Janusz Malinowski to szara eminencja PKP SA, czyli kolejowej centrali. Od zawsze w cieniu, na drugim planie. Ostatnio był wiceszefem biura strategii, ale w kolejowej hierarchii pozycjonowano go znacznie wyżej. Wielu widziało w nim prawą rękę Andrzeja Wacha, prezesa PKP, który na stanowisku przetrwał wszystkie rządy od prawej do lewej strony politycznej sceny. Wacha zmiótł dopiero gigantyczny chaos na kolei, jaki wybuchł po nieudolnym wprowadzeniu rocznego rozkładu jazdy w grudniu ubiegłego roku.

Notowania rosły

To, co wykończyło potężnego protektora, stało się dla Malinowskiego szansą na wyjście z cienia. Tym bardziej że za bałagan na torach głową zapłacił też prezes państwowego PKP Intercity. Grzegorz Mędza oficjalnie zrezygnował ze stanowiska, ale jego los był przesądzony. Mędzę tymczasowo zastąpiła Lucyna Krawczyk, dotychczasowa dyrektor finansowa spółki. Poszukiwania szefa na stałe ruszyły pełną parą, ale telefon Janusza Malinowskiego milczał.

>>> Zobacz też: Janusz Malinowski prezesem PKP Intercity

Reklama
Andrzej Massel, który wiceministrem infrastruktury ds. kolei został po grudniowym chaosie, chciał zatrudnić Krzysztofa Sędzikowskiego, byłego szefa KGHM, a ostatnio kierującego CTL Logistics. Kandydatura upadła, bo jak nieoficjalnie wiadomo, Sędzikowski nie chciał firmować swoim nazwiskiem zakupu 20 pociągów Pendolino. Uważał, że pogrążonej w kryzysie firmy na taki zakup nie stać.
Potem jeszcze był epizod z Jackiem Prześlugą, który już raz kierował PKP Intercity, odnosząc w tym czasie spore sukcesy. Kandydatura obecnego wiceszefa PKP SA, a kiedyś najbliższego doradcy Janusza Palikota, została jednak utrącona.
Wtedy do gry przystąpił Janusz Malinowski. Było mu łatwiej, bo o stanowisko walczył, będąc już wewnątrz firmy. Na początku lutego został powołany do zarządu PKP Intercity na miejsce dotychczasowego dyrektora technicznego Dariusza Fidyta. Ten stracił stanowisko, kiedy okazało się, że spółka zamiast naprawiać wagony, trzyma je na bocznicy. W tym czasie z powodu tłoku pasażerowie do podstawianych pociągów musieli wchodzić przez okno.

>>> Czytaj również: PKP Cargo rozpoczęło samodzielne przewozy w Niemczech

Po objęciu stanowiska dyrektora technicznego Malinowski natychmiast zmienił sposób zarządzania taborem. Efekt – podczas gdy jeszcze w styczniu pasażerów woziło 1005 wagonów, po kilku tygodniach ich liczba wzrosła o 10 proc. Sprzymierzeńcem Malinowskiego stała się również pogoda, bo ostra zima, która w grudniu i styczniu unieruchomiła kolej, ustąpiła jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Widoczna gołym okiem poprawa – składy wydłużyły się – znalazła uznanie w ministerstwie.

Swój, z PKP

Za nowym dyrektorem technicznym stanął również personel spółki, bo jak twierdzą nasi rozmówcy z firmy, Janusz Malinowski od razu uznany został w PKP Intercity za swojego człowieka, a nie prezesa przyniesionego w teczce.
Jeden z wysokich pracowników przewoźnika mówi, że w takich molochach jak PKP Intercity przychylności tzw. średniego szczebla nie można przecenić. Dla Malinowskiego ludzie chcą pracować, bo szanują jego branżową wiedzę. Dyplomami ze świata biznesu nikomu się tutaj nie zaimponuje.

>>> Czytaj również: Startuje prywatyzacja PKP Cargo. 50 proc. akcji spółki na sprzedaż

Za powierzeniem Januszowi Malinowskiemu najwyższego stanowiska w spółce zaczęło przemawiać coraz więcej argumentów. Przeważył ten: nowy prezes PKP Intercity był jednym z głównych negocjatorów, którzy prowadzili rozmowy z Alstomem w sprawie zakupu składów Pendolino.
Andrzej Massel potwierdza, że Malinowski nie był kandydatem pierwszego wyboru, ale zapewnia, że wybór nie jest przypadkowy. – Postawiliśmy na człowieka najpewniejszego, którego zadaniem numer jeden jest postawić spółkę na nogi i przywrócić jej zaufanie pasażerów – mówi „DGP” Andrzej Massel.