Jeśli europejska solidarność ma cokolwiek oznaczać, to z pewnością powinna obejmować wzajemną pomoc w tych niezwykłych warunkach. Aby taka pomoc mogła zadziałać, musi być duża pod względem skali, jak i odpowiednia pod względem formy - czytamy w opinii redakcyjnej agencji Bloomberg.

W czasie ostatniego spotkania liderów Unii Europejskiej francuski prezydent Emmanuel Macron stwierdził, że pandemia koronawirusa doprowadziła UE do momentu prawdy. Nie było przesady, w tym co powiedział. Europa jako jedność, w przeciwieństwie do Europy jako partnerstwa oddzielnych państw, nie była w żaden sposób przygotowana na kryzys. Jej odpowiedź, na dobre i na złe, może wyznaczyć ścieżkę, jaką unia pójdzie w przyszłości.

Główna słabość strukturalna UE była widoczna już od lat - jest nią unia monetarna bez unii fiskalnej. Otóż gdy poszczególne kraje znajdą się w gospodarczych tarapatach, nie mogą na własną rękę prowadzić polityki monetarnej dostosowanej do własnych potrzeb. Jednocześnie, w przeciwieństwie do poszczególnych amerykańskich stanów, nie mogą też polegać na automatycznym wsparciu fiskalnym ze strony tych stanów, które nie mają gospodarczych problemów. Pandemia koronawirusa wystawiła tę słabość strukturalną unii na wielką presję.

Odpowiedzią na tę sytuację jest stworzenie narzędzia fiskalnego, które byłoby wystarczająco duże, aby działać w tych wyjątkowych warunkach, a jednocześnie na tyle ograniczone, że uciszyłoby obawy o „nieustanną unię transferową”, w której państwa takie jak Niemcy stale musiałby płacić za problemy fiskalne krajów takich, jak Włochy. Takie połączenie dużej skali oraz czasowości nie powinno być niemożliwe. Niemniej postęp w tym kierunku idzie bardzo wolno.

Jak dotąd główny nacisk kładziono na robienie małych kroków. Szefowa Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen zaproponowała utworzenie funduszu ratunkowego wartego co najmniej bilion euro, przy czym wydaje się, że kwota ta obejmie również inwestycje prywatne z publicznymi gwarancjami oraz wsparcie kredytowe. Tymczasem Unia Europejska potrzebuje zebrać o wiele więcej publicznych pieniędzy niż bilion euro oraz powinna udzielać bezpośrednich dotacji, a nie pożyczek. Państwa, które mają największe problemy, nie mogą w bezpieczny sposób dalej pożyczać.

Reklama

Co prawda Europejski Bank Centralny (EBC) podjął już działania, obiecując wsparcie systemu euro poprzez nowy program skupu obligacji, ale jak daleko może się posunąć Bank, unikając krytyki o przekraczanie swoich uprawnień, jest już nie do końca jasne. Niemiecki Federalny Trybunał Konstytucyjny ponownie wyraził swoje mocne zastrzeżenia do co działań EBC w tym zakresie. W tej sytuacji nie można liczyć na to, że EBC będzie robił wszystko co trzeba, przez tak długo, jak będzie trzeba. Wydaje się zatem, że potrzebny jest nowy komponent fiskalny.

Być może nastał moment uruchomienia kolejnej fazy integracji politycznej w Unii Europejskiej? Jeśli bowiem nie teraz, to kiedy? Problem jednak polega na tym, że obecnie jest to mało prawdopodobne. Nawet samo podjęcie takiej próby byłoby kontrproduktywne. Sceptycyzm co do dalszej integracji politycznej był w Unii obecny zanim jeszcze pojawił się koronawirus, a z pewnością teraz nie jest mniejszy. Forsowanie przyspieszonej integracji w tych warunkach sprawiłoby, że nastroje antyunijne wzrosłyby jeszcze bardziej, a to ostatnia rzecz, której potrzebuje dziś Europa.

Z tego powodu czasowe rozwiązanie fiskalne miałoby największy sens. Nowa instytucja lub jakaś obecnie istniejąca powinna zyskać prawo do emisji obligacji związanych z pandemią np. o wartości 2 bln euro. Byłby one obsługiwane wspólnie przez wszystkie państwa UE proporcjonalnie do liczby ludności i wielkości PKB.

Następnie w ramach tego rozwiązania dotacje mogłyby zostać rozdysponowane na poszczególne kraje UE w oparciu o trwałość gospodarczego szoku, mierzoną np. spadkiem produkcji czy wzrostem bezrobocia.

Oczywiście tak długo, jak to rozwiązanie będzie stosowane, będzie ono stanowić formę unii transferowej. System tego rodzaju będzie zatem wyzwaniem w sensie prawnym nawet pomimo tego, że traktaty pozwalają na wspieranie członków UE w obliczu wyjątkowych trudności (trudności o skali, z jaką obecnie mamy do czynienia, nie były przewidziane). Kluczowe w tej sytuacji będzie zaprojektowanie takiego systemu i wyjaśnienie wyborcom, że to tylko czasowa odpowiedź na wyjątkowy kryzys. Unia transferowa tak, ale nie na zawsze w tej formie.

Oczywiście pojawi się polityczny opór wobec takich pomysłów, a także debata konstytucyjna. Wątpliwości tego rodzaju nie powinny zostać bezczelnie zignorowane. Na przykład przeciwnicy unii transferowej często powołują się na argument, że rozwiązanie takie stwarza ryzyko moralnego hazardu, w ramach którego unia fiskalna zniechęcałaby część państw do utrzymywania dyscypliny budżetowej. Jej obrońcy zaś twierdzą, że argument ten nie ma tutaj zastosowania, gdyż pandemia koronawirusa jest niezależna od postawy państw i nie ma nic wspólnego z polityką budżetową.

Niestety to tylko częściowo prawda, a sceptycy mają trochę racji. Otóż te rządy, które były wcześniej fiskalnie zdyscyplinowane, mogą sobie dziś pozwolić na pożyczanie większej ilości pieniędzy. Z kolei rządy, które pożyczały w przeszłości zbyt wiele, dziś mają mniej możliwości. To prawda, że obecnego kryzysu nie dało się przewidzieć, ale to rządy wcześniej decydowały o tym, czy zbudować zdolności fiskalne, koniecznie na wypadek pojawienia się kryzysu. Nawet jeśli stworzy się czasową unię fiskalną na okres pandemii, to wciąż będzie ona wpływała na przyszłą politykę państw.

Niemniej jeśli europejska solidarność ma cokolwiek oznaczać, to z pewnością powinna obejmować wzajemną pomoc w tych niezwykłych warunkach. Aby taka pomoc mogła zadziałać, musi być duża pod względem skali, jak i odpowiednia pod względem formy (dotacje).

Europejski Bank Centralny, po chwili zawahania, dostrzegł tę potrzebę i robi wszystko, co może. Tak długo, jak trwa zagrożenie, europejskie rządy powinny robić nie mniej niż robi EBC.

>>> Czytaj też: Oto państwa UE, które czeka największe załamanie gospodarcze [PROGNOZY KE]