Pracownicy z unijnej Rady, którzy nie przyszli do pracy wyliczyli, że planowane zmiany propozycje doprowadzą do cięć w wysokości 10 miliardów euro. A w tle jest rozgrywka między nowymi i starymi krajami członkowskimi.

Ograniczać wydatki na unijną administrację chcą państwa starej Piętnastki na czele z Wielką Brytanią, bo to nośny temat na Wyspach. W tej grupie są też między innymi - Niemcy, Francja, Holandia, czy Finlandia. „To co chcą przeforsować te kraje, to zamach na europejską służbę cywilną” - mówi Polskiemu Radiu Guenther Lorenz, jeden ze związkowców w unijnej Radzie.

Zaproponowano między innymi podwyższenie wieku emerytalnego z 63 do 67 lat, wprowadzenie limitu podwyżek pensji, dodatkowe opodatkowanie części dochodów, a także ograniczenie możliwości awansu. „To uderzy przede wszystkim w młodych urzędników z nowych krajów członkowskich, co jest tym bardziej oburzające i nie do zaakceptowania” - dodał Guenther Lorenz. Bo cięcia wydatków i obniżenia pensji obejmą urzędników niższego i średniego szczebla, gdzie pracowników z nowych krajów Unii, w tym z Polski, jest najwięcej.

Mają one natomiast ominąć eurokratów na wyższych stanowiskach, nieprzypadkowo właśnie tam, gdzie Brytyjczyków jest najwięcej. A jeśli do tego dodać ograniczenie możliwości awansu i podwyższenie wieku emerytalnego, ale tylko dla urzędników z nowej Unii, to - jak można usłyszeć w kuluarach - wnioski nasuwają się same. Kraje starej Piętnastki, których połowa managementu niebawem pójdzie na emeryturę, chcą sprawnie wymienić kadry na młode, ale swoje, by utrzymać wpływy w unijnej administracji. Dlatego nie chcą się dzielić stanowiskami z nowymi państwami członkowskimi.

Reklama