W zeszłym tygodniu kością niezgody w rządzie Olafa Scholza – już po raz kolejny – stała się „rewolucja cieplna”. Chodzi o plany dekarbonizacji sektora grzewczego, które firmuje superresort gospodarki i klimatu, na czele z zielonym wicekanclerzem Robertem Habeckiem. Zgodnie z jego założeniami już od przyszłego roku każda nowo montowana instalacja cieplna musiałaby w co najmniej 65 proc. opierać się na energii odnawialnej. Tym samym niemożliwy byłby zakup nowego kotła opalanego gazem czy olejem opałowym, a alternatywą są – znacznie od nich droższe – pompy ciepła.

Jeszcze większe kontrowersje budzi pomysł, by rygorystycznie egzekwować obowiązek wymiany źródeł ciepła po 30 latach i zwiększyć kary za przekroczenie „terminu ważności” kotłów. W rezultacie – jak szacuje resort klimatu – już w przyszłym roku musiałoby zostać wymienionych ok. 4 mln instalacji. Oprócz kosztów obawy budzi groźba zatoru: problemem są zarówno moce produkcyjne pomp, jak i sił przerobowych po stronie montażystów i urzędów odpowiedzialnych za rozpatrywanie aplikacji dotacyjnych.

Treść całego artykułu można przeczytać w środowym wydaniu DGP.

Reklama