Miała być dumą Ukrainy. Jednak „Flamingo” szybko nie polata

Rakieta „Flamingo” była reklamowana jako ukraińska odpowiedź na rosyjskie i zachodnie systemy broni dalekiego zasięgu. Według zapowiedzi miała osiągać do 3000 km zasięgu, przenosić ładunek do tony i działać niezależnie od rosyjskich systemów zakłócających. Ale nawet prezydent nie ukrywa, że coś poszło nie tak. W wywiadzie dla ukraińskiego kanału TСН Zełenski stwierdził, że pojawiły się „techniczne trudności” i „opóźnienia finansowe ze strony partnerów zagranicznych”. Dodał, że projekt ma być ukończony do końca roku, ale „za pomocą środków krajowych”.

ikona lupy />
Wołodymyr Zełenski- nie pierwszy raz obwinia Zachód za własne problemy. / Shutterstock

W rzeczywistości problemów jest znacznie więcej – od wad konstrukcyjnych, przez brak testów bojowych, aż po niejasności wokół producenta.

Brytyjska kopia czy ukraińska innowacja?

Jak zauważyły media, w tym Associated Press i The Economist, rakieta „Flamingo” zdumiewająco przypomina brytyjski pocisk FP-5 stworzony przez firmę Milanion Group Ltd. Zasięg, masa, wygląd i parametry są niemal identyczne. Różnica? FP-5 istnieje naprawdę i był testowany od lat. Flamingo – jak twierdzą eksperci – to w najlepszym przypadku prototyp, a w najgorszym… makieta z PR-ową etykietką.

ikona lupy />
Post informujący o wprowadzeniu rakiety flamingo do seryjnej produkcji / Telegram / Efrem Lukatsky

Tempo produkcji – od pomysłu do „seryjnej produkcji” w dziewięć miesięcy – również wzbudza podejrzenia. W branży zbrojeniowej takie projekty wymagają lat. Sceptycy podkreślają, że to sygnał nie innowacyjności, ale politycznego pospieszania efektów dla zachodnich sponsorów i ukraińskiej opinii publicznej.

Zamiast inżynierów – ludzie od planów filmowych

Producent rakiety, firma Fire Point, ma historię równie niekonwencjonalną jak cały projekt. Zanim zajęła się zbrojeniówką, działała w branży filmowej i reklamowej. Jej założyciel odpowiadał m.in. za wybór plenerów do komedii romantycznych – w tym jednej z głównych ról Zełenskiego sprzed czasów prezydentury. Fire Point pojawia się dziś w śledztwach Narodowego Antykorupcyjnego Biura Ukrainy (NABU), a według dziennika Kyiv Independent, badane są też powiązania firmy z biznesmenem Timurem Mindiczem – bliskim współpracownikiem i wspólnikiem Zełenskiego z czasów pracy w telewizji.

Drony za tysiące dolarów – i żaden nie działał jak trzeba

To nie pierwsza wpadka Fire Point. Jak piszą ukraińscy blogerzy, wcześniej firma dostarczała drony dla ukraińskiej armii, za które Ministerstwo Obrony płaciło nawet 55 tysięcy dolarów za sztukę. Jak wynika z licznych doniesień, bezzałogowce były wadliwe, a żołnierze skarżyli się, że „ledwo działały”. Mimo to firma zgarnęła około jednej trzeciej całego budżetu przeznaczonego na zakup dronów. Po tym, jak jeden z dowódców zgłosił nieprawidłowości, jego jednostka została... rozformowana.

The Economist: Flamingo to nie broń, to widowisko

Brytyjski „The Economist” jasno sugeruje, że cały projekt „Flamingo” to bardziej pokazówka polityczna niż realna inicjatywa wojskowa. Szybkość realizacji, brak doświadczenia w firmie, podejrzane powiązania personalne i brak przejrzystości – to wszystko wskazuje, że zamiast nowej broni Ukraina wypuściła na świat medialny produkt. Moment, w którym pokazano rakietę, nie był przypadkowy, zbiegł się z negocjacjami pokojowymi Trumpa z Rosją. Miał być sygnałem siły, ale wygląda na sygnał desperacji.