Ponieważ operatorzy z Usług Ratownictwa Medycznego (EMS) nie mogą nadążyć ze zgłoszeniami nadają priorytet szczególnie pilnym przypadkom. Inne muszą czekać. Duża liczba połączeń może też powodować przeciążenie sieci i niepotrzebne opóźnienia w świadczeniu pomocy w nagłych wypadkach.
W piątek stacja CNN podała, że na stan Nowy Jork przypada niemal połowa wszystkich przypadków zakażenia koronawirusem w USA, których obecnie jest ponad 101,8 tysięcy. Gęstość zaludnienia, spóźniona reakcja władz miasta i stanu oraz wielu podróżnych przyczyniają się do wyjątkowo szybkiego rozwoju epidemii.
Nowojorska straż pożarna wystąpiła do społeczności miasta o dzwonienie pod numer alarmowy 911 jedynie w rzeczywiście nagłych przypadkach. Zalicza się do nich m.in. ataki serca, udary mózgu oraz wysoką gorączkę z towarzyszącymi jej problemami z oddychaniem. "Pozwól udzielić pierwszej pomocy najbardziej potrzebującym. Dzwoń pod numer 911, tylko jeśli potrzebujesz natychmiastowej pomocy" – apelowano.
"Liczba połączeń z EMS w Nowym Jorku w ciągu ostatnich trzech dni jest największa w naszej historii" – poinformował zastępca komisarza nowojorskiej policji ds. informacji publicznej Frank Dwyer.
Według straży pożarnej w czwartek w Nowym Jorku odnotowano ponad 6000 połączeń. Zgodnie z przewidywaniami sytuacja powtórzy się w następnych dniach.
W piątek po południu było 170 przypadków, kiedy trzeba było czekać aż zajęty operator EMS będzie mógł kontynuować rozmowę.
W związku z natłokiem telefonów w nagłych wypadkach powtarzały się apele, żeby osoby ze "zwykłymi schorzeniami", a także z objawami COVID-19 w pierwszej kolejności kontaktowały się ze swym lekarzem lub dzwoniły na informację pod numer 311, gdzie dyżurny może udzielić porad – przekazała MSNBC.
Jednocześnie zapewniano, że mieszkańcy Nowego Jorku nawet w obliczu kryzysu i przeciążenia ratowników medycznych nie są bezsilni. W poważnych przypadkach, jak np. zawał serca, mogą liczyć w pierwszej kolejności na karetkę pogotowia; w innych sytuacjach trzeba poczekać.
W opinii telewizji NBC, powołującej się na związki zawodowe służb ratowniczych, w normalnych warunkach telefonów alarmowych jest dziennie ok. 40 proc. mniej.
Gwałtownym wzrostem połączeń w nagłych wypadkach zainteresowała się agencja Bloomberga, która rozmawiała z prezesem lokalnego związku nr 2507 Orenem Barzilayem. "W naszym najbardziej pracowitym dniu w roku zazwyczaj wykonujemy 5000 połączeń. Zwykle jest to Nowy Rok" – zauważył Barzilay. Zwrócił uwagę, że osoby udzielające pierwszej pomocy chorym na Covid-19, narażeni są na zakażenie. "Myślę, że jeśli stracimy kolejne 10 proc. ludzi z powodu choroby, miasto znajdzie się w kryzysie" - ostrzegł.
Anthony Almojera ze związku zawodowego EMS podkreślił, że nawet w czasie ataków na World Trade Center (WTC) 11 września 2001 roku nie było takiej liczby telefonów w nagłych wypadkach. Postulował w rozmowie z telewizją ABC, by władze zapewniły personelowi medycznemu lepszą ochronę przed wirusem w celu poradzenia sobie z pandemią.
Z kolei senator ze stanu Nowy Jork Andrew Gounardes przypominał, że po 9/11 wielu strażaków i innych ratowników narażonych na substancje rakotwórcze doznało poważnych schorzeń. Wzywał, by nie powtarzać błędów z przeszłości i chronić pracowników pierwszej linii frontu. "Musimy podjąć natychmiastowe działania, aby chronić tych, którzy toczą tę śmiertelną walkę w naszym imieniu" - wzywał.
Z Nowego Jorku Andrzej Dobrowolski (PAP)