Nigdy nie zaczynaj inwestowania z całością kapitału – to pierwsza zasada dla debiutanta. Druga – nie angażuj na rynku nowych pieniędzy, dopóki nie przydarzyła ci się pierwsza strata. Trzeba poznać gorzki smak negatywnych emocji, żeby nauczyć się na nie reagować. Doświadczenie realnego ryzyka jest bardzo przydatne – radzą Tomasz Zaleśkiewicz, psycholog biznesu i Grzegorz Zalewski, ekspert giełdowy DM BOŚ.

W swojej najnowszej książce „Droga inwestora. Chciwość i strach na rynkach finansowych” opisują cykl różnych stanów emocjonalnych, które towarzyszą inwestorowi giełdowemu od pierwszych kroków na parkiecie. Wraz ze zdobywaniem kolejnych doświadczeń i zmianami trendów na rynku, gracz przechodzi przez fazę optymizmu, ekscytacji i euforii, po stan lęku, paniki, a w końcu nawet depresji.

>>> Czytaj też: 2012 r. na rynkach - wzburzone wody i brak bezpiecznych przystani

Najgorszy możliwy scenariusz: zarobić na początku

Reklama

Początkujący inwestorzy często decydują się na debiut na parkiecie kuszeni perspektywą szybkich, ponadprzeciętnych zysków. Nierzadko, wchodzą na giełdę bez żadnej wiedzy i wcześniejszego przygotowania.

Najczęściej inwestorzy rozpoczynają przygodę z giełdą w czasie hossy. Zarabianie pieniędzy przychodzi wtedy bardzo łatwo. Zachęceni pierwszymi zyskami, świeżo upieczeni inwestorzy swoje sukcesy przypisują własnym genialnym zdolnościom, nie biorą pod uwagę otoczenia rynku, czy kwestii zwykłego przypadku. Ich pewność siebie rośnie, chciwość bierze górę nad rozsądkiem. Stąd już tylko krok do pierwszej katastrofy.

Przeświadczenie o tym, że giełda to miejsce łatwego zarabiania pieniędzy to bomba zegarowa. „Katastrofa, czyli strata dużych pieniędzy, będzie poprzedzona serią mniejszych, przejściowych strat i kolejnych zarobków. Dla tej początkowej fazy dość typowe jest zaprzeczanie temu, że straty wynikają z naszych błędnych decyzji, lub wmawianie sobie, że tak naprawdę nie ponieśliśmy żadnej porażki”– twierdzi w książce Tomasz Zaleśkiewicz.

„Wielu doświadczonych graczy podkreśla, że najgorsze, co może się zdarzyć, to zarobić już na samym początku. Trudno wtedy o sceptycyzm i krytyczną analizę. To tak, jakby ekscytacja wyłączała zdrowy rozsądek” – pisze Grzegorz Zalewski.

Rosnące zyski – giełdowy narkotyk

Jak zauważają autorzy książki, już samo oczekiwanie na zarobienie pieniędzy jest przyjemne, czasem nawet bardziej przyjemne niż ich zarabianie. Pod tym względem, inwestor giełdowy nie różni się zbytnio od początkującego narkomana, który czeka na przyjęcie kolejnej „dawki”. Stopniowo wpada w nałóg zarabiania i nie bacząc na możliwe straty, szuka coraz większych zysków i wchodzi w coraz bardziej ryzykowne obszary rynku.

Inwestor zaczyna tracić nad sobą kontrolę, zaczyna mieć hazardowe nastawienie do rynku, przekracza granice dopuszczalnego ryzyka, ale wciąż wydaje się mu, że w pełni kontroluje bieg wydarzeń.

>>> Czytaj też: Oto człowiek, który w miesiąc osiągnął 1450-proc. stopę zwrotu z inwestycji

Straty - czyli początek drogi przez mękę

Prędzej czy później pojawiają się jednak pierwsze straty. Najpierw małe, często ignorowane, potem coraz częstsze i większe. Inwestor zaczyna się bać. Przeskakuje z jednej metody inwestycyjnej, na drugą. Strach przed utratą całych pieniędzy paraliżuje, często uniemożliwia podjęcie decyzji o sprzedaży akcji. Droga do szybkich zysków może okazać się drogą przez mękę.

Niepokój zmienia się w strach, gdy nie jesteśmy w stanie uspokoić się racjonalnymi wytłumaczeniami, że to tylko chwilowa korekta.

„Kiedy zaczynamy odczuwać potrzebę podbudowania własnych opinii i prognoz cudzymi opiniami, jest to sygnał, że zaczynamy tracić grunt pod nogami” – tłumaczy Zaleśkiewicz.

Powinniśmy wizualizować sobie możliwą porażkę, starać się „zaszczepić” ma stratę i z góry ustalić jej maksymalny akceptowalny poziom. Przygotować plan zarówno na wypadek sukcesu, jak i straty, sporządzić listę finansowych szans i zagrożeń – sugerują autorzy.

„Często tłumaczę, że w gruncie rzeczy zarządzanie ryzykiem na rynku, to zarządzanie emocjami. Nie ich eliminowanie, tylko właśnie zarządzanie nimi” – pisze Grzegorz Zalewski.

Finansowy próg bólu i kapitulacja

Gdy okazuje się , że bessa zadomowiła się na dłużej, a pokaźne spadki ciągną się przez kolejne sesje – pojawia się rozpacz. Straty przekraczają tzw. „próg bólu” – 30-40 proc. Panika dopada nie tylko drobnych inwestorów, ale też graczy instytucjonalnych. Zaczyna się ciągłe liczenie strat, wyrzuty sumienia, że wcześniej nie sprzedaliśmy akcji. Boimy się o dalszy rozwój wypadków, ale wciąż nie mamy odwagi sprzedać akcji. W skrajnych przypadkach, długotrwały stres związany ze stratami może nawet prowadzić do depresji.

Paniczna wyprzedaż akcji na rynkach zmusza w końcu inwestora do kapitulacji. Jest tak zniechęcony spadkami, że chce wszystko zakończyć i zapomnieć o stratach. Przestaje wierzyć w możliwości zmian na rynku i w poprawę swojej sytuacji.

„Gdy jest naprawdę źle, radze inwestorom, by zamknęli wszystko ze stratami, odpoczęli, na kilka tygodni, miesięcy, tak by wrócić na rynek z nowym podejściem” – pisze Grzegorz Zalewski.

>>> Polecamy: Value investing, czyli jak inwestuje Warren Buffett

Zniechęcenie i zwątpienie dopada nie tylko indywidualnych graczy, ale także same media. Jak zauważa Zalewski, w okresach największych załamań rynków, np. po pęknięciu bańki internetowej w 2002 r. lub po krachu wywołanym kredytami subprime, nawet sami dziennikarze finansowi podważali sens istnienia rynku kapitałowego oskarżając giełdy o spekulacyjny charakter i oderwanie od rzeczywistości. Piszą o giełdowej apokalipsie i zgodnie twierdzą, że nic już nie da się przewidzieć.

W ostatniej fazie bessy brak wiary w rynek jest tak powszechny, że inwestorzy nie zauważają nawet pierwszych symptomów odbicia indeksów.”Dlatego budowanie przestrzeni pod nową hossę niejednokrotnie odbywa się powoli i z trudem” – tłumaczy Grzegorz Zalewski.

Ponowne wejście na rynek po gorzkich doświadczeniach dotkliwych strat nie jest prostym zadaniem. Aby początek nowej drogi inwestycyjnej był łatwiejszy, trzeba wyciągnąć wnioski z poprzednich błędów i starać się je minimalizować. Nieocenioną pomocą będzie systematyczne prowadzenie własnego dziennika inwestora, w którym zapisywać będziemy motywy naszych decyzji, towarzyszące im emocje i ich skutki. „Określenie ryzyka transakcji, złożenie odpowiednich zleceń zabezpieczających (stop-loss), realizowanie planu z żelazną konsekwencją sprawią, że inwestowanie coraz bardziej będzie przypominało rzemiosło. (…) Pamiętać należy, że nie ma lepszego profesjonalisty niż solidny rzemieślnik” – podsumowują autorzy.

ikona lupy />
Inwestor, panika na giełdzie Fot. Shutterstock / ShutterStock