologii szybowej, w Głogowie w nowocześniejszej zawiesinowej. My sprawdziliśmy tę ostatnią. Zwłaszcza, że kombinat na proces modernizacji metalurgii (PMM) wydał tam właśnie 3 mld zł.
Co dzieje się z odpadami? O tym za chwilę.

Huta – przyjaciel i wróg Głogowa

Huta Miedzi Głogów I (nowy piec) i II (stary piec z lat 70. XX w.) to ogromny zakład, tak naprawdę już za Głogowem, ale jest do niego „włączony” i tam płaci podatki. Wielką instalację widać już z bardzo daleka. W DGP piszemy o bataliach rolników z KGHM i protestach lokalnej społeczności m.in. z powodu przekroczenia stężeń arsenu w powietrzu, wiele lat temu na przykład problemem była ołowica u dzieci. Ale prawda jest taka, że na Dolnym Śląsku ktoś albo pracuje w KGHM, albo pracuje dla KGHM, albo przynajmniej ktoś z jego rodziny jest z tą firmą związany. A tamtejsze gminy należą do najbogatszych Polsce.

Wizytę w HMG I zaczynamy od... jazdy busem. Bo z biura do budynków, gdzie zaczyna się proces technologiczny, czyli z ZWR przyjeżdżają wagony z koncentratem, jest dobry kawałek. Ale to nie specjalne traktowanie – pracownicy huty też korzystają z wewnętrznych autobusów, w przeciwnym razie bowiem traciliby zbyt wiele czasu.
Gdy wagony zostają opróżnione, trafiają do tzw. naw, gdzie koncentrat jest przygotowywany do podania do pieca przed wrzuceniem na taśmociąg (np. mieszany z zaimportowanym). Kolejny etap tu suszarnia koncentratu – zbyt mokry bowiem spowoduje, że miedź się nie wytopi, albo nawet piec się uszkodzi.

Ale jeśli ktoś myśli, że już teraz właśnie produkujemy miedź, bo wrzucimy koncentrat do pieca, to jest w dużym błędzie. Niemal 70 proc. koncentratu idzie do pieca zawiesinowego i tam rzeczywiście od razu produkowana jest miedź blister. Ale przy tej okazji powstaje żużel, w którym też jest miedź. Szkoda marnować, więc tenże żużel trafia do pieca elektrycznego, gdzie powstaje stop miedzi, żelaza i ołowiu, które są odzyskiwane w piecach konwertorowych, gdzie też w końcu uzyskujemy miedź blister. Ale to nadal nie jest miedź... Musimy to wrzucić do kolejnego pieca – tym razem anodowego, gdzie przy pomocy karuzeli odlewniczych powstaje anoda. Taki duży prostokąt ważący 263 kg. Wygląda jak złożone drewniane krzesło, tylko cięższe.

Potem twór ten trafia do... wanny. Nie żeby się wykąpać, ale by w końcu, po 12 dniach leżenia w wannie (!) powstała ta miedź, która trafia wreszcie do odbiorców. Anody są wkładane do 1200 wanien elektrolitycznych, gdzie w procesie rafinacji anoda oddaje miedź, która przykleja się do matryc (te akurat kupowane na zewnątrz). I w końcu jest! Gdy wyciągnie się ją z wody – mamy gotowy produkt, 99,99 proc. Cu, czyli 100 kg katodę np. do produkcji kabli czy blach. Łatwe, prawda?
W ramach relaksu idziemy więc do wydziału metali szlachetnych – tam na pewno mniej śmierdzi (nie będę mówić czym) niż w pomieszczeniu z wannami elektrolitycznymi. Ale żeby tam wejść trzeba przejść przez bardzo drobiazgową kontrolę, jak na lotnisku, przy czym nie można mieć przy sobie żadnego metalowego elementu. Gdy bramka piszczy – kontrola jest dokładniejsza. No ale nie ma się co dziwić. 6 kg sztabka złota czy 32 kg gąska srebra (historyczna nazwa sztaby m.in. srebra) to koszt odpowiednio kilkuset i kilkudziesięciu tysięcy złotych. KGHM produkuje rocznie ponad 3 tony złota i ok. 1200 ton srebra.

Produkcja srebra, katodowa, jest bardzo podobna do miedzi. Szlam z huty, z którym w niej nic się już nie da zrobić wpada do pieca, a potem częściowo jest wytapiany, a częściowo leży w wannach katoda/anoda, ale nie 12 dni, a „tylko” 22 godziny. Z matrycy zeskrobywany jest granulat, który z elektrolitem trafia do specjalnego naczynia, gdzie płyn ucieka, a granulki zostają na sicie. A potem powstają gąski srebra. A wszystkiemu czujnie przygląda się ochrona.

Złoto z kolei wytapia się w piecu a potem wylewa do sztabek. Ze sztabek do schłodzenia po prostu pod kran. A potem z odpowiednim numerkiem – na półkę. Ale trzymać w rękach takie 800 tys. zł to dość ciekawe uczucie.

Przyznam szczerze, że wiedziałam, iż zbiornik odpadów poflotacyjnych to wielkie miejsce, ale chyba nie zdawałam sobie sprawy, że aż tak. Jest ogromne. 1500 ha, a będzie więcej, bo powstaje 600 ha zbiornika, który ma być gotowy za dwa lata kosztem niemal 600 mln zł. Oba mają gromadzić do 1 mld ton odpadów spółki i mają wystarczyć do 2037 r. A co dalej, skoro Polska Miedź ma pracować do 2065 r.? W grę wchodzi rozbudowa, nowa lokalizacja lub wynalezienie technologii do przetwarzania tych odpadów – dziś to niemal niemożliwe lub kompletnie nieopłacalne. Potem zbiornik ma zostać zrekultywowany (posadzenie traw i krzewów). Jednak zbiornik ten to prawdziwa tablica Mendelejewa, choć KGHM zapewnia, że wszystko jest super bezpieczne. Warto pamiętać, że gromadząca się tam woda z kopalń, która trafia w to miejsce oprócz odpadów, w przypadku nadwyżki zrzucana jest do Odry. Mieszkańcy skarżą się jednak, że oprócz zrzutów planowych są też awaryjne i przekonują, że szkodzi do florze i faunie. KGHM przekonuje jednak, że dopełnia w swej działalności wszelkich norm środowiskowych. Pilnuje go m.in. Wojewódzka Inspekcja Ochrony Środowiska. Czy skutecznie? Tego dowiemy się za wiele, wiele lat. Bo na razie trzeba mieć miedź.

Karolina Baca-Pogorzelska
korespondencja z Dolnego Śląska

>>> Polecamy: Samorządy tracą miliony wpływów z farm wiatrowych. Interweniuje Jarosław Kaczyński