Cały świat wstrzymał oddech po tym, jak Dubai World poprosił wierzycieli o przedłużenie spłaty. Posypały się ceny akcji, wzrosły spready na obligacjach, rykoszetem oberwały rynki wschodzące. Ale tak właściwie – o co ten hałas?

Bliskowschodni Dubai przeżywał w ostatnich latach boom na rynku nieruchomości, przy którym nasza krajowa hossa z lat 2006-07 to tylko skromne pląsy. Oferty inwestycji w stolicy Zjednoczonych Emiratów Arabskich dotarły nawet do Polski. Billboardy z wieżowcami w środku pustyni i rozpoznawalnym hotelem w kształcie żagla można było napotkać przy drogach pod Szczecinem, Krakowem i Katowicami, a o efektownym projekcie budowy wyspy w kształcie palmy słyszało każde dziecko. Sprzedaż bliskowschodnich nieruchomości proponowały również krajowe biura. Oferta nie obejmowała budynków stojących w Kuwejcie, Jordanii czy Bahrajnie. Ze wszystkich miast Bliskiego Wschodu oferta obejmowała właśnie Dubaj. Doświadczony inwestor musiałby być ślepy, żeby nie dostrzec, że na tamtejszym rynku nieruchomości święci się coś niedobrego.

Holding Dubai World Group był aktywnym graczem na rynku nieruchomości, znanym przede wszystkim ze swoich ekstrawaganckich projektów budowlanych. A rynek nieruchomości ma to do siebie, że po każdym boomie, nadchodzi krach. O tym, że spółki deweloperskie, które posługują się wysokim lewarem i działają na bardzo procyklicznym rynku, są ryzykowną inwestycją, nie trzeba chyba nikogo przekonywać. Tyczy się to szczególnie Polskich inwestorów, którzy mają jeszcze świeżo w pamięci przecenę giełdowych deweloperów z lat 2007-08. Wysokie ryzyko znajduje swoje odzwierciedlenie w wysokości odsetek na obligacjach firm w branży. Fakt, że Dubajskie papiery oferowały atrakcyjną rentowność, która przyciągała globalne instytucje, nie był gestem pro bono ze strony lokalnego szejkanatu. Inwestor otrzymuje na sowitą zapłatę podczas lat tłustych, a następnie modli się, aby spółka nie popadła w tarapaty podczas lat chudych. Na tym właśnie polega ryzyko.

Na koniec warto podkreślić jeszcze jeden fakt. Obligacje Dubai World Group oraz spółki-córki Nakheel nie były długiem państwowym Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Ba. Nie były nawet gwarantowane przez ZEA. Emiraty były wprawdzie jedynym udziałowcem, ale to nie zmienia faktu, że odpowiedzialność za należności spoczywa na spółce, a sam Dubaj nie ma żadnego obowiązku zapewniania gwarancji dla restrukturyzowanego długu. Idąc krok dalej, należy wręcz jasno powiedzieć, że nie powinien tego robić. Zmuszenie wierzycieli do skonsumowania ryzyka, które sami podjęli, w żaden sposób nie uszkodziłoby reputacji emiratu. Z drugiej strony, ewentualne zabezpieczenie zobowiązań byłoby kolejnym głosem do instytucji finansowych, że mogą ryzykować pieniędzmi klientów do woli, a w razie upadku ktoś podłoży im poduszkę, żeby zbyt mocno nie bolało. Nie jest to rzecz jasna najlepsza droga do budowania światowego ładu finansowego.