Nie mają do zaproponowania nic istotnego klasie średniej. Dynamika polityki europejskiej znacznie się zmieniła.

Po niedzielnych wyborach w Niemczech wydaje się już jasne, że wyborcze porażki europejskich partii socjalistycznych z tradycjami nie są pojedynczymi przypadkami, a częścią wyraźnej tendencji – kryzysu egzystencjalnego centrolewicy.

Mało jest lepszych przykładów tego kryzysu niż daremny gniew lidera niemieckich socjaldemokratów Martina Schulza na kanclerz Angelę Merkel po niedzielnych wyborach. Schulz nazwał ją „największą przegraną” wyścigu, wytknął jej „systematyczne unikanie polityki” i tworzenie próżni, którą wypełnili nacjonaliści, ogłaszając jej bezpieczną kampanię „skandaliczną”. Brzmiało to, jakby uważał, że to Merkel, której Unia Chrześcijańsko-Demokratyczna rządziła wspólnie z jego partią SPD przez ostatnie cztery lata, była winna najgorszemu wynikowi wyborczemu w historii jego partii – zaledwie 20,5 proc. Biorąc pod uwagę fakt, że Schulz postanowił być jej rywalem w wyborach, które wygrała, jego zarzuty brzmią absurdalnie. Ewidentnie nie ma on pojęcia, co się stało z poparciem dla jego partii, tak samo jak francuscy socjaliści nie wiedzą, dlaczego ich poparcie zapadło się przed tegorocznymi wyborami prezydenckimi i tak samo jak holenderska Partia Pracy nie mogła zrozumieć swojej marcowej wyborczej implozji.

Ten całkowity brak zrozumienia może być po prostu oznaką mechanizmu wyparcia. Część europejskiej lewicy jest przekonana, że wszechświat uwziął się na partie socjalistyczne. Oto jak Asbjoern Wahl, dyrektor norweskiego think tanku propagującego państwo opiekuńcze, wyjaśniał niedawną przegraną w wyborach lokalnej Partii Pracy:

„Złoty wiek socjaldemokracji był oparty na kompromisie klasowym i równowadze władzy, które umożliwiły mu społeczny postęp w ramach uregulowanego kapitalizmu (tzn. państwa opiekuńczego). Materialna podstawa takiej polityki zaczyna zanikać w związku z głęboko osadzonym kryzysem i stagnacją kapitalizmu i towarzyszącej mu ofensywie neoliberalnej. Próba ustanowienia na nowo przez socjaldemokrację kompromisu klasowego wraz z jego skuteczną, trójdzielną współpracą i dialogiem społecznym, nawet bez mobilizacji klasowej i konfrontacji, to w obecnej koniunkturze politycznej zamiar iluzoryczny.”

Reklama

Jakie korzyści z „kryzysu i stagnacji kapitalizmu” czerpią „neoliberałowie” (tacy jak Merkel czy premier Norwegii Erna Kolberg)? Najprawdopodobniej po prostu zareagowali szybciej na zmiany zachodzące w elektoracie.

>>> Czytaj też: Od zera do zbawiciela. Kapitalizm skuteczniej niż państwo rozwiązuje problemy społeczne?

Jane Gingrich z Uniwersytetu Oksfordzkiego i Silja Haeusermann z Uniwersytetu Zuryskiego napisały w pracy z 2015 roku, że partie lewicowe zaczęły tracić poparcie pracowników fizycznych w latach 90 wraz z kurczeniem się klasy robotniczej. Ich nowi zwolennicy wymagali nowego podejścia. „Postindustrialna koalicja wsparcia ze strony państwa jest zakotwiczona przede wszystkim w klasie średniej, która zwykle woli inwestycje w społeczeństwo i jego aktywizację od tradycyjnej polityki redystrybucji”, czytamy w artykule.

Partie centroprawicowe coraz częściej grają na tym samym polu i być może lepiej nadawały się do spełniania tych potrzeb. Socjaldemokratyczny kanclerz Gerhard Schroeder wyprzedził swoją epokę, kierując swoją partię w stronę aktywizacji i inwestycji w społeczeństwo w ramach programu rewitalizacji rynku pracy. Stracił poparcie tradycyjnego elektoratu SPD, a partia pozwoliła na to, żeby ugrupowanie Merkel przejęło wyznaczony przez nich program. Od tego czasu socjaldemokratom nie udało się zaoferować klasie średniej nic ciekawego.

Schulzowi nie udało się na przykład zdobyć poparcia wokół idei darmowych przedszkoli – dla większości Niemców niewygórowana opłata nie jest problemem. Propozycja SPD, żeby zachować emerytury na obecnym poziomie, zamiast obniżać je o około 5 punktów procentowych wobec średniego dochodu do 2030 roku też nie wywołała szczególnych emocji. Podobnie jak Francja, Holandia i kraje nordyckie, Niemcy mają wystarczający poziom państwowej opieki, co sprawia, że stopniowa poprawa zabezpieczenia społecznego nie zachęci wyborców do porzucenia CDU na rzecz SPD. Można się tu spierać o szczegóły, ale klasa średnia na ogół będzie czuła się dobrze zarówno pod władzą centroprawicową, jak i centrolewicową. To nie Stany Zjednoczone, gdzie od partii będącej u władzy zależą tak podstawowe kwestie jak dostęp do darmowej opieki zdrowotnej.

Partie socjalistyczne mogłyby spróbować przesunąć się dalej na lewo, na terytorium, gdzie wciąż istnieją wielkie idee, takie jak dochód podstawowy czy nacjonalizacja na wielką skalę. Ale, po pierwsze – to miejsce na politycznej planszy jest już zajęte przez podmioty takie jak France Insoumise Jean-Luca Melenchona czy bezkompromisowe niemieckie Die Linke. Partie te mówią głośno, dobrze opanowały komunikację i mają całkowitą kontrolę nad swoim programem. Francuscy Socjaliści odkryli w tym roku, że ściganie się z tymi siłami może przynieść opłakane skutki: ich kandydat Benoit Hamon, który próbował odważnych, radykalnych lewicowych sloganów, rozpłynął się w cieniu Melenchona. Poza tym elektorat do pozyskania na skrajnej lewicy nie jest zbyt wielki. Die Linke zdobyło ponad dwa razy mniej głosów niż SPD, dla którego te wybory były katastrofą. Ci sami członkowie klasy średniej, którzy zastąpili pracowników fizycznych w elektoracie lewicy, zwykle uważają radykalne pomysły za utopijne.

Przesuwanie swojej polityki w lewą stronę może się z kolei udać liderowi brytyjskiej Partii Pracy Jeremiemu Corbynowi. Na spektrum brytyjskiej polityki nie ma nic więcej, a w systemie dwupartyjnym Corbyn może liczyć na silny głos sprzeciwu podczas gdy rząd Konserwatystów miota się w mało przekonujący sposób. Ale radykalizm Corbyna nie jest dla klasy średniej atrakcyjny w dłuższej perspektywie. Nawet jeśli jest dobrą taktyką, to i tak przyniesie przegraną. Jak tylko na jego drodze pojawi się ktoś bardziej charyzmatyczny niż Teresa May, zaczną się kłopoty.

Możliwe, że jedynym sposobem partii lewicowych głównego nurtu na to, żeby zrobić krok naprzód, jest zjednoczenie się z siłami centroprawicy – właśnie coś takiego stało się we Francji po zwycięstwie Emmanuela Macrona w wyborach prezydenckich. Jego partia La Republique en Marche nie jest ani lewicowa, ani prawicowa i nie ma w niej obciążeń tradycyjnych partii, takich jak radykalni związkowcy czy nacjonaliści. Może uprawiać politykę centrową – w tym propagować rozwiązania społeczne – nie oglądając się bez przerwy za siebie.

Coraz częściej wydaje się, że polityczne centrum jest dla wyborców atrakcyjne tylko jako zjednoczona siła, a nie jako miejsce, w którym ścierają się dobrze ugruntowane już partie. Ugrupowania centrowe, które są w tej chwili silniejsze – w większości są to chyba partie centroprawicowe – posłużą jako środek ciężkości dla fuzji i bardziej stabilnych porozumień. Jeśli żadna partia nie jest wystarczająco silna, kuszące wydaje się rozwiązanie francuskie.

Gniewna odmowa ze strony Schulza wobec służenia w rządzie kierowanym przez Merkel i determinacja SPD, żeby funkcjonować jako waleczna partia opozycji to pozostałości po czasach, w których istniały różnice pomiędzy umiarkowaną lewicą, a umiarkowaną prawicą – czasach, w których ich elektoraty się różniły. Dziś konkurencja ma miejsce pomiędzy centrum jako zjednoczoną siłą oraz ekstremami, zarówno po lewej, jak i po prawej stronie. Jeśli Merkel uda się stworzyć koalicję z liberalną Wolną Partią Demokratyczną i Partią Zielonych, może ona stanowić nieco bardziej niezręczną odpowiedź na uniwersalną siłę centrową Macrona. Nie do końca wiadomo, z jakiej pozycji SPD pokaże się, jako alternatywa.

>>> Polecamy: Bershidsky: Nacjonalizacja gospodarki zbliża Rosję do sowieckich standardów