I rachunku tego nie zapłacą ani rządy, ani firmy energetyczne, ani nawet przyjazne ludziom krasnoludki. Zapłacą go europejscy konsumenci, otrzymując znacznie wyższe rachunki za prąd. Amerykanie zwykli mawiać, że w życiu pewne są tylko dwie rzeczy: śmierć i podatki. Europejczycy będą chyba musieli tę listę rozszerzyć: pewne są śmierć, podatki i droga elektryczność. Na tym jednak kończy się lista rzeczy pewnych, a zaczyna lista wątpliwości. Po pierwsze, nie do końca wiadomo, czy to wszystko w ogóle ma sens. Nie ulega wątpliwości, że temperatura powierzchni ziemi od wieku systematycznie wzrasta. Wzrost pozornie nie wygląda groźnie – o 1 stopień w ciągu stulecia.

Jeśli jednak rację mają ci uczeni, którzy uważają, że za ten wzrost odpowiada emisja CO2 związana z działalnością gospodarczą człowieka, to rozwój gospodarczy odbywający się według obecnych zasad doprowadziłby do katastrofy. Wzrost temperatury o dalszych kilka stopni stopiłby lodowce, zatopił pod morzem wiele wysp i portów, wywołał apokaliptyczne sztormy i huragany, wieloletnie susze, fale głodów i epidemii. Tyle że wcale nie wiemy, czy to wszystko nastąpi. Nie jesteśmy też pewni, czy naprawdę odpowiada za to działalność człowieka.

A poza tym wcale nie wiemy, czy jesteśmy w stanie powstrzymać to zjawisko. Jeśli nie jesteśmy, to proponowane przez Unię działania przypominałyby znaną wszystkim dzieciom próbę powstrzymania morskich fal przez budowanie na plaży murku z piasku. Próbę tyleż drogą, co nieskuteczną. Załóżmy jednak, że nawołujący do redukcji emisji CO2 uczeni mają rację. Nadal nie wiemy, czy decyzja Unii jest słuszna, a poniesione ogromne koszty dają szansę na powstrzymanie procesu globalnego ocieplenia.

Kraje unijne odpowiadają dziś tylko za 14 proc. światowych emisji CO2, w porównaniu z 18 proc. w USA (które stawiają sobie zdecydowanie mniej ambitne cele ekologiczne), oraz z 23 proc. w Chinach (które w ogóle nie zamierzają niczego redukować). Jeśli wierzyć prognozom, to w połowie XXI wieku udział Europy i USA w światowej gospodarce o połowę spadnie, a udział Chin i Indii gwałtownie wzrośnie. Innymi słowy, w roku 2050 dla globalnej emisji CO2 będzie miało bardzo małe znaczenie to, co będzie robić w tej sprawie Europa. Będziemy kontynentem dumnym z tego, że u nas udało się zredukować emisję niemal do zera – a tymczasem reszta świata będzie emitować znacznie więcej CO2 niż dziś. Im ambitniejsze zresztą narzucimy sobie cele w tym zakresie i im wyższe poniesiemy koszty, tym bardziej spadnie nasz udział w globalnej gospodarce – i tym mniej w skali świata dadzą nasze szlachetne poświęcenia. Załóżmy jednak dalej, że mimo wszystko Europie warto robić to, do czego się zobowiązała. Że zachęceni naszym przykładem Chińczycy, Hindusi i Amerykanie pójdą tym samym śladem i również zgodzą się na wyższe rachunki za prąd, ograniczając emisję CO2. Wówczas nadal nie wiemy, czy wybraliśmy właściwą metodę działania.

Reklama

Dzisiejszy problem ekonomiczny wygląda następująco: najpewniejszym sposobem redukcji emisji jest masowe przejście na energetykę odnawialną i nuklearną. Ale jednocześnie energia odnawialna (np. wiatrowa) jest dziś droższa od konwencjonalnej, wytwarzanej z węgla, ropy i gazu. Z kolei energia jądrowa uważana jest przez społeczeństwa za niebezpieczną. Dlatego właśnie wnioski z raportu Komisji Europejskiej są takie, jakie są. Niewiadoma polega jednak na tym, że nie mamy pojęcia, jak będzie wyglądać technologia energetyczna za kilkadziesiąt lat.

Może uda się obniżyć koszty energii wiatrowej i słonecznej? A może uda się opanować całkowicie bezpieczne technologie nuklearne? Albo rozwinąć ekonomicznie opłacalną, całkowicie czystą energię opartą na węglu czy gazie? To wszystko może się zdarzyć. Wydaje się więc, że zamiast obstawiać jednego konia, lepiej poszukiwać strategii bardziej elastycznej, minimalizującej koszty i nienarażającej europejskiej gospodarki i konsumentów na nadmierne straty. Z ociepleniem klimatu i koniecznością redukcji emisji CO2 jest tak, że twardych dowodów nie ma – są tylko teoretyczne wyliczenia.

Z drugiej strony, kiedy pojawią się już twarde dowody, będzie za późno na działanie. Trzeba więc zdobyć się na zdrowy rozsądek. Jeśli chcemy dać przykład innym, Europa powinna podejść do problemu nie ideologicznie, ale pragmatycznie. Poszukiwać dróg redukcji emisji CO2 skutecznych i efektywnych ekonomicznie, a nie radykalnych. I pamiętać o tym, że koniec końców to ludzie płacą rachunki.

Autor jest wykładowcą na kierunku inwestycje i zarządzanie projektami wykorzystującymi odnawialne źródła energii w Uczelni Łazarskiego.