Zupełnie, jakbyśmy mieli do czynienia z jakimś arcyważnym aktem prawnym, od którego zależałyby losy państwa. Faktycznie, kwoty, o jakich mowa, nie są takie znów błahe – interchange rocznie daje bankom sporo ponad miliard złotych. Dzięki opłatom nieźle żyją też międzynarodowe organizacje Visa i Mastercard, a także agenci rozliczeniowi – firmy, które wstawiają terminale transakcyjne do sklepów i procesują realizowane w tych sklepach transakcje.
Problem w tym, że jako konsumenci niespecjalnie odczuwamy skutki ustawowego cięcia interchange. My płacimy w sklepach tyle samo, co wcześniej, a jedynie część finansowanej przez nas marży trafia już do innej kieszeni – więcej zostaje detalistom. Możemy nawet stracić: jeśli sklepy nie obniżą cen, a banki, jak często zapowiadają, wprowadzą dodatkowe opłaty, czy to za karty, czy np. za korzystanie z rachunku bieżącego.
Jedyną dostrzegalną korzyścią może być w takiej sytuacji – jak to ładnie określają specjaliści – „zwiększenie sieci akceptacji kart” (czytaj: możliwość płacenia nimi w Biedronce).
Teraz stoimy przed kolejną ustawową obniżką interchange. Warto by pomyśleć, jak jej pozytywne skutki dać odczuć konsumentom.