Wkrótce Polska przestanie być jedynym państwem Europy Środkowej wśród współwłaścicieli Azjatyckiego Banku Inwestycji Infrastrukturalnych (AIIB). Jego władze spodziewają się w tym roku przyjęcia do tego grona aż 25 kolejnych państw, w tym Węgier i Rumunii. O swej kandydaturze mówią też Czechy.

Patrząc z naszej środkowoeuropejskiej perspektywy, brak wśród „ojców-założycieli” AIIB Węgier, których premier Viktor Orbán od dawna i konsekwentnie forsuje strategię „otwarcia na Wschód” był zaskoczeniem. Nie zadziałały skutecznie procedury biurokratyczne nad Dunajem, za co zapłaciło stanowiskiem kilku urzędników. Teraz jednak Węgry prą na szybkie wejście do AIIB (oficjalny akces zgłosił 17 stycznia minister gospodarki narodowej Mihály Varga). Chociaż zdaniem obserwatorów i fachowców nie wiele w nim zmienią.

Władze w Budapeszcie chyba już to zrozumiały, więc stawiają nie tyle na aktywność wewnątrz AIIB, co na przedsięwzięcia w ramach chińskiej wizji Nowego Jedwabnego Szlaku. Węgry były pierwszym państwem, nie tylko z naszego regionu, które na szczeblu ministrów spraw zagranicznych podpisały w 2015 roku dwustronny plan współpracy z Chinami w ramach tego projektu, licząc na nowe inwestycje i zwiększoną wymianę handlową.

Konsekwencją tego porozumienia było, również pionierskie, posiedzenie dwustronnej grupy roboczej 1 grudnia 2016 r. w Pekinie. Uzgodniono tam m.in. ułatwienia wizowe, w tym zagwarantowanie 2-letnich wiz dla chińskich biznesmenów. Natomiast częsty w Chinach gość, szef węgierskiej dyplomacji Peter Szijjártó, dał się poznać jako polityk odważny w stawianiu prochińskich deklaracji.

Jak dotąd jednak chińska szybka kolej mająca połączyć Belgrad z Budapesztem na ziemi węgierskiej nie ruszyła – Komisja Europejska zarzuca projektowi brak przejrzystości. Władze w Budapeszcie po chichu liczą, że być może przystąpienie do AIIB pozwoli zdobyć inną dźwignię nacisku i wreszcie przełamać przeszkody.

Reklama

Popularny i u nas chiński autor Song Hongbing, autor trzech poczytnych, ale kontrowersyjnych tomów „Wojny o pieniądz”, nie wymyśliłby bardziej skutecznego niż bank AIIB narzędzia, by wypromować Państwo Środka, jako pierwszorzędnego gracza bankowego. AIIB jest strukturą w budowie, dynamiczną i szybko się rozwijająca, z wielkim ambicjami i celami. Żaden ekspert na świecie nie ma wątpliwości, że powołanie do życia azjatyckiego z nazwy, ale chińskiego z pomysłu, struktury i portfela Azjatyckiego Banku Inwestycji Infrastrukturalnych (AIIB) jest dla świata geostrategicznym i geoekonomicznym wyzwaniem. Po „Wejściu Smoka” w handlu i gospodarce, teraz zanosi się na podobny etap w sferze bankowości.

Chiny są konsekwentne i nie zważają na jawny opór USA, wspieranych przez Japonię. Są zadowolone, bo większość amerykańskich sojuszników, od Wielkiej Brytanii i Niemiec począwszy, na Korei Południowej skończywszy swój akces do AIIB zgłosiło. Dominacja Chin w tej strukturze jest jednak niemal absolutna. Chociaż robią wszystko, by nadać nowej instytucji status jak najbardziej międzynarodowy, wspierają na przykład przyjmowanie do AIIB najlepszych finansistów i bankowców, to jednak fakty mówią co innego.

Szefem Banku jest znany chiński polityk gospodarczy Jin Liqun. Formalnie decyduje Rada Dyrektorów (patrz ramka), ale zarówno prezes, jak siedziba banku w Pekinie oraz nakłady finansowe jednoznacznie wskazują, kto w tej strukturze decyduje.

AIIB jest strukturą dość skomplikowaną. Został podzielony na 12 dyrektoriatów terytorialnych, z których tylko trzy, podległe Chinom, Indiom i Egiptowi, nie dzielą się odpowiedzialnością z innymi. W większości są dyrektorzy i ich zastępcy, tworzący Radę Dyrektorów. Polska, która jako jedyna z państw naszego regionu przystąpiła na czas i należy do grona 57 państw założycielskich, podlega dyrektorowi z Wlk. Brytanii (polskim wicedyrektorem jest Radosław Pyffel).

Chociaż podawany do publicznej wiadomości podział głosów ważonych w głosowaniach AIIB nieco się między sobą różni, a po przyjęciu nowych członków będzie różnił się jeszcze bardziej, to tendencje i proporcje są jednoznaczne: Chiny 28,69 proc., Indie 8,28 proc., Rosja 6,53 proc., Niemcy 4,57 proc. i wreszcie Korea Południowa – 2,86 proc. To są poważni gracze. Reszta, jak Polska (0,98 proc.) nie ma aż tak dużego znaczenia, podobnie jak w przypadku podziału pakietu kontrolnego, gdzie przewaga Chin jest jeszcze większa: 30,34 proc., przed Indiami – 8,52 proc. i Rosją 6,66 proc.

Jak widać jest to dominacja zdecydowanie większa, niż kiedykolwiek ją miały po II wojnie światowej Stany Zjednoczone w ramach systemu Bretton Woods, gdzie, legitymowały się pakietem kontrolnym ledwie przekraczającym 17 proc. Chociaż i tu rozdźwięk między pierwszym a drugim najważniejszym graczem, Japonią, a potem Niemcami, był bardzo duży.

Pakiet akcji Chin jest wart 100 mld dolarów. W tym roku, z racji planowanego rozszerzenia, ale też – spodziewanego w maju pierwszego szczytu Belt and Road (B&R, inna nazwa Nowego Jedwabnego Szlaku) należy się spodziewać zwiększenia tej sumy. Przy czym nie jest dziś pewne, który z celów AIIB będzie po 2017 r. przez władze w Pekinie bardziej forsowany. Nadrzędne cele są dwa. Niby wzajemnie się uzupełniają, ale jednak nie są tożsame.

Pierwszy z nich nie jest zbyt mocno deklarowany, ale bardziej niż oczywisty: pokazać światu, że my, Chińczycy, jesteśmy w stanie skonstruować i zarządzać strukturą efektywniejszą i nowocześniejszą niż instytucje Bretton Woods. Mamy więc do czynienia z otwartym wyzwaniem wobec dotychczasowej dominacji amerykańskiej.

Drugi cel główny, to wspieranie wizji Xi Jinpinga, czyli rozwój Jedwabnego Szlaku. Tu jednak między fachowcami trwają spory, gdzie będą kierowane środki z AIIB. Według założeń AIIB ma inwestować przede wszystkim na ścieżce lądowej B&R, głównie w Rosji i w krajach środkowoazjatyckich, ale też w całej Azji. Podkreśla się też, że środki na nowe inwestycje będą zależały od wkładu danego państwa do pakietu kontrolnego, jak też jego statusu („państwo założycielskie” – jak Polska, czy też „zwykłe państwo członkowskie”, jak Węgry czy Rumunia).

Nie dziwi więc, że wśród dotychczas zatwierdzonych projektów (pierwszy zaakceptowano w czerwcu 2016 r.) znalazła się m.in. modernizacja drogi z Duszanbe do granicy z Uzbekistanem w Tadżykistanie (wartość projektu: 27,5 mln dol.), modernizacja systemu energetycznego w Bangladeszu (165 mln), budowa nowej elektrownia w Mandalaj w Mjanmie (20 mln), budowa autostrady M-4 w Pakistanie (100 mln), dwa projekty w Omanie – kolej i nowy port (brak danych), czy wielki projekt usuwania slumsów w Indonezji (216,5 mln dol.).

Poza środkami na rozwiązania symboliczne, np. popieranie budowy pomników tych, którzy w starożytności przyczynili się do rozwoju ówczesnego Jedwabnego Szlaku, mamy do czynienia z projektami infrastrukturalnymi, mającymi na celu modernizację czy polepszenie warunków życia beneficjentów.

Podobnie ma być z projektami rozważanymi w następnej kolejności, przede wszystkim w Indiach (elektrownie), Indonezji (zapory wodne i strefy ekonomiczne) oraz Kazachstanie (system farm solarnych oraz modernizacja połączenia drogowego Ałmaty (stara stolica) z Astaną (nowa stolica), w tym szereg tuneli). Ogólnie mówi się o ponad 200 mld dolarów na inwestycje AIIB w ciągu najbliższych kilku lat.

Na razie nie słychać o środkach AIIB, które miałyby być skierowane bezpośrednio do naszego regionu, bo też poza Polską nie ma tutaj państw założycielskich, a w Chinach symbole się liczą. Natomiast fakt, że władze polskie, w przeciwieństwie do węgierskich, aż tak wielkiego entuzjazmu ani wobec B&R, ani AIIB nie wyrażają, też niewątpliwie ma swoje znaczenie. Potencjał jest, ale dotychczas niewykorzystany.

Nastawienia nie zmieniają też Stany Zjednoczone. Po wygranych przez Trumpa wyborach Chińczycy ewidentnie liczyli na zwrot w amerykańskiej polityce wobec AIIB. Prezes AIIB, Jin Liqun, tuż po elekcji Trumpa publicznie dał wyraz nadziei, że w nowym prezydencie USA wygra instynkt biznesmena i podejdzie on pozytywnie do idei AIIB.

Szybko musiał wrócić na Ziemię. Prezydent Trump błyskawicznie wycofał się bowiem z projektu Partnerstwa Transpacyficznego (TPP), nasilając przy tym ton swoich antychińskich wystąpień. Nie przyjęto też sugestii ekspertów, np. Gala Lufta z „Foreign Affairs”, by USA angażowały się w B&R wybiórczo, wspierając przynajmniej niektóre z projektów, np. wybrane z ponad stu, które podczas dorocznych szczytów w ramach Strategicznego i Gospodarczego Dialogu USA – ChRL wskazano jako obopólnie korzystne.

Fakt, że USA są czemuś przeciwne na pewno jednak Chin nie zniechęci. Raczej pobudzi do bardziej zdecydowanego zawierania innych sojuszów. Kilka miesięcy temu, jakby spodziewając się tego, co po wyborach w USA będzie się działo chociażby w obszarze wolnego handlu, akces do AIIB zgłosiła Kanada.

Autor: Bogdan Góralczyk, Profesor Uniwersytetu Warszawskiego, politolog, dyplomata, znawca Azji.