Autorzy reportażu przekonują m.in., że Mikałaj Statkiewicz, inspirator Marszu Oburzonych przeciwko tzw. podatkowi dla darmozjadów, instrumentalnie wykorzystuje społeczeństwo do cynicznej gry politycznej, której celem jest stanięcie na czele opozycji białoruskiej. Takie działania, przestrzegają autorzy filmu, mogą doprowadzić do białoruskiego Majdanu.

Statkiewicz, opozycyjny polityk i kandydat w wyborach prezydenckich w 2010 r., był głównym organizatorem Marszu Oburzonych, do którego doszło w białoruskiej stolicy 17 lutego. Manifestacja, w której brało udział ponad 2 tys. osób, była największą akcją społeczną w ostatnich latach, zaś w kolejnych tygodniach do podobnych protestów doszło w innych białoruskich miastach.

Statkiewicz jest w filmie przedstawiony jako polityk, który po protestach po wyborach prezydenckich w 2010 r. „wypadł z obiegu” (w rzeczywistości trafił do więzienia za „organizację zamieszek” – PAP) i próbuje powrócić do gry, wykorzystując niezadowolenie społeczne.

Z pieniędzy uzyskanych od lidera opozycyjnego ugrupowania Europejska Białoruś Andreja Sannikaua (przebywającego na emigracji w Polsce) i osiadłego na Ukrainie białoruskiego biznesmena Alaksandra Smancera, opozycjonista miał finansować organizację protestów. Film zawiera m.in. nagrania z rozmów telefonicznych Statkiewicza, które mają dowodzić, że szukał finansowania za granicą.

Reklama

Reportaż wskazuje, że organizatorzy obecnych akcji mają związki z radykalnymi siłami nacjonalistycznymi na Ukrainie, zaś uczestniczący w protestach białoruscy anarchiści bezpośrednio wzorują się na tamtejszych prawicowych bojówkach.

Film zilustrowano m.in. zdjęciami z ukraińskiego Majdanu, a także scenami przedstawiającymi ofiary wojny w Donbasie. Jego autorzy przestrzegają, że ludzie, którzy próbują dzisiaj zmobilizować Białorusinów do protestu, nie zatrzymają się przed podobnym scenariuszem jak na Ukrainie, a wręcz świadomie korzystają z tych samych schematów.

Opisując wydarzenia, które doprowadziły do Majdanu, autorzy materiału przekonują, że zwykli ludzie stali się na Ukrainie ofiarami manipulacji, zaś w ostatecznym rozrachunku nic nie zyskali. Na protestach, które doprowadziły do bratobójczego rozlewu krwi, skorzystali wyłącznie ich organizatorzy, którzy „mają za nic zwykłych obywateli”.

Z Mińska Justyna Prus