Skuteczne wykorzystanie unijnych pieniędzy może stać się dla prezydentów największych metropolii przepustką do kolejnej kadencji. Jednym z kluczowych czynników świadczących o kondycji finansowej samorządu jest bowiem poziom skonsumowania (zarówno przez samorząd, jak i np. działających tam przedsiębiorców) dofinansowania z UE. Wśród największych miast liderem w tej kategorii jest Gdańsk, gdzie dotacje unijne na jednego mieszkańca (zgodnie z rządowymi danymi na portalu MapaDotacji.gov.pl) przekroczyły aż 13,7 tys. zł.

Wśród mniejszych niepodzielnie rządzi 180-tysięczny Rzeszów, który odnotował niewiele gorszy wynik niż stolica Pomorza – tam dotacje per capita wyniosły nieco ponad 13 tys. zł. Jak mówi DGP prezydent Rzeszowa Tadeusz Ferenc, to efekt korzystnych wskaźników demograficznych wyróżniających miasto na tle regionu. – Mamy najwięcej studentów na tysiąc mieszkańców (353) w skali Unii Europejskiej, a średnia wieku mieszkańców wynosi 39 lat, czyli najmniej spośród miast wojewódzkich.

Dodaje, że ludzie ci pracują głównie w branżach, w których Rzeszów zamierza się specjalizować – lotnictwie, informatyce czy przemyśle farmaceutycznym. Przy tak sprofilowanych specjalizacjach dotacje spływają na Podkarpacie szerokim strumieniem.
Intensywną konsumpcję pieniędzy z UE miasto okupiło jednak znacznym wzrostem zadłużenia – z nieco ponad 30 proc. w 2009 r. (tuż przed rozpoczęciem się obecnej kadencji samorządów) do niemal 50 proc. w 2013.

Na przeciwległym biegunie znalazła się Bydgoszcz (5,3 tys. zł dotacji UE na mieszkańca). Jak tłumaczy nam skarbnik miasta Piotr Tomaszewski, miasto nie czerpało pieniędzy z ostatniej perspektywy unijnej na tyle, na ile by mogło. – Wpływ na to miało kilka czynników. Większość województw ogniskuje się wokół jednego ośrodka. W naszym są dwa – Bydgoszcz i Toruń.

Reklama

Do tego dochodzi brak utrzymania proporcji dystrybucji środków w stosunku do liczby mieszkańców. Toruń ma te same pieniądze, choć mniej mieszkańców. Ciężko też porównywać nas z innymi, bo np. miasta ze wschodniej części kraju mogły liczyć na dodatkowe środki unijne w ramach programu Rozwój Polski Wschodniej – mówi skarbnik Bydgoszczy.

>>> Zagłodziliśmy już nasze państwo, więc mamy neoliberalizm. Wygląda na to, że mamy jednorodne elity polityczne. Czytaj tutaj o nowej religii polskiej transformacji

Ile jest w kasie?

Wskaźniki zadłużenia samorządów pokazują, że kryzys i dofinansowanie unijnych inwestycji odcisnęło swoje piętno na finansach największych miast. W jedenastu w widoczny sposób wzrosło zadłużenie. Przykładowo w Szczecinie z 20 do ponad 50 proc. w relacji do dochodów. W sześciu, m.in. Łodzi, Białymstoku i Poznaniu, utrzymuje się na wysokim poziomie ponad 50 proc.

Są jednak i takie miasta jak Warszawa, Toruń czy Kraków, gdzie zadłużenie spadło. W stolicy utrzymuje się na poziomie poniżej 40 proc. W Krakowie było to konieczne do dalszego funkcjonowania: dług był już tak wysoki, że ograniczał zdolność kredytową i uniemożliwiał miastu zaciąganie kolejnych zobowiązań.

Jak się okazuje, najmniej zadłużonym miastem jest Olsztyn, w dobrej sytuacji jest także Gdańsk. Teresa Blacharska, skarbnik Gdańska, mówi, że to m.in. efekt zmiany struktury długu.

– Restrukturyzowaliśmy dług, mamy w pakiecie kredytowym znaczącą kwotę kredytów z Europejskiego Banku Inwestycyjnego i Banku Rozwoju Rady Europy. To nie tylko zadłużenie długoterminowe, lecz także tańsze od innych kredytów – dodaje Blacharska.

Obecny stan finansów samorządów będzie miał duże znaczenie przy korzystaniu z kolejnej unijnej perspektywy, ci najbardziej zadłużeni mogą mieć kłopoty z wygospodarowaniem pieniędzy na unijne projekty, co może negatywnie wpłynąć na kondycję rządzących.

Idą wybory

Efektywne wydatki unijnych pieniędzy mogą być skutecznym orężem walki wyborczej. – Gdy mieszkańcy widzą efekty, profity są niemal pewne – mówi dr Jarosław Flis, politolog z Uniwersytetu Jagiellońskiego.

Przecinanie wstęgi na nowych inwestycjach to żelazny punkt repertuaru w każdej kolejnej kampanii wyborczej. Mało który prezydent miasta, zwłaszcza jeśli w ciągu całej kadencji nie był szczególnie efektywny, odmówi sobie przyjemności oddania mieszkańcom nowej drogi, linii tramwajowej. Tylko od nas zależy, czy potraktujemy te często spektakularne inwestycje jako typowo wyborcze błyskotki, czy jednak uznamy, że warto było mimo wszystko na nie czekać.

Zdaniem politologa Jarosława Flisa w największych miastach – Warszawie, Gdańsku, Poznaniu, Wrocławiu czy Krakowie – zmiana włodarzy może nastąpić właściwie jedynie w przypadku spektakularnego niepowodzenia obecnych prezydentów. Jeśli żadnej wpadki nie zaliczą, nie będą musieli szczególnie mocno obawiać się konkurentów.

>>> Czytaj także: Deficyt budżetu wyniósł 21,31 mld zł po kwietniu