Milionowe wsparcie dla Ukrainy i nagłe STOP
Czeska inicjatywa „Dárek pro Putina” (prezent dla Putina) w październiku ogłosiła wyjątkową zbiórkę: 12,5 miliona koron na zakup nowej rakiety manewrującej dla Ukrainy. Broń nazwana miała być „DANA 1” – na cześć zmarłej Dany Drábovej, czeskiej szefowej Państwowego Urzędu Bezpieczeństwa Jadrowego. Zbiórka przebiegła błyskawicznie – całą kwotę zebrano w mniej niż 48 godzin. Wszystko wskazywało na sukces.
Jednak tuż przed przekazaniem środków pojawiły się ostrzeżenia ze strony ukraińskiego wywiadu wojskowego HUR. Informacje, które otrzymali czescy organizatorzy, były niepokojące. Producent rakiety, firma Fire Point. miał być powiązany z podejrzanymi postaciami i korupcyjnymi układami na szczytach ukraińskiej władzy.
Z filmowców do zbrojeniówki - brzmi podejrzanie?
Firma Fire Point, odpowiedzialna za produkcję rakiety „Flamingo”, jeszcze niedawno zajmowała się produkcją filmową i dekoracjami ogrodowymi. Teraz miała być jednym z największych beneficjentów ukraińskich kontraktów zbrojeniowych.
Jej właściciel, Denis Sztilerman , na jednej z konferencji prasowych potwierdził użycie rakiety w kilku bojowych misjach. Jednak szczegóły były skąpe, a dane – niepewne. Według niektórych źródeł, broń miała testowe głowice betonowe, a kilka pocisków zostało przechwyconych przez rosyjską obronę powietrzną. W dodatku, jak podkreślał „The Economist”, całość wygląda bardziej na PR-ową kampanię niż realny projekt wojskowy.
W tle przewijają się nazwiska Timur Mindič i Andrij Jermak – wpływowe osoby z otoczenia prezydenta Zełenskiego, powiązane z serią afer korupcyjnych. Według niektórych raportów, Mindič, dawny partner show-biznesowy Zełenskiego, miał realny wpływ na Fire Point, mimo że formalnie nie figurował w dokumentach spółki.
Rakieta „jak Tomahawk”? Tylko w prezentacji
„Flamingo” miała być odpowiedzią Ukrainy na zachodnie rakiety dalekiego zasięgu. Według medialnych przekazów, miała osiągać cele oddalone nawet o 3000 km, latać z precyzją i niszczyć strategiczne punkty, w tym Moskwę czy Petersburg. W rzeczywistości okazało się, że większość danych pochodzi z prezentacji PowerPoint, a realne możliwości rakiety są owiane tajemnicą.
Przedstawiciele czeskiej „Dárek pro Putina” mieli okazję zobaczyć różową rakietę na własne oczy i, jak mówią, to właśnie wtedy zaczęły się pierwsze wątpliwości. „Wyglądała efektownie, ale wokół niej było za dużo emocji i zbyt mało konkretów” – przyznał Martin Ondráček, jeden z liderów inicjatywy.
Gdzie trafią pieniądze? „Zrobimy to dobrze”
Organizatorzy akcji nie przekazali pieniędzy Fire Point i deklarują, że środki wciąż znajdują się na ich koncie. Szukają teraz innego producenta, który dostarczy realną, sprawdzoną broń. „Zachowaliśmy się odpowiedzialnie. Nie daliśmy się nabrać. To nie są moje pieniądze – to pieniądze tysięcy Czechów. Musimy mieć pewność, że zostaną wykorzystane dobrze” – mówi Dalibor Dědek, założyciel inicjatywy.
W rozmowach z mediami podkreśla, że choć akcja „Flamingo” zakończyła się niepowodzeniem, nie powinna podkopać zaufania do dalszego wsparcia Ukrainy. „Jeśli ktoś ma z tej sprawy wyjść głupio, to ja bo dałem się sfotografować przy tej rakiecie. Ale darczyńcy mogą spać spokojnie.”
Symbol upadł, ale pomoc trwa
Historia „Flamingo” pokazuje, jak cienka jest granica między autentycznym wsparciem a naiwnym entuzjazmem. W czasach, gdy wojna wymaga mobilizacji całego społeczeństwa, przezroczystość i wiarygodność partnerów stają się kluczowe. A z wiarygodnością ukraińskich partnerów bywa różnie. Tymczasem nawet w słusznej sprawie, trzeba trzymać się faktów, a nie ładnych prezentacji.
Źródło: www.idnes.cz/