Na koniec września 2009 r. roku zaledwie 0,9 proc. portfela kredytów hipotecznych w walucie stanowiły tzw. należności zagrożone. W ciągu roku odsetek ten wzrósł o zaledwie 0,4 pkt proc. Oznacza to, że Polacy bardzo skrupulatnie i na czas spłacają swoje zobowiązania z tytułu walutowych kredytów hipotecznych. Gorzej jest w przypadku kredytów w złotych: należności zagrożone to 2,4 proc.
Różnica wynika z wysokości rat – przy kredytach w złotych, nawet w okresie gwałtownego słabnięcia naszej waluty, były one wyższe niż płacone od pożyczek we frankach. Na dodatek w sukurs polskim kredytobiorcom przyszedł Bank Szwajcarii, który obniżył stopy procentowe do zera.
– Mieliśmy ogromne szczęście – mówił w niedawnym wywiadzie dla Dziennika Gazety Prawnej Mateusz Morawiecki, prezes BZ WBK, który twierdzi, że kredyty walutowe nie powinny być produktem masowym.
Obecnie rzeczywiście jest trudniej o pożyczkę w walucie, czego powodem jest m.in. wprowadzona ponad trzy lata temu tzw. rekomendacja S. Według niej osoby chcące wziąć kredyt w walutach muszą wykazać się o 20 proc. większymi dochodami niż ci, którzy pożyczają w złotych. To sprawiło, że dziś takie kredyty spłacają osoby o lepszym statusie finansowym.
Reklama
– Rekomendacja S odniosła zamierzony skutek i sprawiła, że kredyty walutowe ograniczono do klientów o lepszych dochodach i bardziej świadomych ryzyka – mówi Łukasz Janda, odpowiedzialny za hipoteki w Raiffeisen Banku.
Jest jeszcze jeden czynnik decydujący o tym, że zagrożonych kredytów walutowych jest mniej niż złotowych. Jak twierdzą specjaliści, kredyty hipoteczne zaczynają się psuć po około pięciu latach. Tymczasem ponad połowa udzielonych w Polsce kredytów walutowych to pożyczki przyznane w latach 2006–2008.
– Prawdopodobnie odsetek zagrożonych kredytów walutowych w ciągu kilku lat zbliży się do poziomu notowanego w złotych – mówi DGP dyrektor bankowości hipotecznej w jednym z bardziej aktywnych banków na tym rynku.