• Eksport w październiku spadł. Po raz pierwszy od wielu lat...
- Spadek dynamiki eksportu w październiku robi wrażenie. Jednak jeśli spojrzymy na to, w jakim stanie jest koniunktura na zachodzie Europy, to wyniki naszego eksportu są niezłe.
• Słucham?
- Ten miesięczny spadek w październiku mógł wynikać z rzeczy prozaicznych - np. przyspieszono o dzień lub dwa wysyłkę towarów, zafakturowano ją we wrześniu. To by zresztą tłumaczyło fenomenalny wynik wrześniowy, gdzie dynamika była rzędu 20 proc. Październik mógł być takim statystycznym odreagowaniem.
Reklama
• Czyli eksport ma się dobrze?
- Co to, to nie. Jeszcze niedawno szacowaliśmy, że eksport w 2009 roku może być o 8 proc. wyższy niż w 2008 roku. Ale teraz jest bardzo trudno to określić. Spadek popytu na towary naszych producentów jest bardzo silny. Główna masa eksportu zależała do niedawna od dużych branż, jak motoryzacja, AGD czy elektronika. One bardzo silnie odczuwają spowolnienie na świecie. Proeksportowo może działać spadek wartości złotego. Jeszcze miesiąc temu wszyscy twierdzili, że dojdziemy do poziomu 3,7-3,8 zł za euro, a potem wrócimy do spokojnego trendu aprecjacyjnego. Teraz odbiliśmy się od 4,20 zł za euro i trudno znaleźć odważnych, którzy powiedzieliby, co będzie dalej.
• Złoty będzie jeszcze tracił?
- Zazwyczaj grudzień był miesiącem, w którym zaczynał się kilkutygodniowy rajd złotego, nasza waluta do początku marca zyskiwała około 15 proc. W tym roku się to nie sprawdza. Prawdopodobnie styczeń i luty też nie będą silnie wzrostowe.
• To chyba dobrze, bo słabszy złoty wspiera eksport.
- Panowało takie przekonanie. Nasz eksport jednak oparty jest przede wszystkim na dużych producentach, którzy są częścią międzynarodowych koncernów. Dla nich kurs był i jest drugorzędny, bo rozliczają się wewnątrz korporacji. Im słaby złoty niewiele pomoże.
• A komu pomoże?
- Małym i średnim firmom. Dla nich dochodowość eksportu się poprawi. Może się nawet okazać, że dynamika eksportu ogółem będzie słabsza, a ich przychody się poprawią. Nie stawiałbym jednak tezy, że struktura polskiego eksportu gwałtownie się zmieni. Zbyt dużo czasu trwało dochodzenie do tej, którą mamy obecnie. Zresztą może się okazać, że chłonność na Zachodzie nie zepsuje się tak bardzo. Może zadziałać efekt wypychania z rynku droższych marek. W kryzysowych latach 2000-2001 eksport znacząco rósł, mimo aprecjacji złotego. Polscy producenci bali się, że trudno będzie sprzedawać na rynku wewnętrznym i prowadzili bardzo aktywną politykę eksportową. Wtedy właśnie nastąpił efekt wypierania tradycyjnych zachodnich marek przez produkty polskie - o jedną trzecią tańsze.
• Kto może zyskać na słabym złotym?
- Branża spożywcza. Poza tym - mimo dekoniunktury w nieruchomościach - nieźle powinien wyglądać eksport mebli i elementów wyposażenia wnętrz. Branża budowlana nie będzie silna i skłonność do zmiany aranżacji wnętrz może będzie mniejsza, ale można zakładać, że konsumenci za granicą będą musieli co jakiś czas dokonywać zmian w swoich mieszkaniach i wybiorą produkty tańsze. Szansa otwiera się też przed producentami maszyn i urządzeń, ale nie mówimy tu o maszynach wielkoprzemysłowych. Tu też może nastąpić efekt wypierania droższych marek zachodnich.
• Problemy z eksportem już się przełożyły na spadek produkcji w listopadzie. Czeka nas powtórka w kolejnych miesiącach?
- Spodziewam się kontynuacji silnych spadków w przemyśle motoryzacyjnym. Nie najlepiej pewnie też będzie się działo w branży metalurgicznej. W pozostałych raczej będziemy mieli do czynienia ze spłyceniem dynamiki sprzedaży, ale nie powinno być regresu.
• Czy to przełoży się na spadek dynamiki PKB, czy firmy raczej będą produkowały na zapas?
- Obawiam się, że się przełoży, i to bardzo. Nasi przedsiębiorcy odrobili lekcję pod tytułem zapasy i raczej nie należy się spodziewać powtórki z produkowania do magazynów. W latach 2000-2001 i 2002 problem zapasów był duży. Firmy ponosiły niepotrzebne koszty. Teraz widać, że próbują się dostosować, mamy kontrolowane przestoje w produkcji.
• Czy polscy eksporterzy mają szanse na nowe rynki zbytu?
- Do niedawna dużo mówiło się o tym, że alternatywą dla rynków zachodnich może być rynek państw WNP. I do niedawna wyglądało to całkiem nieźle. W czasach, gdy dynamika eksportu na Zachód rosła w tempie 10-15 proc., eksport na Wschód rósł o 30-40 proc. Widać było, że odzyskujemy rynek, który utraciliśmy, na dodatek bardzo chłonny i z dużym potencjałem. Jednak w tej chwili sytuacja na rynkach surowcowych powoduje, że np. w Rosji popyt nie jest już tak silny, to samo zaczyna się dziać z Ukrainą. Zresztą na Ukrainie kryzys przybiera coraz bardziej ostrą postać. Chłonność tych rynków przestaje być tak duża jak jeszcze kilka miesięcy temu.
• A może polski eksport zostanie wsparty przez działania rządu? Mamy takie deklaracje w rządowym Planie Stabilności i Rozwoju.
- My jesteśmy jednym z takich instrumentów wsparcia. W tej chwili analizowane są możliwości, w jaki sposób można by bardziej wesprzeć producentów, ale te instrumenty, które już są, powinny wystarczyć. Natomiast dużo powinno się zrobić, żeby one stały się powszechniejsze. Bo system jest przemyślany, rozbudowany i kompletny.
• Tylko mało popularny.
- Na to składa się kilka rzeczy. Rozumiem, że naszą efektywność mierzy się, porównując wartość ubezpieczonych obrotów do obrotów całego eksportu. Ale trzeba zauważyć, że większość eksportu jest nieubezpieczalna. Jeśli np. jest to handel między spółką-córką a jej centralą, to ubezpieczenie jest niemożliwe - bo zakazane. Duża część towarów ekspediowanych z Polski była, jest i będzie sprzedawana na zasadzie przedpłat i za gotówkę w momencie dostawy. Tak jest rozliczana np. duża część obrotów na rynku spożywczym. Sprzyja temu m.in. instytucja giełd towarowych, gdzie rozliczenia są bezpośrednie, a nie na zasadach odroczonej płatności, którą my ubezpieczamy.
• Kto jest waszym potencjalnym klientem?
- Przede wszystkim małe i średnie firmy. One, gdy wychodzą na rynki zagraniczne, mają tak naprawdę tylko nas. Duża firma wysyłająca towar do kilkunastu krajów jest w stanie sobie zrobić ubezpieczenie wewnętrzne. A w przypadku przedsiębiorstwa, które obsługuje kilku odbiorców, problemy z jednym z kontrahentów już powodują zaburzenia płynności.
• Można do was przyjść ot tak, prosto z ulicy?
- Tak. Każda firma zarejestrowana w Polsce może złożyć wniosek o ubezpieczenie należności. Dla nas najważniejsze jest, jak długo na rynku działają kontrahenci naszych klientów.
• Na jakim etapie firma powinna myśleć o odpowiednim zabezpieczeniu?
- Już na etapie poszukiwania dla swojego produktu zagranicznych rynków zbytu. Dzięki odpowiedniemu ubezpieczeniu w przypadku niepowodzenia klient może dostać zwrot do 65 proc. poniesionych kosztów. Drugi krok to ubezpieczenie należności. Zawsze jest tak, że można trafić na kontrahenta, który ma problemy płatnicze. Ubezpieczyciel wie, jak weryfikować klientów, może się wymieniać informacjami z innymi ubezpieczycielami, może pomóc dopasować wielkość sprzedaży do możliwości finansowych kontrahenta. No i na koniec - wypłaci odszkodowanie, jeśli dojdzie do szkody.
• Teraz, gdy wzrosło ryzyko działalności gospodarczej, zapewne KUKE może spodziewać się większych obrotów.
- Spodziewamy się przyrostu składki, ale z drugiej strony znacznie wzrosło ryzyko bankructw kontrahentów naszych klientów. To może oznaczać konieczność wypłaty większych odszkodowań. Praktyka pokazuje, że gdy przychodziły czasy gorszej koniunktury, automatycznie rosła liczba odszkodowań. Więc owszem, więcej klientów, większa składka, ale z drugiej strony więcej wypłat, co powoduje, że wcale nie musimy mieć większych zysków.
PIOTR SOROCZYŃSKI
prezes KUKE od początku 2007 roku. Był wiceministrem finansów w rządzie poprzedniej kadencji odpowiedzialnym m.in. za analizy i prognozy makroekonomiczne. Wcześniej - do 2006 roku - pełnił funkcję głównego ekonomisty w BGŻ