Opłata, która „nie jest podatkiem”, ale brzmi jak podatek

Opłata reprograficzna nazywana jest „rekompensatą uczciwej kultury” – czytamy na stronie ministerstwa kultury i dziedzicowa narodowego. To niewielka kwota – od 1 do 4 proc. ceny urządzenia - wypłacana z marży producentów sprzętu elektronicznego, służącego do darmowego dozwolonego użytku utworów chronionych, twórcom tych utworów - wyjaśnia na swojej stronie internetowej resort. Opłata nie jest nową konstrukcją, funkcjonuje w Polsce od lat dziewięćdziesiątych tych dwudziestego wieku, podobnie jak w zdecydowanej większości krajów europejskich.

Kiedy podatek nie jest podatkiem?

Jak czytamy, opłata reprograficzna nie jest podatkiem. Nie wpływa do budżetu państwa ani samorządów terytorialnych. Przekazywana jest twórcom, gdyż darmowe odtwarzanie ich utworów zwiększa atrakcyjność i popyt na urządzenia elektroniczne takie jak smartfony, tablety czy laptopy, a jednocześnie zmniejsza wpływy twórców ze sprzedaży swoich utworów. Opłata znacznie poszerza też darmowy dostęp do dóbr kultury. To dzięki niej możliwe jest w pełni legalne darmowe odtwarzanie dla celów prywatnych, rodzinnych czy towarzyskich muzyki, filmów, książek czy obrazów chronionych prawem autorskim.

Papier przyjmie wszystko, półki w sklepach – już gorzej

Opłata reprograficzna nie musi wpływać na ceny urządzeń, czego dowodem są niższe ceny tych samych popularnych smartfonów czy komputerów w Niemczech niż w Polsce – wskazuje resort i dodaje, że w Niemczech pobiera się największe kwoty z opłaty (z samych urządzeń audio-wideo ponad 330 mln EUR rocznie), a w Polsce – jedną z najmniejszych kwot na świecie (ca. 1,7 mln EUR rocznie). Jednak określenie „nie musi wpływać na ceny urządzeń” nie oznacza, że tak się nie stanie. Czego zatem mogą spodziewać się konsumenci, po tym jak znowelizowana opłata reprograficzna wejdzie w życie.

Resort swoje, eksperci swoje. Kto ma rację?

O to czy zmiana w przepisach będzie miała przełożenie na koszty urządzeń dla konsumentów była pytana podczas konferencji prasowa szefowa resortu kultury Marta Cienkowska. Jej wyjaśnienia przytacza biznes.interia.pl. Jak wyraziła się minister, „tych kosztów nie ponoszą konsumenci". - Te koszty ponoszą producenci. I to jest - tak, to jest tylko jeden procent – powiedziała Cienkowska.

Przepisy bez ustawy, czyli jak zrobić dużo, nie robiąc prawie nic

Planowana opłata reprograficzna, nazywana "podatkiem od smartfonów" formalnie podatkiem nie będzie, a jej wprowadzenie nie wymaga nawet uchwalenia nowej ustawy. Wystarczy jedynie zmiana rozporządzenia dokonana przez Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego – zauważa infor.pl, który przytacza komentarz mecenas Diana Knapczyk, radca prawny z kancelarii prawnej Causa Finita Szczepanek i Wspólnicy Sp.K.

Kto zapłaci? Ktoś na pewno. I raczej nie producenci

Choć formalnie opłatę mają uiszczać producenci oraz importerzy sprzętu elektronicznego, ministerstwo kultury zapewnia, że przeciętny konsument nie odczuje tej zmiany, to jednak doświadczenie życiowe podpowiada jednak coś innego. Koszty zostaną ostatecznie przerzucone na klientów. Sklepy nie będą osobno wskazywać tej opłaty – będzie ona ukryta w nowej cenie detalicznej urządzenia. Ponieważ marże w branży elektronicznej są niewielkie, nawet taka dodatkowa opłata wymusi podwyżki cen.

Podwyżki niby niewielkie. Dopóki nie spojrzysz na ceny

Skalę podwyżek najlepiej widać na konkretnych przykładach. Nawet jeśli stawka opłaty wynosi jedynie 1 procent, przy cenach elektroniki przekłada się to na zauważalne kwoty. Nowy iPhone 17 Pro, kosztujący obecnie około 7 499 zł, podrożeje o minimum 75 zł, do około 7 574 zł. Telewizor LG OLED55C54LA wyceniany na 5 100 zł będzie droższy o co najmniej 51 zł, czyli jego cena wzrośnie do około 5 151 zł. Z kolei laptop za 5 000 zł zdrożeje o 50 zł, a ceny tabletów wzrosną o kilkanaście złotych.

Handlowcy takich okazji nie marnują

Jak wskazuje prawniczka, to jednak tylko kwoty wynikające bezpośrednio z nowej opłaty. W praktyce producenci i sprzedawcy mogą wykorzystać okazję, by podnieść ceny jeszcze bardziej, tłumacząc się „koniecznością dostosowania do nowych przepisów – podkreśla. Dla konsumenta będzie to praktycznie niemożliwe do zweryfikowania.

200 milionów dla twórców. A dla nas – rachunek

Jak wynika z informacji Ministerstwa, zmiany mają przynieść dodatkowe wpływy rzędu 150–200 mln złotych rocznie – pisze infor.pl. Resort podkreśla, że „koncerny, będąc częścią ekosystemu cyfrowego, mają możliwość wykazania społecznej odpowiedzialności biznesu poprzez wsparcie twórców”.

Na końcu zawsze płaci klient

Ostatecznie jednak to konsumenci będą musieli wyłożyć z własnych portfeli te dodatkowe 150–200 milionów złotych rocznie – a więc to oni zapłacą prawdziwą cenę nowego „podatku od smartfonów” – podsumowuje radca prawny Diana Knapczyk.