"Nie prowadzimy kraju do wojny, ale nie boimy się żadnej wojny i mówimy Ameryce, że ma właściwie rozmawiać z narodem Iranu" - stwierdził Salami.

We wtorek prezydent USA Donald Trump ogłosił, że "Iran jest całkowicie odpowiedzialny" za protesty przed amerykańską w Bagdadzie, do których doszło po nalotach sił powietrznych USA na cele związane ze wspieraną przez Iran szyicką milicją Kataib Hezbollah.

Protesty trwały od poniedziałku do środy. We wtorek kilkuset demonstrantów podpalało opony, wznosiło okrzyki i rzucało kamieniami w funkcjonariuszy ochrony i policję. Demonstranci wyłamali jedną z bram placówki i wtargnęli na jej teren.

W środę manifestanci ponownie wdarli się na teren kompleksu ambasady, po czym zniszczyli recepcję, gdzie wzniecili ogień i powybijali wiele szyb w oknach. Próbowali sforsować także drugą bramę wjazdową na teren ambasady, którą również podpalili.

Reklama

Amerykańskie media podkreślają, że manifestacja została zorganizowana przez szyickie bojówki w Bagdadzie, znane ze swych proirańskich sympatii.

"Iran będzie pociągnięty do odpowiedzialności za każde odebrane życie lub szkodę materialną jakiejkolwiek części naszej infrastruktury" w Bagdadzie - napisał na Twitterze Trump. Wyjaśnił, że jego słowa "nie są ostrzeżeniem, ale groźbą". Później amerykański prezydent złagodził swoje stanowisko i oświadczył, że "nie chce i nie przewiduje wojny z Iranem".

Protesty przed amerykańską ambasadą w Bagdadzie rozpoczęły się po niedzielnej informacji Pentagonu, który podał, że amerykańskie siły przeprowadziły naloty na związane z Kataib Hezbollah cele w Iraku i w Syrii. USA uważają, że Kataib Hezbollah stoi m.in. za atakiem rakietowym z 27 grudnia na bazę wojskową w pobliżu miasta Kirkuk na północy Iraku. Zginął w nim cywilny pracownik amerykańskiej misji wojskowej, a sześć osób zostało rannych. W atakach lotnictwa USA zginęło co najmniej 25 osób, a 55 zostało rannych. (PAP)

kib/ ap/