Według danych Departamentu Pracy za luty 2020 r., a więc tuż przed wybuchem pandemii w USA, bezrobociem dotkniętych było 5,8 mln Amerykanów. Tymczasem z prognoz think tanku Economic Policy Institute wynika, że w szczytowym okresie kryzysu, który przypadnie na drugi kwartał 2020 r., pracę straci 3 mln osób, co oznacza wzrost o 50 proc. w ciągu 3 miesięcy! Najbardziej ucierpią linie lotnicze, turystyka, wszelkiego rodzaju usługi, sektory wytwórcze charakteryzujące się złożonymi łańcuchami dostaw. Osobny przypadek stanowi łupkowa branża naftowa wciągnięta w tryby wojny cenowej (która notabene jest pochodną pandemii COVID-19 i zmniejszenia zapotrzebowania na ropę) z Rosją i OPEC.

>>> Polecamy: Kapitalizm zawieszony na czas epidemii. Stery przejmuje państwo

Wyprzedaż aktywów i panika na rynku obligacji korporacyjnych

W ubiegłym tygodniu trzy kluczowe amerykańskie indeksy giełdowe: Dow Jones Industrial Average, S&P 500 i NASDAQ Composite straciły w ciągu kilku dni między 20 proc. a 30 proc. wartości. Nie mniejszy szok wywołało tąpnięcie na rynku ropy naftowej, której cena spadła w ubiegły piątek do 20 dolarów za baryłkę. Ten nienotowany od lat poziom stawia pod znakiem zapytania byt zarówno producentów, jak i państw, w których dochody z ropy stanowią gros PKB. Według ekspertów bowiem minimum niezbędne do opłacalności wydobycia to 50 dolarów za baryłkę. Wraz ze spadkiem indeksów giełdowych i cen ropy stopniało również, a może przede wszystkim, oprocentowanie papierów dłużnych. Obserwujemy rozkręcanie się spirali deflacji długu: przedsiębiorstwa tracą płynność, wyprzedają aktywa, a ich wierzyciele zastanawiają się, jak odzyskać pieniądze zainwestowane w obligacje korporacyjne.

Reklama

Damage control

Miarą desperacji, z jaką mamy do czynienia, jest fakt, że inwestorzy uciekają nawet z bezpiecznej przystani, za którą uchodziły obligacje skarbowe. Do akcji wkroczyła Rezerwa Federalna pod przewodnictwem Jerome’a Powella, ogłaszając program obniżenia stóp procentowych do zera (co nie oznacza maksimum możliwości, bo w strefie euro znamy stopy ujemne, ale pokazuje, że nadużywanie tej amunicji przez Fed i ECB na przestrzeni ostatnich lat stępiło jej ostrze) oraz wznowienia skupu obligacji, zarówno skarbowych, jak i korporacyjnych, czyli osławione luzowanie ilościowe (QE). Zanim panika udzieliła się Wall Street, pandemia COVID-19 zebrała żniwo w postaci potężnego drenażu kapitałowego na rynkach wschodzących. Od początku roku odpłynęło z nich dwukrotnie więcej aktywów dolarowych niż w 2008 r. Światowy system finansowy dolarem stoi, dlatego Fed musi go zaopatrywać, choćby nie służyło to aktualnie kondycji amerykańskiej gospodarki w partykularnym rozumieniu. Stąd decyzja o zwiększeniu liczby linii swapowych z zagranicznymi bankami centralnymi (co ciekawe, wciąż brak bezpośredniego kanału wymiany walut między Fed a Ludowym Bankiem Chin). Wreszcie Sekretarz Skarbu Steven Mnuchin zapowiedział przesunięcie terminu składania deklaracji podatkowych z 15 kwietnia na 15 lipca.

Rynki finansowe: od winowajcy do ofiary

Tym razem to nie banki są osią kryzysu. Po pierwsze winowajcą jest pandemia, a więc czynnik zewnętrzny, a po drugie banki wyciągnęły naukę z tego, co stało się w 2008 r., i mają zadziwiająco zrównoważone bilanse. Dwanaście lat temu zaczęło się od pęknięcia bańki spekulacyjnej na rynku nieruchomości i masowej niewypłacalności posiadaczy kredytów hipotecznych, których dług był z żądzy zysku brokerów poddawany sekurytyzacji i sprzedawany w formie instrumentów pochodnych wysokiego ryzyka. A więc to rynki finansowe pociągnęły w otchłań gospodarkę realną, która sama w sobie była zdrowa. Teraz mamy natomiast do czynienia z pełnowymiarowym, obejmującym i podaż, i popyt, załamaniem w gospodarce realnej, i to ona z kolei uderza w rynki finansowe. Zastój w handlu międzynarodowym prowadzi do spadku produkcji, a więc podaży, ale także do spadku konsumpcji, a więc popytu, i wzrostu realnej wartości zadłużenia. Tym razem – i to jest kolejna różnica w stosunku do 2008 r. – kryzys najboleśniej odczują mali i średni przedsiębiorcy. Z racji relatywnie niskich obrotów i uzależnienia od współpracy z kilkoma-kilkunastoma kontrahentami muszą oni liczyć się z większym ryzykiem braku płynności finansowej. Również koszty stałe są dla SME proporcjonalnie wyższe niż dla korporacji.

>>> Czytaj też: Dlaczego Ukraina jest ważna dla USA? Oto trzy kluczowe powody, których nie rozumie część elit [OPINIA]

Stępiona szpica

Zarówno Rezerwa Federalna, jak i inne wielkie banki centralne zbyt długo igrały z losem, popadając w uzależnienie od ręcznego sterowania bazą pieniężną w gospodarce. W celu stymulowania wzrostu podczas minionej dekady notorycznie stosowały luzowanie ilościowe (QE), a stopy procentowe utrzymywały na poziomie zbliżonym do zera lub nawet ujemnym. Instrument, który miał być rozwiązaniem wyjątkowym, stał się niebezpiecznie powszechny. Tak jak z nadużywaniem antybiotyku: aplikowany zbyt często i bez uzasadnienia, traci skuteczność. Rządy, nie tylko USA, szły po linii najmniejszego oporu. Zamiast przeprowadzać politycznie kosztowne, bo niepopularne reformy strukturalne, zdały się na manipulowanie inflacją i piętrzenie długu publicznego.

W pętach długu

Samozadowolenie, uzasadnione koniunkturą na Wall Street trwającą od ponad dekady (od połowy 2009 r.), z „potknięciem” znanym jako „taper tantrum” latem 2013 r. (ówczesny szef Rezerwy Federalnej Ben Bernanke zapowiedział odejście od polityki QE, co wywołało nerwową reakcję rynku) oraz przeświadczeniem, że cokolwiek by się działo dolar się obroni, uśpiło czujność. W ciągu pierwszych dwóch lat prezydentury Donalda Trumpa dług publiczny wzrósł o ponad 2 bln dolarów, po części z powodu obniżki podatków i wzrostu wydatków budżetowych. Według oficjalnych danych, w lutym 2020 r. zobowiązania rządu USA wobec wierzycieli wynosiły 23 bln dolarów, tj. 106 proc. PKB. Nikt – ani Demokraci, ani Republikanie – nie przejmował się galopującym tempem zadłużenia. Prawdą jest, że lepiej mieć rosnący dług publiczny i nadwyżkę sektora prywatnego niż na odwrót. Dość powiedzieć, że to właśnie gwałtowny wzrost długu prywatnego był bezpośrednią przyczyną krachu na rynku nieruchomości, a następnie rynku kapitałowym w 2008 r. Co do zasady, dług publiczny jest mniej groźny niż dług prywatny, ponieważ państwo, w przeciwieństwie do obywateli i firm, jest suwerenne w zakresie emisji pieniądza. Powyższe jednak przy założeniu, że dług publiczny nie przekracza 100 proc. PKB (a o tym USA nie mają teraz co marzyć), a suwerenny dłużnik (państwo) dysponuje twardą walutą, charakteryzującą się wysokim poziomem wiarygodności i zaufania za granicą, oraz – tego warunku nie spełniają np. członkowie strefy euro – samodzielnie prowadzi politykę pieniężną.

Jak przerwać błędne koło, w którym unieruchomiona gospodarka realna wciąga w wir recesji rynki finansowe, a broń w walce z tym pandemonium straciła pierwotną siłę rażenia? Pewne jest, że tym razem kluczową rolę w przezwyciężeniu kryzysu odegra nie Fed i jego niepokojąco kreatywna polityka monetarna, lecz ekspansywne bodźce fiskalne. Niestety te ostatnie pogłębią tylko problem narastającego długu publicznego.

Autorka: Grażyna Śleszyńska

>>> Czytaj też: Rząd wprowadza ograniczenia w przemieszczaniu się i zakaz zgromadzeń. "Będą dotyczyć każdego z nas"