Wynikało z niego, że Komisja Europejska rozważa głębokie cięcia w najszczodrzejszym na świecie systemie subsydiów rolnych i przesunięcie tych środków na inne priorytetowe cele.
Wywołało to takie oburzenie, że KE wyparła się tego projektu. Mariann Fischer Boel, ustępująca komisarz ds. rolnictwa, próbowała pomniejszyć jego wagę, mówiąc, że to dokument roboczy, „który powinno się wyrzucić do kosza”.
Zainteresowani uznali jednak, że to zagrożenie realne. Szczególnie Francja zmobilizowała się do obrony systemu, który pomogła obmyśleć – i który przez dziesięciolecia wypłacał się jej z nawiązką. Minister finansów Bruno Le Maire zwołał w Paryżu spotkanie kolegów z innych krajów UE. (Ominął jednak pięć państw, które opowiadają się za reformami). – Pora, żebyśmy opracowali plan walki w obronie silniej wspólnej polityki rolnej – mówił minister.
Ten epizod oznaczał oficjalne rozpoczęcie skomplikowanej debaty o rolnictwie, która podskórnie toczy się już od lat. Jej wynik może decydująco wpłynąć na przyszły kształt wspólnej polityki rolnej (WPR). – Debata została otwarta. I rozkręca się – mówi Michael Mann, rzecznik komisarz Boel.
Reklama
Reformę WPR napędza trwający właśnie proces ustalania budżetu UE na lata 2014–2020. Skłania on do pytań o to, czy Europejczycy chcą nadal wpłacać tak dużo pieniędzy rolnikom, skoro mogliby je wydać na elektryczne samochody, „inteligentne” sieci przesyłowe czy na inne przyszłościowe projekty. – Są oczekiwania jakichś znaczniejszych reform. To trochę tak, jak przed erupcją wulkanu, który długo był uśpiony, a w środku ciśnienie rosło – mówi Jack Thurston, były doradca brytyjskiego ministra rolnictwa.

Tort do podziału

Na WPR przypada prawie połowa budżetu UE – w 2009 roku około 55 mld euro. Wyróżnia ją nie tylko wielkość, ale także wyjątkowa złożoność i powstałe w niej z biegiem lat wewnętrzne sprzeczności. – To ogromny potwór, trudny do zreformowania – mówi Gregor Kreutzhuber, były rzecznik Franza Fischlera, unijnego komisarza rolnictwa od 1995 do 2004 roku. To właśnie Fischler przeprowadził w 2003 roku ostatnią wielką reformę WPR. Zaskarbił tym sobie wrogość rolników, którzy tysiącami wyszli na ulice Brukseli, paląc jego kukłę.
Ku wielkiemu zdziwieniu okazało się, że reformy Fischlera nie zmieniły kwoty wypłacanych rolnikom pieniędzy, a tylko sposoby ich przekazywania. Tym razem jest coraz większa presja na zmianę zarówno wielkości tortu, jak i sposób podziału go na kawałki, a to może wywołać ostrzejsze spory. – W tym scenariuszu będą wygrani i przegrani – potwierdza urzędnik z Komisji.
Od czasów Fischlera zaszły jednak zmiany, stanowiące problem dla każdego, kto chciałby przy WPR majstrować, a tym bardziej forsować zasadniczą jej reformę.
Po pierwsze, UE powiększyła się o 12 członków, głównie z Europy Środkowo-Wschodniej. W momencie akcesji rolnicy z tych krajów przystali na stosunkowo mały udział w subsydiach: teraz żądają równości. Na niedawnym spotkaniu w Warszawie Polska i inne kraje wezwały do ustanowienia „sprawiedliwej” WPR, czego nie należy mylić z pożądaną przez Paryż „silną” WPR.
Po drugie, Parlament Europejski – kiedyś zaledwie obserwator polityki rolnej – dzięki zapisom Traktatu Lizbońskiego będzie miał w tej kwestii glos decydujący. Zwiększy to biurokratyczną uciążliwość osiągania porozumienia, poza tym niektórzy obserwatorzy już dziś się martwią, że paru regionalnych, bardzo upolitycznionych posłów może blokować reformę.
Po trzecie – za kadencji Fischlera gospodarka kwitła, a w modzie był otwarty rynek i wolny handel. Dziś politycy funkcjonują w Europie, która usiłuje wyjść z najgorszej od lat 30. XX wieku recesji.

Twór z innej epoki

W europejskich rolników uderzyła ona szczególnie silnie. Wskutek bardzo niskich cen mleka i wieprzowiny ich dochody (jak szacuje Copa-Cogeca) spadły w 2009 roku o 12 proc. Na całym kontynencie rządy odwracają się od wolnego rynku, żeby ratować producentów samochodów, banki i innych narodowych czempionów. – To jasne, że rynek nie działa tak, jak się spodziewaliśmy. Pomyliliśmy się – mówi sekretarz generalny Copa-Cogeca, Pekka Pesonen, odnosząc się do akceptacji przez tę grupę wcześniejszych reform.
Sama WPR narodziła się zresztą w zupełnie innych niż dzisiejsze warunkach gospodarczych i politycznych. Po drugiej wojnie światowej obawiano się braków żywności i chciano zapobiec takiemu jak po poprzedniej wojnie exodusowi ze wsi do miast, dlatego zagwarantowano rolnikom stabilne i szczodre ceny.
Do lat 80. XX wieku system ten działał tak dobrze, że Europa zgromadziła całe jeziora wina oraz całe góry masła i pszenicy. Szczodre dopłaty umożliwiały eksporterom sprzedaż drogich towarów na rynkach międzynarodowych po dumpingowych cenach – co złościło kraje rozwijające się. Pod koniec lat 80. na interwencyjne zakupy, składowanie i dopłaty do eksportu przeznaczano 80 proc. budżetu WPR.
– Wszyscy produkowali za dużo, bo wiedzieli, że jeśli nie sprzedadzą tego na rynku, to sprzedadzą Komisji – mówi Roger Waite, redaktor biuletynu „Agra-Facts”.
Proces stopniowego wprowadzania rolników na wolny rynek zaczął się w 1992 roku. UE ograniczyła dopłaty do cen i zamiast nich zaczęła wypłacać subsydia bezpośrednie. Pod koniec lat 90., gdy WPR znalazła się pod ostrzałem Światowej Organizacji Handlu, pałeczkę przejął Franz Fischler. Jego program „Agenda 2000” oznaczał zerwanie związku między subsydiami i produkcją, dając rolnikom większą swobodę decyzji czego i ile chcą produkować na rynek.
Żeby zyskać poparcie polityczne, Fischler nie ruszał ogólnej wielkości budżetu WPR. Przeniósł jednak trochę pieniędzy z jej „pierwszego filaru” – subsydiów bezpośrednich – do nowego „drugiego filaru”, z którego wynagradza się rolników za tworzenie dóbr publicznych, takich jak utrzymanie krajobrazu wiejskiego, poprawę ochrony środowiska, dobrostanu zwierząt czy też realizowanie innych cenionych przez polityków celów.
– To wywołało ogromną wściekłość rolników – wspomina Gregor Kreutzhuber. Jego były szef uważał jednak, że te zmiany mają zasadnicze znaczenie zarówno dla zapobieżenia wynaturzeniom samego systemu, jak i dla uwiarygodnienia go wobec podatników.
Naciski jednak rosną, gdyż większa przejrzystość umożliwiła obywatelom krytyczne przyjrzenie się bardziej zagmatwanym częściom tego systemu. Wyszło na przykład na jaw, że na dopłatach bezpośrednich najwięcej zyskali nie producenci serów metodami rzemieślniczymi, leczy wielcy posiadacze ziemscy, jak brytyjski książę Westminsteru i szwajcarska firma Nestlé.
Zdaniem Jacka Thurstona, którego portal FarmSubsidy. org przyczynił się do upublicznienia takich przypadków, patrzenie na WPR przez pryzmat wypłat dla zamożnych posiadaczy ziemskich daje zawężony jej obraz. – Mimo to prawdziwe jest spostrzeżenie, że im więcej i im lepszą masz ziemię, tym więcej pieniędzy dostaniesz – mówi.

Klimat kontra żywność

W centrum rozpoczynającej się właśnie debaty znajdzie się Rumun Dacian Ciolos, nowy komisarz ds. rolnictwa. To były rolnik, który mówi o sobie, że ma „nawóz na rękach” i którego nawet sceptycy uważają za bardzo kompetentnego. Najbardziej godną uwagi część jego styczniowego przesłuchania było wezwanie do większej „równości” w traktowaniu nowych państw.
Obiecał bronić budżet WPR przed cięciami, mówiąc: – Mogę zapewnić, że gdyby to tylko ode mnie zależało, mielibyśmy znacznie więcej pieniędzy.
Wiele będzie zależeć również od Jose Manuela Barroso. Przewodniczący KE wciąż nawołuje Europę, by stała się liderem w dziedzinie zielonej energii, co ma zapewnić ochronę klimatu i tworzyć miejsca pracy. Jednak w ubiegłorocznej propozycji KE, by w tym celu zwiększyć budżet badawczy o 50 mld euro w ciągu dekady, nie podano, jak za to zapłacić. – Żeby mieć na to pieniądze, trzeba je wziąć z budżetu rolnego – mówi o dylemacie Barroso jeden z brukselskich lobbystów.
Kolejnym źródłem kontrowersji stanowi to, ile pieniędzy z filaru pierwszego, czyli z dopłat bezpośrednich zostanie przesunięte do drugiego – dóbr publicznych. Zwolennicy ochrony środowiska, domagając się zwiększenia drugiego filaru, sięgają po argument zmian klimatycznych i dowodzą, że jest to jedyny sposób zachęcenia do rozwoju upraw na mniejszą skalę i bardziej zrównoważonych.
Europejscy baronowie hodowli bydła i upraw zbożowych wysuwają przeciw nim argument bezpieczeństwa żywnościowego. Świat dysponuje ograniczoną powierzchnią ziemi rolnej, a jego ludność rośnie, UE musi się zatem sama wyżywić, nie ryzykując uzależnienia od niepewnych partnerów handlowych. To zaś wymagać będzie utrzymania szczodrych subsydiów bezpośrednich i bardziej protekcjonistycznej polityki handlowej.
Co do protekcjonizmu wśród rolników nie ma jednak jedności. Choć bowiem mógłby powstrzymać napływ brazylijskiego cukru, to jednocześnie zaszkodziłby eksportowi francuskiego sera, szynki parmeńskiej czy podobnych wyrobów.

Krowy nie wyłączysz

Dla rozważających reformy rolników i polityków najbardziej chyba drażliwy punkt stanowi ostatni kryzys mleczny. Ceny mleka – które pod koniec 2007 roku podskoczyły o prawie 50 proc., m.in. wskutek suszy w Australii – potem załamały się, a w wielu krajach spadły poniżej kosztów produkcji.
Protestujący rolnicy wyszli na ulice. Niektórzy za tę sytuację obwiniali reformy Fischlera: dowodzili, że zwiększając możliwości produkcyjne i biorąc pożyczki na zakup sprzętu, europejscy rolnicy reagowali na sygnały rynkowe, a w końcu zostali z nadmiarem mleka i z długami. Nie mogą przy tym – jak w przemyśle – zatrzymać taśmy czy inaczej dostosować się do rynku. – Krowy nie wyłączysz – zauważa jeden z ekspertów mleczarstwa.
Komisarz Fischer Boel miesiącami opierała się wezwaniom o przywrócenie kwot mlecznych. W końcu jednak Bruksela wróciła do niektórych starych nawyków. Wydała 600 mln euro na skup produktów mlecznych i ponownie – ku wściekłości partnerów handlowych – sięgnęła po subsydia eksportowe, które ślubowała zlikwidować do 2013 roku.
Zdaniem Pekki Pesonena członkowie Copa-Cogeca rozumieją, że WPR nie może być już taka jak dawnej. Ale podkreśla on, że UE musi nadal trzymać rynek w ryzach, zwłaszcza jeśli zamierza ratować rolników podczas przyszłych kryzysów. – Sądzę, że mieliśmy błędne oczekiwania co do odporności rynku i że nie spodziewaliśmy się, że jest aż tak zmienny. A dla nas zabójcze są właśnie jego wahania – mówi.
ikona lupy />
Nowy bochenek do podziału / DGP