Dziś osoba pracująca na umowie zleceniu płaci ZUS liczony do wysokości minimalnego wynagrodzenia. Jeśli zarobi więcej, to jej pracodawca nie odprowadza składki od nadwyżki.
Podobnie wygląda sytuacja, gdy zainteresowany pracuje w jednej firmie na etacie, a w innej dorabia na zleceniu – jeśli w tej pierwszej zarabia co najmniej pensję minimalną, to w drugiej już w ogóle nie płaci ZUS od umowy zlecenia.
Po zmianach na pewno w pierwszym, ale prawdopodobnie także w drugim przypadku zatrudnieni zapłacą składkę w pełnej wysokości.
– Chodzi o to, by nie tworzyć okazji do optymalizacji – wyjaśnia jeden z naszych rozmówców.
Reklama
Z jednej strony dzięki takim zmianom na kontach pracowników w ZUS znajdzie się więcej pieniędzy, co pozytywnie przełoży się na ich przyszłe emerytury. Z drugiej strony jednak oznacza to wyższe koszty dla pracodawców. Na przykład w przypadku umowy na 3 tys. zł miesięcznie koszty składki wzrosną o ok. 300 zł.
Jak wynika z danych GUS, na koniec września na zleceniu zatrudnionych było ponad 1,1 mln osób. W tej liczbie mieszczą się zarówno ci, dla których to podstawowy dochód, jak i dorabiający w ten sposób do etatu.
Na pewno inną konsekwencją pełnego ozusowania zleceń będzie polepszenie sytuacji samego ZUS. Wyższe składki oznaczają wyższe wpływy do kasy Zakładu, i to o ok. 3 mld zł rocznie. Tym samym mniejszą dotację dostawałby on z budżetu.
Prace nad oskładkowaniem wszystkich zleceń toczą się równolegle z pracami nad projektem zniesienia 30-krotności. Temu sprzeciwia się jednak koalicyjne Porozumienie Jarosława Gowina. W efekcie kwestia ta nie została jak na razie rozstrzygnięta. A jest już mało czasu na wprowadzenie tego pomysłu przed grudniem.
Jak wynika z naszych informacji, na razie nie ma mowy o ozusowaniu umów o dzieło. ©℗ A2–3
Na koniec września na zleceniu pracowało ponad 1,1 mln osób