ikona lupy />
DGP
Czy tematyka poruszana w piosenkach na twojej nowej płycie „Kundel” ma sprzyjać rozważaniom o końcu świata?
W czasie nagrywania tej płyty nie mogłem przewidzieć, że wybuchnie pandemia. Dla nas – którzy nie przeżyli globalnej tragedii – ta sytuacja jest czymś nowym. Ale czy końcem świata? Może czeka nas koniec świata, jaki znamy? Daleki jestem od wieszczenia, bardziej interesuje mnie człowiek w sytuacji kryzysowej. O tym chciałem zaśpiewać: że jesteśmy tu tylko na moment, o czym zapominamy.
Śpiewasz o płonących kościołach oraz ogrodach zoologicznych i o tym, że nie ma dokąd uciec. To nie jest kreślenie apokaliptycznych wizji?
Reklama
Ta piosenka wprost odnosi się do katastrofy ekologicznej. Natomiast różnych klęsk na świecie są miliony – to mogą być globalne tragedie, lecz także życiowe porażki. Kiedy zaczynałem pracę nad płytą, zastanawiałem się, o czym ma być. Zacząłem myśleć o wydarzeniach, które mocno doświadczyły ludzkość, które przetrwaliśmy, ale które trwale nas naznaczyły. Takim wydarzeniem był Holocaust, sięgnąłem po opowiadania izraelskiej pisarki Irit Amiel, która poświęciła Zagładzie wiele swoich prac. Jej biografia zainspirowała mnie do pisania piosenek o rzeczach dla człowieka nieprzewidywalnych. Z książek Amiel płynie nauka, że nawet jeśli uda nam się przetrwać, musimy pamiętać, że dalej taryf ulgowych nie będzie, bo egzystujemy w świecie nieprzewidywalnym.
Dlaczego w takim razie odpychamy od siebie myśli, że coś złego się może wydarzyć?
Z wygody. Nie twierdzę, że trzeba się zadręczać myślami, że jutro wydarzy się tragedia, ale pewnych rzeczy nie da się wykluczyć. A często – podświadomie – tak właśnie robimy. I nie przyznajemy się sami przed sobą, jacy naprawdę jesteśmy. Ale nie chce uchodzić za kaznodzieję, który poucza wszystkich dookoła. Mnie te wszystkie wątpliwości także dotykają. Jestem w pewnym sensie ofiarą obecnych czasów. Nasiąkam jak gąbka tymi złowróżbnymi komunikatami, które powodują, że się chwieję.